Starosta Melsztyński Starosta Melsztyński
314
BLOG

Smoleńsk II

Starosta Melsztyński Starosta Melsztyński Polityka Obserwuj notkę 6

Sequel olbrzymiego sukcesu sprzed 10 lat. Tym razem w roli głównej wystąpił dubler bohatera poprzedniego przedstawienia, jedną z ważniejszych ról zagrał znany z poprzedniej odsłony, obdarzony naturalnym talentem aktor, który 10 lat występował w mniej eksponowanej wówczas funkcji organizatora czy też wodzireja.

Tym razem akcję zamiast na pokładzie samolotu, która nadawała poprzednikowi nieco klaustrofobiczny charakter umieszczono na okręcie Polska co dało możliwość kreowania szerokiego wachlarza scen - od najbardziej intymnych spotkań w gronie dowodzenia na mostku kapitańskim, po szerokie, panoramiczne, majestatyczne wręcz, najazdy kamery z powietrza, nadając obserwatorowi status wszystkowidzącego uczestnika tego dramatycznego roller coastera.

Zarys akcji podobny jak w poprzedniej katastrofie - grupa bohaterów, poddana żelaznej woli przywódcy, zmierza, łamiąc wszystkie procedury bezpieczeństwa, prosto na widoczną dla wszystkich widzów górę lodową.

Akcja rozpoczynająca się powolną, szeroko zakrojoną prezentacją wszystkich uczestników tej nadchodzącej katastrofy, eksponuje głównych bohaterów i psychologiczno-polityczne pobudki ich działania. Widzimy jak związani są zależnością od szefa, który ich wyciągnął z niebytu, wykreował, nakręcił i puścił w ruch. Świadomi swojej nikczemności i bylejakości wypełniają mniej lub bardziej ochoczo wyznaczone im role.

Mamy więc świadomego swojej słabości nominalnego kapitana. Byłby tragiczny w swoim zaplątaniu, gdyby nie był podły.

Mamy wyniesionego 4 piętra nad poziom swoich kompetencji błazna i trutnia, zadowolonego z siebie ochmistrza, który nie przepuszcza okazji by przejrzeć się z rozkoszą i samopodziwem w każdym lustrze, w każdej gładkiej, metalicznej wypolerowanej powierzchni, gdziekolwiek, gdzie może napawać się odbiciem swojej głupkowato roześmianej twarzy, wolnej od objawów jakiejkolwiek wewnętrznej działalności myślowej.

Mamy cień, nadambitnego nieudacznika, wyczekującego swojego nadejścia swojego czasu, snującego marzenia wzięcia wszystkich za mordę  i zaprowadzenia dyscypliny w tym kraju-burdelu, otoczonego kręgiem młodych ludzi ubranych w drogie garnitury, mające maskować ich braki moralne i intelektualne, którzy jego plany będą wprowadzać w życie.

Mamy pasażerów, jednych pokładających pełną w wychodzącym z rzadka z zagraconej, niechlujnej i nigdy niesprzątanej kabiny animatorze całego przedsięwzięcia, oficjalnie jednym z pasażerów klasy ekonomicznej. Inni patrzą z przerażeniem na nasilający się obłęd i coraz wyraźniejsze dążenie do samozagłady połączonej z rozszerzonym samobójstwem pasażera numer jeden.

My, widzowie, jesteśmy świadomi nadchodzącej katastrofy, zadbali o to realizatorzy przedstawienia dając przebitki na majaczącą we mgle, prawie nie wyróżniającą się z białego tła, rozpływającą się w otoczeniu blado-błękitno-sinej górze lodu, na której nie można zogniskować spojrzenia, bo zawsze jest jak gdyby gdzie indziej, nieco w bok, prawie poza polem widzenia.

Widzimy też, i widzą to pasażerowie, którzy przypadkiem wyszli na pokład widokowy nadpływające coraz częściej odłupane fragmenty zbliżającej się olbrzymiej ściany lodu i mgły.

Większość jednak pasażerów przedkłada telewizję pokładową, z występami gwiazd, celebrytów, polityków, entertainerów, komików, żonglerów.

Muszę jednak zarzucić tej imponującej i wciskającej w fotele produkcji, że znakomicie poprowadzona atmosfera gęstniejącej grozy i nieuchronnie zbliżającej się katastrofy pod koniec zostaje zupełnie zmarnowana. Nie wiadomo z jakiego powodu reżyser przedstawienia zmienia w finale genre z dającego nadzieję na katharsis w obliczu zniszczenia dramatu ludzkiego losu, tak mizernego we władaniu rozpętanych żywiołów, nad którymi nie mamy panowania, i głębię psychologiczną, w której zniszczenie ma swoje odbicie w psychice głównego animatora przerażającej podróży, tak jakby jego psyche i majacząca na horyzoncie góra lodowa były ze sobą w tajnej koniunkcji, wzajemnie się ze sobą komunikując w dziele spełnienia planów zagłady..

Z tego wszystkiego w ostatnich, finalnych minutach reżyser robi niespodziewany zwrot w stronę akcji, niczym z westernu lub filmu gangsterskiego, niczym deus ex machina pojawia się nagle milczący do tej pory trzeciorzędny bohater  - owszem, widzieliśmy go statystującego w scenach średniego planu, gdzie wraz z wieloma innymi tworzył tło dla głównych postaci - wykręca rękę czy też przystawia pistolet do pleców pasażera numer jeden i zmusza go do wydania rozkazu "cała wstecz".

Ostatnie akordy dzieją się w niewyraźnym półmroku, niezgrabnie zagrane, z drętwymi replikami. Widz czuje niedosyt i niezaspokojenie.

Możemy jedynie mieć nadzieję, że kolejna odsłona tej tragedii na miarę zmagań antycznych bohaterów ze ślepym przeznaczeniem nie wybrzmi mdłym antyklimaksem i rozczarowaniem i doczekamy się zakończenia odpowiadającego rozbudzonym apetytom - crescendo strumieni krwi, łamanych kości, rozrywanych ciał, rozrzucanych bezładnie kończyn, wydłubywanych oczu, wylewających się z rozbitych czaszek strzępów mózgu, wszystko w naturalistycznych zbliżeniach, w zwolnionym tempie pozwalającym na rozkoszowanie się scenami vanitatem vitae.

To byłoby godne zwieńczenie tego tryptyku głupoty. Naszej narodowej, wzniosłej, opiewanej przez poetów tępej głupoty.

Patriotyzm jest ostatnim schronieniem szubrawców. Samuel Johnson    

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka