A to się porobiło ostatnio. Blogerzy ujawniają się na wyprzódki.
Najpierw Chevalier pochwalił się byciem TW. Przeczytałem i chciałem skomentować cytatem z Kataryny - czymś w rodzaju: "Czy wkrótce nie okaże się, że Ch. mijał się z prawdą (tzn podając się za TW)?" Nie chciało mi się jednak cytatu za bardzo szukać, a potem było już po wszystkim, bo Ch. szybciutko zdementował.
A poterm i sama Kataryna doznała nobilitacji na gwiazdę tabloidową.
Nawet przez chwilę zastanawiałem się nad "sprawą Kataryny", ale pisać nie zamierzam, bo wszystko, co mądre i co głupie, przede wszystkim głupie, albo nawet wyłącznie głupie, boć wiem z doświadczenia co i jak się pisze na P24, zapewne już o sprawie Kataryny napisano.
Wszyscy więc piszą o Katarynie, a ja w takim razie na o wiele bardziej interesujący temat - czyli o sobie.
Pisanie o sobie to w pewnym wieku frajda większa niż seks. Nie wiem, ale zaczynam robić przymiarki.
A, że jak widać, maj to miesiąc niespodziewanych ujawnień i utrat anonimowości więc i ja się ujawniam co nieco. Tu i tam. Resztę proszę sobie wyguglać.
Oto mój przyczynek do autolustracji:
W zamierzchłych latach późnosześćdziesiątych, chłopięciem będąc
dziewiętnastoletnim (niech jasna cholera polskie znaki diakrytyczne) byłem
hipisem.
Był rok 68, wiosna, jak teraz, koledzy szkolni znikali jeden za drugim, a ja
beztrosko zostałem dziecięciem-kwiatem.
Miła była zabawa, ciekawych spotkałem ludzi w tej przystani nieodpowiedzialności od i za realny socjalizm za oknem. Prawdę mówiąc zupełnie go nie zauważałem.
Ja wiem, że straszy się mną dzisiejszą młodzież (wszechpolską). Ale to
wszystko dość niewinne było. Niby "sex, drugs and rock´n´roll".
Tak naprawdę to jedynie to ostatnie - Hendrix, Cream, Donovan, Dylan.
Ci co chcieli odurzali się "klejem", czyli płynem do wywabiania plam "tri",
zdaje się szybko wycofanym ze sprzedaży, inni zażywali pochodną amfetaminy - fermetrazynę sprzedawaną bodaj bez recepty jako środek na odchudzanie, a
niektórym udawało się zdobyć przemycane z Zachodu (to się pisało wówczas dużą literą) źdźbła konopi indyjskich. Przezornie nie używałem.
Być może i zwyczajne polskie konopie też by się nadały. Wywary z maku i inne
polskie osiągnięcia chemiczne to historia dużo późniejsza i nie mam z nią nic
wspólnego.
No a a sex - z tym było marnie. Były dziewczyny - ale z dobrych domów i
"szanujące się".
Zaraz też wzbudziliśmy zainteresowanie organów. W dość hermetyczne środowisko trudno było jednak wprowadzić infiltratorów z zewnątrz. Rzuciły więc służby na odcinek walki to co miały najlepszego - najmłodsze i najładniejsze współpracowniczki.
Nietrudno było je zidentyfikować - odstawały od uduchowionych i wychuchanych hipisek porażającym realizmem życiowym i niezbyt przyswajały sobie dewizę "peace and understanding".
Modus operandi miały klasyczny. I bardzo szybko zaczęły go sobie doceniać. Z
pierwszym członem wzmiankowanej dewizy - "love" - nie miały dziewczyny zahamowań.
I tak oto pewnego wiosennego poranka 1968, w promieniach słońca padających przez zakurzone okno kawalerki na Nowolipkach 10 mieszkania 18, przeciągała się, ziewając leniwie, stojąca obok łóżka szczęśliwa piękność z Pałacu Mostowskich, a ja spod wpółprzymkniętych powiek podziwiałem cud Stworzenia.
Więc świadomie współpracowałem?
Inne tematy w dziale Polityka