Po jednej stronie Jan Hartman, członek loży masońskiej B’nai B’rith Polska, filozof, profesor, propagator związków kazirodczych i autor frazy: "Tusku, k...a, zrób coś! Obiecaj ludziom lody albo co" (słowa wypowiedziane, kiedy PIS przegoniło w sondażach PO). Po drugiej Anne Appelbaum, dziennikarka, publicystka Washington Post, żona Radosława Sikorskiego, poprawna politycznie niczym sam Barack Obama, a w swoim uwielbieniu dla Platformy ortodoksyjna bardziej niż stary rabin w szabas.
Stawiając obojga po różnych stronach, moim celem, nie było bynajmniej pokazywanie ich jako przeciwników, tylko jako tych, którzy są stronami tego samego frontu, albo, bardziej obrazowo, dwoma skrzydłami, jednego ptaszyska - dla jednych emanacji demokratycznej opozycji protestującej przeciw młodej władzy, dla innych, w tym także dla mnie, szyderczej parodii Komitetu Obrony Robotników – KOR.
Oboje przystąpiło do KODu – Komitetu Obrony Demokracji, nieformalnej grupy tych, którym za rządów Platformy Obywatelskiej było dobrze i którzy obawiają się, że za rządów Prawa i Sprawiedliwości dobrze im być przestanie. Generalnie, do KODu, powinno przystąpić około dwudziestu procent społeczeństwa, na tyle bowiem liczy się beneficjentów III RP, czyli tych, którzy skorzystali na przemianach, jakie zaszły w Polsce po roku osiemdziesiątym dziewiątym. Jest wśród nich uwłaszczona czerwona burżuazja i bezpieka, są komunistyczni konfidenci i donosiciele, jest niezlustrowany świat sędziów, prokuratorów, adwokatów i dziennikarzy, a także wszelkiej maści bezwzględnych, powiązanych z byłą władzą PO, biznesowych cwaniaków, dla których kolorem polskości i patriotyzmu jest kolor pieniądza. To także POwscy i PSLowscy urzędnicy poupychani ponad miarę we wszystkim, co mogło nosić najmniejsze znamiona agencji rządowych.
Oni wszyscy wiedzą, że skończyły się dla nich dobre, tłuste czasy, a dla wielu rozpoczęły nerwowe chwile oczekiwania na wezwanie do ponurych panów ze skarbówki i prokuratury. Także ci, którzy kierunek w jakim zmierzała Polska za czasów PO widzieli jako drogę ku libertynizmowi i wprowadzanej w życie ideologii gender, zawyli z rozpaczy po utracie nadziei na zrównanie anusa z waginą. Również oni powinni wpiąć sobie w klapy, czy w czym tam chodzą drag queen, tęczowe oporniki.
Appelbaum i Hartman to idealni przedstawiciele owej szyderczej parodii wielkiego KORu. Appelbaum, ślepa na grzechy główne tych, którzy w porozumieniu z Kiszczakiem zafundowali nam różową III RP z jej fałszywą, lisowską retorykę wielkiego sukcesu i z retoryką całkiem prawdziwą jeśli chodzi o zrobienie kęsim moherowym beretom. Widząca przyszłość Polski we wtopieniu się w europejską multi kulti, gdzie nikt nie zawraca sobie głowy religijnymi przesądami, tradycją i poczuciem narodowej przynależności, zaś życie społeczne i gospodarcze zamieniło się w ponadnarodowy korporacjonizm. I Hartman, któremu znudziły się normalne związki męsko damskie i rad by je urozmaicić kazirodczym pieprzem. Filozof grający w kosi łapki z Magdaleną Środą i profesor Fuszarą, snujący razem z nimi wizje świata bez Boga, swawolnego do granic obrzydliwości, w którym kobiety i mężczyźni zamienili się w jakieś uniseksualne monstra.
Scylla i Charybda dla normalności i przyzwoitego życia ? Chyba tak, bo demolujące wszystko co nie jest z ich świata wartości i promujące obce zwyczaje i cudze poglądy jako nieuniknioną przyszłość, ku której wszyscy powinniśmy podążać dziarskim krokiem bezrefleksyjnego, korporacyjnego nowopioniera.
Osobiście owe oporniki traktuję nie jako chwalebne wyróżnienie się tylko jako ponury stygmat świata, w którym tak na prawdę nikt z nas nie chciałby mieszkać. Obydwoje, Hartman i Appelgaum bardziej niż przyzwoitych ludzi, przypominają kosmitów z różnych ale jednakowo wrogich Ziemi planet. I o ile jedni obcy mieli wysuwane, przerażające szczęki, inni równie dobrze mogą mieć wyeksponowane na klapach marynarek i garsonek, oporniki.
Inne tematy w dziale Polityka