8:24:49,7 – 044 – „No witamy ciebie serdecznie. Wiesz co, ogólnie rzecz biorąc, to pizda tutaj jest. Y, widać jakieś czterysta metrów około i na nasz gust, y, podstawy są poniżej pięćdziesięciu metrów grubo”.
Taką informację porucznik Wosztyl przekazał majorowi Grzywnie z prezydenckiego Tupolewa na kilkanaście minut przed katastrofą. Mimo, iż doskonale zdawał sobie sprawę, że warunków do lądowania nie było, szczerze zachęcał swoich kolegów do podjęcia takiej próby:
8:25:05,8 – 044 – „No, nam się udało tak w ostatniej chwili wylądować, no. Natomiast powiem szczerze, że możecie spróbować, jak najbardziej”.
To nic, że chwilę wcześniej rosyjski pilot-nieudacznik dwukrotnie próbował bez powodzenia lądować IŁem-76. My przecież są polskie małodce, prawdziwi gieroje, którzy nawet na wrotach od stodoły potrafią polecieć. Nam się udało, to i wam się uda. Pokażcie ruskim kacapom jak lądują debeściaki. No i pokazali.
Artur Wosztyl to typowy przykład polskiej megalomanii, omijania procedur i zwyczajnej samowoli decyzyjnej. Niestety, w Smoleńsku sprawa się rypła. Pojawiły się prokuratorskie zarzuty, sumienie zaczęło coraz mocniej dokuczać i spać po nocach nie dawało. Trzeba było ratować własną skórę. Wosztyl, w przeciwieństwie do Musia, wytrzymał początkowe ciśnienie i znalazł wsparcie wśród niedoścignionych mistrzów przerzucania odpowiedzialności na innych. Przygarnął go PiS, gdzie z miejsca stał się kołem zamachowym smoleńskiej propagandy. Słusznie ukierunkowany przez Macierewicza, nabrał pewności siebie i teraz nic go nie przekona, że białe jest białe, a czarne jest czarne.
Wosztyl już nie poczuwa się do odpowiedzialności za spowodowanie zagrożenia dla życia pasażerów JAKa-40. Nie widzi też nic niewłaściwego w tym, że namawiał załogę Tu-154 do lądowania pomimo braku jakichkolwiek warunków do podejmowania takiego manewru. Czuje się rozgrzeszony, bo wytłumaczono mu, że to wina rosyjskich kontrolerów. To oni nakazali zarówno jemu, jak i załodze Tu-154, zejść poniżej wysokości decyzyjnej. Wtedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że samoloty były celowo naprowadzane na śmierć. Dopiero Macierewicz otworzył mu oczy na prawdę. Wosztyl został prawdziwym bohaterem, bo swoją brawurową akcją przechytrzył ruskich i uratował życie pasażerów JAK-a.
Niestety, żadne dotychczas ujawnione stenogramy nie potwierdzają tezy, że z wieży padło polecenie zejścia do wysokości 50 metrów. Jedyne 50 metrów jakie pojawia się w korespondencji smoleńskiej, to właśnie wysokość podstawy chmur nad lotniskiem, o której pilot JAK-a informował załogę Tu-154. Muś zapamiętał tę liczbę i dorobił do niej swoją teorię, którą później podchwycił Wosztyl.
Obaj panowie zapomnieli jednak, że to pilot podejmuje ostateczną decyzję na podstawie obowiązujących go procedur. Minimum decyzyjne lotniska w Smoleńsku wynosi 100m i żaden kontroler nie może zmusić pilota do zmiany tej wysokości. Odpowiednio umocowany głos z wnętrza samolotu, to co innego….
Ograniczony umysł pozwala mi jedynie na pisanie idiotycznych wywodów o marnej jakości publicystycznej. Na szczęście nikt nie musi ich czytać.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka