Szylkret Szylkret
764
BLOG

Cudowne skutki i przykłady czarnoksięstwa czyli o wyborach polskich A.D.2020

Szylkret Szylkret Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 39

     Skide godt! Tak Benny Frandsen skwitowałby kolejny koncept wyborczy, wypracowany w pocie czoła, tym razem przez Dwujarosławszczinę, ostatnim natężonego umysłu wysileniem, w mieście stołecznym Warszawie.            
     Klawo jak cholera! Chórem odpowiedzieliby całkiem liczni wyznawcy dogmatu o nieomylności Prezesa jako jednoosobowej Emanacji zbiorowej mądrości Suwerena.
     Ale ekstra! Zawołaliby zwolennicy Jarosława Wyższego, których posady ministerialne i wiceministerialne (poza Gryglasem) zostały w ten sposób zachowane i nie muszą iść na niepewny chleb do Budki i Grodzkiego.
I tak też odpowiadają.
     Nawet więcej – jeden z Bohaterów a drugi z Jarosławów, ten wyższy, bardziej rozmowny, opowiada, że właściwie to miało miejsce ratowanie Polski (pamiętamy, że uratował już swą dymisją jedność rządu). W rozmowie z "Super Expressem", pobudził naszą ciekawość stwierdzeniem, że  jego zdaniem wybory odbędą się między 20 czerwca a połową lipca.
„Sąd Najwyższy ma maksimum 30 dni na stwierdzenie nieważności. Potem decyzja należy do pani marszałek Witek. W zależności od tempa pracy SN zakładam, że wybory odbędą się między 20 czerwca a połową lipca” – oznajmił.


     Treść tego chytrego planu można pokrótce zrekonstruować. Porozumienie razem z PiS i Solidarną Polską zagłosują za ustawą o wyborach korespondencyjnych (już się stało). Prezydent szybko podpisze (jeszcze się nie stało). Duda raczej focha nie strzeli, choć wydaje się zaskoczony zwrotem akcji.  Na początku przyszłego tygodnia Porozumienie - zgodnie z zapowiedzią Gowina -  złoży w Sejmie projekt obszernej nowelizacji  ustawy o wyborach kopertowych, m.in. przywracającej rolę Państwowej Komisji Wyborczej i zapewniającej większe gwarancje tajności i powszechności wyborów korespondencyjnych (to się zobaczy).
I teraz zasadnicza część planu: po 10 maja Państwowa Komisja Wyborcza stwierdzi niezwłocznie  nieodbycie się wyborów prezydenckich i opublikuje  stosowne obwieszczenie.  Powinna też przekazać Sądowi Najwyższemu sprawozdanie z nieprzeprowadzonych, który z kolei  w ciągu 30 dni od opublikowania obwieszczenia  stwierdzi  nieważność nieodbytych wyborów. Tyle plan.


     I tu się zatrzymajmy na chwilę. Abstrahujmy od faktu, że dwóch szeregowych posłów, nie posiadających żadnych uprawnień ani pełnomocnictw, decyduje sobie 7 maja o formie korespondencyjnej i terminie wyborów, mimo, iż obowiązujący stan prawny nakazuje przeprowadzić tradycyjne wybory 10 maja. Zróbmy parę ustaleń dotyczących planu:
     A więc ustalenie pierwsze – termin. Witek Elżbieta, Marszałek Sejmu wyznaczyła już dawno termin wyborów na 10 maja. Termin ten nie może być zmieniony. Przynajmniej przepisy nic nie mówią na ten temat. Jeśli nawet dopuścimy zmianę, to i tak datą graniczną jest 23 maja (dzień przypadający nie później niż na 75 dni przed upływem kadencji urzędującego Prezydenta Rzeczypospolitej – art. 128 ust. 2 Konstytucji). Skąd u licha Panajarosławowa połowa lipca? Bo Sąd Najwyższy stwierdzi? Panowie Jarosławowie, ładnie to tak wypowiadać się za niezawisły sąd?
     Ustalenie drugie. Sąd Najwyższy. Aha, no tak… Myk polega na tym, że Sąd Najwyższy, a konkretnie Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych (której prawo do orzekania o czymkolwiek jest kwestionowana, ale zostawmy to…) wyda uchwałę o nieważności wyborów, a wtedy wyda się nowe zarządzenie o nowym terminie wyborów w stosownym trybie, czyli zapewne w trybie art. 289 §2 Kodeksu wyborczego. Tak więc Witek musiałaby ogłosić nowy termin najpóźniej piątego dnia od dnia ogłoszenia uchwały Sądu Najwyższego stwierdzającej nieważność wyboru Prezydenta. Wybory mają się odbyć w ciągu 60 dni. W tym czasie p.o. Prezydenta jest Witek albo inny osobnik pełniący funkcję Marszałka Sejmu. Postępujemy jak w przypadku opróżnienia urzędu Prezydenta.


    No dobra, tylko obowiązuje w Polsce jakieś prawo wyborcze. Rozumiem, pandemia koronawirusa i te sprawy, ale wirus ten atakuje płuca  a nie wypłukuje mózgi. Bo przecież epizodyczna ustawa z 6 kwietnia o szczególnych zasadach przeprowadzania wyborów powszechnych na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zarządzonych w 2020 r. (zapewne wkrótce zostanie podpisana  przez Prezydenta) nie uchyliła żadnego przepisu Kodeksu wyborczego dotyczącego procedury stwierdzania ważności lub nieważności wyborów prezydenckich. Zaraz, stop! Nie WYBORÓW, tylko WYBORU PREZYDENTA.
Art. 324 ust. 1 wyraźnie stwierdza:  „Sąd Najwyższy na podstawie sprawozdania z wyborów przedstawionego przez Państwową Komisję Wyborczą oraz po rozpoznaniu protestów rozstrzyga o ważności wyboru Prezydenta Rzeczypospolitej.”
Co to oznacza? Ano to:
1) żeby można było rozstrzygnąć o ważności wyboru Prezydenta, to jakiś prezydent musi być wybrany, ergo wybory MUSZĄ SIĘ ODBYĆ; orzekanie o ważności wyboru kogoś, kogo nawet nie próbowano wybierać wydaje się sprzeczne z rozumem,
2) aby Sąd Najwyższy mógł się zająć sprawą ważności wyboru Prezydenta, musi uprzednio otrzymać sprawozdanie Państwowej Komisji Wyborczej i rozpoznać ewentualne protesty (w tym przypadku trudno będzie protestować przeciw wyborowi Prezydenta, którego nie wybrano a nawet nie próbowano wybierać),
3) aby Państwowa Komisja Wyborcza mogła takie sprawozdanie przekazać Sądowi, to musi istnieć powód sporządzenia takiego sprawozdania a więc wybory muszą się odbyć a ich wyniki muszą być podane do publicznej wiadomości w stosownym obwieszczeniu; od daty tego ogłoszenia biegnie 30 dni na wydanie przez Sąd Najwyższy uchwały o ważności wyboru Prezydenta.
Ciekaw jestem, jak chce rozegrać to nasz kochany gang Olsena, miłościwie nam panujący…
     Szefowa Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN sędzia Joanna Lemańska na wieść o przedmiotowym porozumieniu powiedziała: „Z dużym zdziwieniem odebrałam informację, że zostało a priori przyjęte założenie dotyczące przyszłego orzeczenia SN w sprawie uznania ważności wyborów prezydenckich w Polsce. Przypominam, że sędziowie są niezależni i niezawiśli w swoich orzeczeniach, a o jego treści decyduje skład orzekający”.
Na pytanie czy wybory nieodbyte, mogą zostać uznane za nieważne, sędzia Lemańska odpowiada: „Tu kluczową rolę odgrywa prawem przewidziana procedura. (…)Zgodnie z przepisami, to Państwowa Komisja Wyborcza w pierwszej kolejności stwierdza wynik wyborów, a następnie ogłasza obwieszczenie o wynikach wyborów w Dzienniku Ustaw RP. Od tej dopiero chwili można wnosić do Sądu Najwyższego protesty wyborcze, które będą podlegać rozstrzygnięciu. Także i w odniesieniu do drugiego etapu – postępowania mającego za przedmiot podjęcie uchwały w sprawie ważności wyborów – i tu postępowanie wszczyna sprawozdanie z wyborów przedstawione przez Państwową Komisję Wyborczą. Sąd Najwyższy nie jest oczywiście związany wnioskami wynikającymi z tego sprawozdania, jednak nie ulega wątpliwości, że stanowi ono jedną z ważniejszych podstaw do podjęcia uchwały. W tej chwili nie mogę zatem spekulować, jakie czynności zostaną podjęte przez PKW, a tym bardziej jaka będzie ich treść”.
     A zatem przekonanie, że zarówno Państwowa Komisja Wyborcza jak i Sąd Najwyższy, nadwerężając swój autorytet, z ochotą wezmą udział w tej przewalance, może być przedwczesne. Nie zapominajmy, że art. 100 tzw. tarczy antykryzysowej 2.0 praktycznie wyłączył Państwową Komisję Wyborczą z procesu Wyborczego. Trudno oczekiwać, że PKW, nawet przywrócona do działania przez inicjatywę Jarosława Wyższego, będzie tryskać entuzjazmem dla kolejnych pomysłów naszego Olsena i jego Gangu. Podobnie Sąd Najwyższy, a szczególnie Izba i tak mająca osłabioną pozycję i autorytet, zaryzykuje dla władzuchny jazdę po bandzie.
No ale nie takie rzeczy nasze oczy w ostatnich latach widziały. Przecież można uznać, że całe te wybory to jedna wielka fikcja prawna… Wszak już od czasów rzymskich udajemy, że dziecko poczęte nienarodzone (nasciturus) jest już na tym świecie i działa we wszystkich sprawach, które dotyczą jego korzyści…


     A Prezydenta tak czy inaczej wybrać trzeba.


     Jest jeszcze jeden drobny acz śmieszny niuansik ustawy z 6 kwietnia o szczególnych zasadach przeprowadzania wyborów powszechnych na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zarządzonych w 2020 r.: art. 10 tej ustawy znosi dotychczasowe obwodowe komisje wyborcze (w liczbie ok. 28 tys.) i na ich miejsce tworzy gminne obwodowe komisje wyborcze dla obszaru całej gminy (w liczbie ok. 2,5 tys.), przy czym dla gminy miejskiej Warszawa komisję tworzy się odrębnie dla każdej dzielnicy. Obowiązujący art. 69 ust. 3a Kodeksu wyborczego stwierdza, że czynności  OKW związane z ustaleniem wyniku głosowania w obwodzie wykonują wspólnie wszyscy obecni członkowie komisji. Oznacza to, że komisji nie można dzielić na podzespoły przy np. liczeniu głosów. W czym problem?
     Zacznijmy od techniki – w wyborach korespondencyjnych, według tej ustawy, wyborca przesyła (wrzucając do specjalnej skrzynki) do OGKW pakiet wyborczy w kopercie, która z reguły będzie zaklejona. Wewnątrz będzie karta do głosowania, umieszczona ad solemnitatem w zaklejonej kopercie oraz oświadczenie z imieniem i nazwiskiem i nrem PESEL wyborcy oraz oświadczeniem  o osobistym i tajnym oddaniu głosu.
Czynności komisji będą polegać na:
1) oględzinach i otwarciu koperty zewnętrznej,
2) sprawdzeniu oświadczenia o osobistym i tajnym oddaniu głosu, w tym sprawdzeniu, czy wyborca znajduje się w spisie wyborców danej gminy, rozstrzygnięcie ewentualnych wątpliwości co do treści i czytelności oświadczenia,
3) wrzucenie głosu do urny w zamkniętej kopercie (głos przesłany w otwartej kopercie jest nieważny),
4) otwarcie urny i wyjęcie zaklejonych kopert z głosami,
5) otwieranie po kolei każdej koperty i zliczenie głosów na poszczególnych kandydatów,
6) sporządzenie i podpisanie protokołu.
     Uff… Pół biedy, jeśli mamy do czynienia z gminą miejską Krynica Morska, gdzie potencjalnych wyborców jest koło tysiąca, ale jest też taka gmina miejska jak Łódź, gdzie uprawnionych do głosowania jest ok. 530 tys. osób. Wyobraźmy sobie, że frekwencja w tych wyborach wyniesie tylko 40%. Oznacza to w  Łodzi  ok. 212  tys. kopert zwrotnych i 212 tys. kopert z głosami. Załóżmy, że bardzo sprawna komisja poświęca każdemu głosowi tylko 30 sekund (założenie przy tej organizacji dość optymistyczne). Wszystko jest wyraźnie, napisane czytelnie, wszyscy są na listach, nie ma żadnych problemów z odczytaniem treści głosu. Do samego policzenia głosów potrzeba zatem ok. 106 tys. minut. A to dwa i pół miesiąca nieprzerwanej pracy 24/7. Jeśli członkowie komisji mają pracować zgodnie z normami czasu pracy, to zajmie im to prawie rok – przypomnę komisja ma te czynności wykonywać wspólnie i nie można jej dzielić – wyżej wymienionego przepisu nikt nie zawiesił ani nie zmienił. Co z tym? Może zamiast drastycznie zmniejszać liczbę komisji należałoby je radykalnie zwiększyć, zwłaszcza w miastach? Tylko co z członkami komisji? Chętnych za wielu nie ma. Pozostaje mieć nadzieję, że pakiet wyborczy odeśle mniej niż 10% - wtedy skończymy przed końcem roku.
Wiara przecież czyni cuda. I wyłącza myślenie. Rozradowana twarzyczka ministra Sasina jest tego najlepszym dowodem.


A Prezydenta i tak jakoś wybrać trzeba. Dlaczego nie możemy tego zrobić  po uczciwie przecierpianym konstytucyjnym stanie klęski żywiołowej?

Szylkret
O mnie Szylkret

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka