Czołg
Czołg
Republikaniec Republikaniec
991
BLOG

Ukraińska pułapka

Republikaniec Republikaniec Polityka Obserwuj notkę 18

Trzy tygodnie temu próbowałem narysować schemat najbliższych tygodni wojny. Jak się wydaje, całkiem udatnie. Walki przeniosły się na południe, a ich charakter i kierunki w pełni odpowiadają moim ówczesnym przewidywaniom. Jaki jest stan na dziś? Wojna w pewnym stopniu zmieniła charakter, coraz bardziej przypominając frontowe zmagania z okresu II wojny światowej. W Donbasie Rosjanie atakują umocnione pozycje Ukraińców, z wykorzystaniem licznej artylerii oraz lokalnie organizowanej na potrzeby natarcia przewagi liczebnej (koncentrując siły w wybranych przez siebie punktach). Krótsze linie zaopatrzeniowe nie dają przeciwnikowi takich jak na dawnym, północnym teatrze działań możliwości niszczenia kolumn wojskowych i transportów w głębi ugrupowań. Jednak frontalne ataki na przygotowanego i dobrze uzbrojonego przeciwnika muszą powodować duże straty w ludziach. A te Rosjanom coraz trudniej uzupełnić wyszkolonym elementem. Ukraińcy w Donbasie nadal bronią się znakomicie, ich strategia polega na przygotowaniu na każdym ze spodziewanych kierunków natarcia bardzo głębokiej obrony, każda z kilkoma zapasowymi liniami i kluczowymi (w punktach węzłów komunikacyjnych) rejonami szczególnie umocnionymi. Toteż po trzech tygodniach w komunikatach wojennych słyszymy ciągle te same nazwy – Rubiżne, Popasne, Wołnowacha, Marinka. Oznacza to, że Rosjanie coraz bardziej desperacko i beznadziejnie biją głową w mur. Kluczowe kwestie – uzupełniania rezerwami ludzkimi i materiałowymi także nie wyglądają dla najeźdźców korzystnie. Putin nadal boi się otwartego ogłoszenia mobilizacji powszechnej, a rezultaty uprawianej w celu zdobycia ochotniczego mięsa armatniego łatanki nie wyglądają imponująco. Dostarczany zaś sprzęt to w przewarzającej części coraz starsze zapasy. Ukraińcy zaś zdołali, jak się wydaje, przygotować w zachodniej części kraju znaczące rezerwy, uzbrajane w coraz nowocześniejszą broń płynącą szerokim strumieniem z Zachodu. O ile nowy (oczywiście w tej wojnie) sposób walki jest lepiej znany Rosjanom, którzy w taki właśnie sposób od lat ćwiczyli swoje wojska, i łatwiej daje im zorganizować operacje, to jednak ich przewaga liczebna w artylerii (tak lufowej jak i rakietowej) jest coraz wyraźniej równoważona i przeważana jakością sprzętu używanego przez Ukraińców. Większy zasięg, nieporównanie lepsze systemy kierowania ogniem i o kilka klas lepsze systemy rozpoznania (drony, dostarczane przez sojuszników obrazy satelitarne w czasie rzeczywistym) muszą przekładać się na przewagę na polu walki. Nieprzypadkowo kilka spośród ostatnio ujawnionych nazwisk zabitych wyższych oficerów rosyjskich należało do artylerzystów. Rosjanie nadal nie uzyskali panowania w powietrzu, a ich lotnictwo ciągle ponosi na froncie poważne straty. Jedynym praktycznie miejscem, gdzie mogą sobie pozwolić na bezkarne, precyzyjne bombardowanie jest Mariupol. Do dalekich napadów na magazyny, punkty koncentracji wojsk i węzły komunikacyjne pozostają więc rakiety manewrujące. A tych, jak się wydaje, zaczyna brakować. W sytuacji masowego przerzutu na wschód ukraińskich wojsk i sprzętu ilość wykonywanych uderzeń jest zadziwiająco nikła, zaś ostatnio ujawniono użycie do ataków na głębokie zaplecze ukraińskie rakiet przeciwokrętowych. Tu parę słów dodatkowego wyjaśnienia – rakiety te, o zasięgu porównywalnym z lądowymi (Iskandery, Kalibry) są o wiele droższe – jako przeznaczone do atakowania stosunkowo małych i ruchomych celów  mają więcej skomplikowanej elektroniki, niosą zaś kilkakrotnie mniejszą głowicę materiału wybuchowego. Użycie takiej rakiety do zaatakowania nieruchomego przecież mostu na Dnieprze można porównać do wykorzystania laptopa do wbijania gwoździ. Wytłumaczenie jest jedno – zostały przede wszystkim takie, brak zapasów rakiet do atakowania celów naziemnych, i – z powodu braku importowanych podzespołów elektronicznych – brak możliwości wyprodukowania nowych. Należy tu zauważyć poza tym wysoką skuteczność ukraińskiej obrony przeciwrakietowej oraz dużą zdolność ich służb inżynieryjnych do utrzymania i przywracania drożności niszczonych ciągów komunikacyjnych, trudnych, gdy się pamięta o konieczności przekraczania istotnej przeszkody wodnej z ograniczoną ilością przepraw, jaką jest Dniepr. W sumie więc, jak się wydaje na dzień dzisiejszy to Ukraińcy posiadają wyższą zdolność do uzupełniania i zaopatrywania własnych wojsk na linii frontu. Jedynym punktem rosyjskiego sukcesu wojskowego pozostaje odcięty Mariupol, dziś dla obu stron konfliktu mający znaczenie bardziej symboliczne, niż strategiczne.
Ważniejsze wydarzenia mają miejsce nieco dalej na zachód. Pisałem poprzednio o swoich przypuszczeniach, że głównym obiektem ukraińskiego kontrataku będzie Chersoń, a w przypadku powodzenia i sforsowania Dniepru obszar Nowa Kachowka – Żaliznyj – Nowotroickoje, przecinający korytarz lądowy na Krym. Dwa dni temu mieliśmy informację o zniszczeniu pod Chersoniem punktu dowodzenia 49 armii rosyjskiej, dziś o zdobyciu nocnym atakiem 9 wsi w okolicy tego miasta. Ukraińcy wyraźnie,  metodycznie, poprawiają swoje pozycje wyjściowe do ataku. Zapewne nie od razu przejdą do ofensywy – losy walk w Donbasie jeszcze nie zostały przesądzone, ale w przypadku powstrzymania tam Rosjan i poważnego ich wykrwawienia, z pewnością ruszą. Teren i komunikacja  znakomicie sprzyjają takim zamiarom.
Konkludując: Mimo znacząco większego potencjału ludnościowego, Rosja nie jest w stanie zmobilizować takiej liczby wyszkolonych żołnierzy, która pozwoliła by jej na uzyskanie decydującej przewagi liczebnej nad przeciwnikiem. Niewykluczone, że na ciągle stosunkowo niewielką, w stosunku do przedwojennych szacunków liczbę zaangażowanych wojsk wpływa brak możliwości ich uzbrojenia na miarę potrzeb nowoczesnego pola walki, oraz zapewnienia im ciągłego zaopatrzenia, niezbędnego podczas prowadzenia działań. Ukraińcy zaś potrafili dokonać odpowiedniego wysiłku mobilizacyjnego, dobrze wykorzystując na przygotowanie całościowego systemu obrony państwa czas od 2014 roku. Zasileni potężną ilością sprzętu wojskowego z Zachodu, który, jak się wydaje zdając sobie coraz lepiej sprawę z powagi sytuacji, coraz mniej przejmuje się przyjętymi na początku samoograniczeniami co do „broni defensywnej”, są w stanie co najmniej powstrzymać kolejną rosyjską ofensywę. Co więcej, horyzont owych samoograniczeń wydaje się przesuwać. Za postsowieckim sprzętem pancernym już idą pojazdy zachodnie, ponoć oprócz ciężkiej artylerii  155mm NATO mają się pojawić na Ukrainie systemy MLRS (takie amerykańskie Katiusze, tylko 10 generacji do przodu). Słychać także, że powstaje jakaś grupa młodych emerytów lotniczych (pilotów i mechaników), którzy odkryli swoje ukraińskie korzenie – czyżby sposób na to, jak szybko ominąć długotrwałe szkolenie ukraińskiego personelu sił powietrznych w obsłudze Efów?
Pisząc w notce „Zachód” mam na uwadze kraje anglosaskie, Polskę, Skandynawów, Bałtów, Czechy i Słowację. Reszta krajów UE zajmuje stanowisko co najmniej chwiejne. O ile Węgry określiły się w miarę jednoznacznie, Włochy, Francja Hiszpania, Portugalia i Benelux w pragnieniach swoich elit życzyły by sobie powrotu do dobrych czasów gdy było jak było, a rubelki nie budziły negatywnych skojarzeń, jednak opinia publiczna i zobowiązania sojusznicze oraz powiązania gospodarcze z USA nie pozwalają na przyjęcie prorosyjskiego kursu. Unia Europejska jako podmiot polityczny wobec problemu wojny na Ukrainie nie istnieje, i parafrazując A.A. Milne rzec można, że im bardziej się jej w tym kontekście przypatrywać, tym bardziej jej nie ma. Trudno się dziwić, gdy się zrozumie, w jakim kierunku przez ostatnie co najmniej kilkanaście lat szła budowa tej organizacji, sterowana niemiecką ręką. Tylko polityczny ślepiec może dziś nie dostrzegać harmonii projektu federalizacyjnego z Enegiewende, ani oczywistych skutków politycznych jakie miała przynieść przebudowa energetyczna europejskiej gospodarki oparta o dostarczany rurociągami Nord Stream rosyjski gaz, a w perspektywie rosyjski wodór. Oba dystrybuowane w Europie przez Niemcy. Dzisiejsze polityczne lawiranctwo kanclerza Scholza jest jedynie świadectwem niedostatecznego przygotowania w poprzednich latach niemieckiej opinii publicznej na ogłoszenie otwartego niemiecko-rosyjskiego sojuszu. Ostatni obrzydliwy list „niemieckich intelektualistów” z byłą wiceprzewodniczącą Bundestagu na czele, rozpaczliwie wzywający do udzielenia Putinowi pomocy w dobiciu Ukrainy dobitnie  świadczy o tym, jaka rozpacz ogarnęła niemieckie kręgi zaangażowane w budowę Neuordnungu wobec aktualnego rozwoju sytuacji. A przecież sukces wydawał się tak blisko, po przychylnym zatwierdzeniu przez Joe Bidena rurociągu Ribbentropp-Mołotow2 i jego przyjaznych gestach wobec planów niemieckiej przebudowy Europy na początku kadencji. No cóż, Putin źle ocenił sytuację. Słaby prezydent to niekoniecznie słaba Ameryka, a zaakceptowanie wykopania amerykańskich wpływów z Europy, to nie to samo co wycofanie się z Afganistanu. Dziś Prezydent Biden robi to, co nakazują mu interesy jego kraju oraz  pamięć o cenie, jaką trzeba było już dwukrotnie zapłacić za niedopuszczenie do zjednoczenia Europy przez agresywnych maniaków. Kamela może  tylko perliście chichotać, Lloyd Austin musztrować tęczowy batalion, a Jake „Katastrofa” Sulivan doradzać pryncypałowi bezpieczną drogę do toalety. W historii znajdziemy wiele przykładów dramatycznych przemian, których początkiem była niewłaściwa ocena sytuacji, dokonana przez polityków. Nie mamy jeszcze na tyle wiedzy, by jednoznacznie powiedzieć, co dało Putinowi przekonanie o bliskim i tanim sukcesie,  ale wystarczająco wiele, by docenić wagę odrzucenia przez prezydenta Zelenskiego amerykańskiej propozycji ewakuacji z Kijowa. Na Ukrainie rozstrzyga się dziś kształt nowego światowego porządku.



Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka