Szylkret Szylkret
245
BLOG

Cudowne skutki i przykłady czarnoksięstwa czyli o wyborach polskich A.D. 2020 - cd.

Szylkret Szylkret Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Motto: Nie przeczę, owszem, Aleksander Macedoński był niewątpliwie bohaterem, lecz po cóż  łamać krzesła?...                           /A.A. Skwoznik-Dmuchanowski/


     W tygodnicę publikacji notki powstałej pod wrażeniem wyborczego porozumienia dwóch Jarosławów, pomyślałem, aby przed łykendem (wszak to piąteczek-piątunio) podsumować z grubsza wydarzenia na froncie mozolnego wyboru Andrzeja Dudy na urząd Prezydenta RP, zaistniałe w okresie między 8-ym a 15-ym maja roku bieżącego. A działo się sporo. Grupa Trzymająca Władzę wytrwale rozwiązywała bowiem problemy, które sama sobie stworzyła.
     Zaznaczam, że interesują mnie kwestie prawne, demokratyczne procedury  lub ich brak i takie tam, więc w notce nie będzie akcyj typu "po nazwisku – po pysku" ani przesadnego chlustania inwektywą żywą. Choć nie zawsze da się tego uniknąć.

A zatem kto chce niech czyta.

     Jeśli nawet pisałem tydzień temu o pakcie Jarosławów krytycznie, to przecie nie odmawiam liderom większości sejmowej prawa do  zawierania takowych, zwłaszcza w kontekście pełzającego  kryzysu politycznego a może i społecznego. Ale, na litość Boską, nie w przeddzień wyborów!
   
  No dobrze, wróćmy do kwestii formalnych. Gdzieś tam w lutym, charyzmatyczna Druga Osoba w Państwie, Witek Elżbieta ogłosiła, zgodnie z konstytucyjnymi uprawnieniami, że wybory prezydenckie odbędą się 10-go maja. Minął marzec, minął kwiecień i oto dzień ten nadszedł. W międzyczasie Sejm, 6-go kwietnia, uchwalił ustawę o szczególnych zasadach przeprowadzania wyborów powszechnych na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zarządzonych w 2020 r., stanowiącą lex specialis  do Kodeksu wyborczego. Tekst trafił do Senatu, który pod koniec przypisanego mu okresu tzw. procedowania (modne obecnie słowo), zwanego przez obóz władzy obstrukcją,  podjął uchwałę o odrzuceniu jej w całości. Całkowicie słusznie zresztą, bowiem nie nadawała się do wprowadzenia w życie a w paru punktach była po prostu niewykonalna, że o zarzutach czysto prawnych nie wspomnę.  Jest trochę o tym w mojej wyżej powołanej notce.
    
W tak zwanym międzyczasie, z każdym dniem stawało się coraz bardziej jasne, że wyborów w terminie konstytucyjnym raczej nie będzie. Minister Szumowski po trzech tygodniach hamletyzowania i wyczekiwania szczytu pandemii (który ciągle jakby przed nami) wykokosił się wreszcie  z deklaracją, że normalne wybory w lokalach to najwcześniej za dwa lata. A więc jedyne dopuszczalne to powszechne korespondencyjne. Najtęższe głowy obozu rządzącego rozpoczęły pracę nad zagadnieniem, na przewodnika powołano znanego mózgowca Jacka Sasina, dano mu rozliczne prawa, właściwe dotąd Państwowej Komisji Wyborczej, zdymisjonowano nie dość rozumiejącego prawdę etapu dyrektora Poczty Polskiej S.A. i zastąpiono go kimś, kto nigdy niczym nie zarządzał, za to jest zaufanym Pana Mariusza B. Nic nie pomogło. Wytężone umysły, trawestując klasyka "wylęgły monstrum na kształt tebańskiego Sfinksa. Czyli wspomnianą ustawę.
    
Kiedy Senat odrzucał ustawę, na scenę, jak Litwa pod Grunwaldem, wraca Państwowa Komisja Wyborcza i wydaje trochę płaczliwy komunikat z 7-go maja, w której informuje, że obowiązująca regulacja prawna, czyli ustawa o szczególnych instrumentach wsparcia w związku z rozprzestrzenianiem się wirusa SARS-CoV-2 (Dz. U poz. 695). pozbawiła  ją instrumentów koniecznych do wykonywania jej obowiązków. W związku z powyższym Komisja, informuje wyborców, komitety wyborcze, kandydatów, administrację wyborczą oraz jednostki samorządu terytorialnego, że głosowanie w dniu 10-go maja 2020 r. nie może się odbyć. W konsekwencji wójtowie oraz konsulowie nie przygotowują spisów wyborców, nie będzie obowiązywać tzw. cisza wyborcza a lokale wyborcze pozostaną zamknięte.
     OK, ale w tej sytuacji dobrze byłoby, aby ten, kto wybory zarządził, czyli charyzmatyczna Druga Osoba w Państwie, wystąpiła ze stosownym orędziem i poinformowała Naród, czyli Suwerena, że "kancierta nie budziet`". Przynajmniej w terminie wskazanym na biletach.
     Nic z tych rzeczy. Wspomniany komunikat PKW z 7-go maja jest jedynym aktem prawnym, politycznym i faktycznym odwołującym wybory wydanym w okresie przed 10-tym maja.

Czyli 7-go maja już wiemy, że wybory raczej się nie odbędą.

   Jednakowoż Sejm tegoż 7-go maja rozpatruje weto Senatu do ustawy o szczególnym trybie wyboru Prezydenta i... odrzuca je (stosunkiem głosów 236/213/11, czyli 5-ma głosami), kierując ją do Prezydenta.
     Prezydent, wiedząc już o pakcie Jarosławów, czyli o tym, że będzie inna ustawa, podpisuje ją i kieruje do promulgacji. Ustawa zostaje opublikowana w Dz.U. z 2020 r.. poz. 827 i wchodzi w życie z dniem 9-go maja. Czyli obowiązuje, chociaż NIKT nie ma zamiaru jej wykonywać.

I tu trzeba zapytać po raz pierwszy (w stylu Johna Olivera):
What the fuck is this?!

     Przychodzi dzień wyborów, 10-go maja. Dziwnie jakoś. Żadnego orędzia, w rządowej telewizji prezenterzy patrzą jakoś tak ponad głowami widzów. Transmisja mszy, procesji na Skałkę z okazji uroczystości św. Stanisława i modlitwa Regina Coeli. Patrzymy – jest! Państwowa Komisja Wyborcza, którą łatwiej było rozbić niż zwyciężyć, pospieszyła na swych ścigłych koniach i  pracowicie wydała uchwałę i wyjaśnienie do niej.
Uchwała ma numer 129/2020 i dotyczy "stwierdzenia braku możliwości głosowania na kandydatów w wyborach Prezydenta Rzeczypospolitej Polski". Sprawa jest jakby jasna, skoro ta sama Komisja 7-go maja stwierdziła, że wybory 10-go maja nie mogą się odbyć.
Ale, ale, ale... Komisja w uchwale pomieściła swoisty sylogizm:
1) wybory nie mogły się odbyć,
2) w wyborach brak było możliwości głosowania na kandydatów,
Wniosek: fakt ten równoważny jest w skutkach z brakiem możliwości głosowania ze względu na brak kandydatów (art. 293 par. 3 Kodeksu wyborczego).

Tu trzeba zapytać po raz drugi:
What the fuck is this?!!

Oczywiście, że nie było możliwości głosowania na kandydatów, bo nikt nie otworzył lokali wyborczych ani nie dostarczył wyborcom kart do głosowania w inny sposób!
Kto i kiedy uchylił, unieważnił czy uznał za niebyłą uchwałę nr 121/2020 PKW z 15-go kwietnia w sprawie listy kandydatów na Prezydenta RP w wyborach zarządzonych na dzień 10-go maja 2020 r.?  Czyje zatem nazwiska znalazły się na tzw. kartach Sasina, wydrukowanych na parę dużych baniek  bez podstawy prawnej? Kim byli ludzie, którzy wzięli udział 6-go maja w tzw. debacie kandydatów na Prezydenta RP w telewizji rządowej?
Zastosowanie tego rodzaju analogii ośmiesza członków PKW. Analogię w prawie wyborczym należy stosować ostrożnie. Stosujemy ją wtedy, kiedy jakiś stan faktyczny nie jest prawnie uregulowany a w konkretnej sytuacji ma znaczenie prawne. Wybory nie odbyły się 10-go maja nie dlatego, że nie było kandydatów, tylko dlatego, że organy powołane do ich zorganizowania i przeprowadzenia tego nie zrobiły. Zgodnie z polskim prawem wybory prezydenckie odbywają się w terminie innym  niż konstytucyjny w następujących przypadkach:
 - śmierci Prezydenta w czasie trwania kadencji,
 - zrzeczeniu się urzędu przez Prezydenta,
 - uznania trwałej niezdolności Prezydenta do pełnienia urzędu,
 - złożenia z urzędu w wyniku orzeczenia Trybunału Stanu,
 - wprowadzenia stanu nadzwyczajnego.
Koniec kropka.
PKW dosypała do pieca wydając tegoż 10-go maja dodatkowe wyjaśnienie (sygn. ZPOW-421-24/20), że proces wyborczy został zakończony, a więc nie ma potrzeby wykonywania ustawy o szczególnym trybie wyboru Prezydenta, która weszła w życie dzień wcześniej! PKW ogłaszając swoiste desuetudo tej ustawy pozwala zgłosić ją do Księgi rekordów Guinessa – oto ustawa o wyborze głowy państwa, która obowiązywała de facto jeden dzień! Wprawdzie de iure będzie to zapewne około 30 dni (aż do uchylenia przez kolejną ustawę), ale to i tak rekord świata.

     Kolejny etap tych obrotów i turbulencyj to ustawa z 12 maja o szczególnych zasadach organizacji wyborów powszechnych na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zarządzonych w 2020 r. z możliwością głosowania korespondencyjnego. Ustawa uchyla dotychczasowe regulacje szczególne dotyczące wyborów, czyli zatoczyliśmy koło i wróciliśmy do stanu prawnego zbliżonego do stanu z lutego br. Z pewnymi modyfikacjami w części dotyczącej głosowania korespondencyjnego, tak dotąd niemiłego partii rządzącej. Największą zaletą tej ustawy jest to, że znika z niej Sasin. Minister Aktywów Państwowych (kto zarządza pasywami?) nie ma już nic do wyborów. Wiodącą rolę znów pełni Państwowa Komisja Wyborcza, która wykazała się już sporą kreatywnością. Pewnie będzie więcej przejawów tejże.
     Nowa ustawa, zgłoszona naturalnie jako projekt poselski została sprawnie przepchnięta przez trzy czytania w ciągu jednego dnia i uchwalona. W trakcie prac pojawiły się wcale liczne autopoprawki (czyje?). Najciekawsze regulacje to: głosowanie tradycyjne w lokalach wyborczych, dla chętnych – głosowanie korespondencyjne. A zatem minister Szumowski wygłaszający z takim namaszczeniem długo wyczekiwaną  rekomendację o niedopuszczalności wyborów tradycyjnych, staje się, że zacytuję klasyka, miedzią brzęczącą i cymbałem brzmiącym.
Ustawa przewiduje, że kandydaci zarejestrowani przez PKW (których zgodnie z uchwała 129/2020 przecież nie było, chociaż jakby byli) do wyborów 10 maja mogą, bez konieczności ponownego zbierania podpisów zarejestrować się ponownie na podstawie oświadczenia. Teoria "praw nabytych" kandydatów-niekandydatów zastosowana w przepisie nie budzi entuzjazmu prawników. Dominuje pogląd, że wszystko powinno być przeprowadzone od nowa. Mogą się rejestrować również nowi kandydaci, ale terminy przewidziane w Kodeksie wyborczym na zbieranie podpisów i inne czynności wyborcze nie obowiązują. Zgodnie art. 15  marszałek Sejmu, po zasięgnięciu opinii PKW, określa nowe terminy na wykonanie czynności wyborczych przewidzianych w kodeksie wyborczym i w ustawie, „mając na względzie termin wyborów”. Czyli może to być na przykład trzy dni. Albo siedem. Zależnie od wygody i potrzeb.
Skrócone zostały terminy na składanie protestów wyborczych – do trzech dni. Sąd Najwyższy orzeka o ważności wyborów w ciągu 21 dni od obwieszczenia PKW o wyniku wyborów. Zapis ten jest niezgodny z Konstytucją, bowiem zgodnie z art. 129 ust. 1 tejże, SN orzeka o ważności wyboru Prezydenta RP a nie o ważności wyborów. To subtelna, ale jednak różnica.
Generalnie ustawę da się wykonać i jeśli nie będzie rażących nadużyć ze strony władz, na które ta ustawa pozwala, to wybory jakoś się odbędą. Pośpiech wymuszony jest faktem, że  6-go sierpnia upływa kadencja obecnego Prezydenta a żaden przepis nie przewiduje okresu interpraesidentium a przypadki pełnienia obowiązków Prezydenta przez marszałka Sejmu są ściśle wymienione w Konstytucji. Nie ma wśród nich braku prezydenta z powodu nieprzeprowadzenia wyborów.
Natomiast bez wątpienia cała ta kołomyja przejdzie do historii i będzie przedmiotem licznych analiz, prac naukowych i opracowań popularnych. Może wywołać wątpliwości co do legitymacji wybranego w ten sposób Prezydenta do pełnienia urzędu.

Jaki z tego wszystkiego wniosek?  Ano taki jak wysnuty przez Horodniczego: wszystko pięknie, rozumiemy - ale po cóż łamać krzesła?

A teraz didaskalia.
*Dowiadujemy się, że z kandydowania w wyborach wycofuje się Małgorzata Kidawa-Błońska i zostanie zastąpiona w roli kandydata PO przez mężczyznę. Z historycznego punktu widzenia to oczywiste. W dotychczasowych wyborach prezydenckich kobiety kandydowały włącznie w latach, których oznaczenie numeryczne kończyło się na 5:
w 1995 roku – Hanna Gronkiewicz-Waltz – wynik 2,76%,
w 2005 roku – Henryka Bochniarz – wynik 1,26%,
w 2015 roku – niezapomniana Magdalena Ogórek – wynik 2,38%.
Czyli zawsze albo tuż przed albo tuż za JKM-em.
A zatem 2020 rok nie jest dobry dla kandydatek.  Zadziałało fatum piątki na końcu. Nawet wieszczby o kandydowaniu Beaty Szydło (snute w tut. Salonie) nie mogły się ziścić.

**Dowiadujemy się takoż, że z wicemarszałkowania w Senacie jakoby zrezygnował Stanisław Karczewski. Ponieważ skądinąd wiadomo, że marsz. Stanley nie zrezygnowałby z własnej woli z osobnego gabinetu i samochodu z kierowcą, dymisja ta mogła zostać wymuszona subtelną perswazją, w ostateczności wygaworem. Marsz. Stanley zapewne nie stanął na wysokości zadania w pracy politycznej na powierzonym mu posterunku w Senacie i stąd ta dramatyczna decyzja. Czyżby pierwsza ofiara wyborczego koronawirusa?

***13 maja, w środę, ukazał się w Gazecie Polskiej wywiad z Jarosławem Kaczyńskim, który rzucił nieco światła na kwestię motywów, dla których nie chce wprowadzić stanu klęski żywiołowej i zgodnie z prawem i bez tych wszystkich wygibasów przesunąć o parę miesięcy terminu wyborów, zachowując ciągłość sprawowania urzędu Prezydenta. Otóż motywem działania Prezesa jest, jak się wydaje.... niechęć do mecenasa Giertycha (a może i innych mecenasów). Powiada bowiem:
"Można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, iż wprowadzenie stanu klęski uruchomiłoby tzw. przemysł prawniczy w kierunku uzyskiwania odszkodowań. Nie można zresztą wykluczyć, mając w pamięci aferę reprywatyzacyjną w Warszawie, na której część kancelarii po prostu się obłowiła, że to był jeden z motywów działania opozycji i części popierających ją w tym środowisk prawniczych. Być może widzieli w tym szanse na duży zarobek”.
W podobnym duchu acz bardziej dramatycznie minister Jacek Sasin: „To byłaby kompletna ruina w tej chwili budżetu państwa, czyli doprowadzilibyśmy w prosty sposób do niewypłacalności Polski”. Skoro mówi to Sasin, to wiemy, że to nieprawda.

A ja myślałem, że stan nadzwyczajny daje władzy działającej w dobrej wierze konstytucyjną podstawę do masowego, zakrojonego na dużą skalę zawieszenia praw ludzkich, obywatelskich, ekonomicznych, politycznych oraz do usprawnienia procesu zarządzania kryzysem. I to przy pomocy jednego aktu prawnego! Przecież obecnie ustanowiony stan epidemii, wymodelowany 62-oma poprawkami w ramach dwu marcowych  nowelizacyj ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi pociąga za sobą ograniczenia praw i wolności obywatelskich porównywalne z tymi występującymi w warunkach konstytucyjnego stanu klęski żywiołowej. Zamiast pracowicie nowelizować ustawę, trzeba było wprowadzić taki stan jednym strzelistym aktem. Efekt byłby ten sam a działanie przynajmniej czytelne i w pełni zgodne z prawem.
A wystąpić o odszkodowanie przeciwko rządowi można w każdym czasie. Jeżeli jest powód i zaistniała szkoda. I o ile podczas stanu nadzwyczajnego wysokość odszkodowania jest ograniczona przez stosowną ustawę, to w czasie trwania epidemii nie jest.

Przydatne linki:

1) notka ma w teście wspomniana:

https://www.salon24.pl/u/szylkret/1044410,cudowne-skutki-i-przyklady-czarnoksiestwa-czyli-o-wyborach-polskich-a-d-2020

2) dokumentacja twórczej pracy PKW

https://wybory.gov.pl/prezydent2020/pl

3) dokumentacja twórczej pracy Sejmu

http://prawo.sejm.gov.pl/isap.nsf/DocDetails.xsp?id=WDU20200000827

https://www.sejm.gov.pl/Sejm9.nsf/PrzebiegProc.xsp?id=EB911F83DC8DBCD3C12585650063A0E3



Szylkret
O mnie Szylkret

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka