Salon daje możliwość redagowania własnych wpisów (a być może i komentarzy, nie próbowałem) w długi czas po ich opublikowaniu.
Ma to swoje dobre strony - ot autor ma szansę usunąć przykry błąd ortograficzny by uniknąć gorszenia młodzieży, wyprostować składnię, naprawić kulawą gramatykę, wreszcie skontrolować fakty z krynicą wszelkiej mądrości czyli Wikipedią i podać np prawidłową datę bitwy pod Grunwaldem.
Gorzej, gdy postredagowania używa się po orwellowsku, dla usunięcia niemiłych autorowi własnych wpisów, w których zabłysnął głupotą, grubiaństwem, niewiedzą.
Być może niektórzy z salonowiczów pamiętają dziwne losy wpisu p. Gniewomira o zawrotnej karierze publicystycznej Maleszki w Gazecie Wyborczej i jak z tego wpisu znikały jeden po drugim kolejne dowody aż z długiej listy ostała się jeno jedna przez Maleszkę napisana recenzja mało istotnej książki. Przedostatnią linią obrony był zdaje się agregat prądotwórczy lub inne podobnego rodzaju urządzenie o nazwie ELEM, ale okazało się być nie tyle autorstwa Maleszki ile dowodem na brak wprawy p. Gniewomira na posługiwanie się Googlem.
Teraz z przykrością stwierdzam, że podobnie postąpił pan Sadurski, usuwając własną niewinną prowokację wraz z komentarzami tych, którym nabrali się na jego, wcale przecież nie nazbyt ezoteryczny żart.
Wiem, że to raczej dla obrony wpisujących sie u niego nieskażonych poczuciem, czy wyczuciem humoru komentatorów (mimo, że sam dwukrotnie wskazywał na kpiarski charakter) pan Sadurski zdecydował się na usunięciu wpisu wraz z dopiskami.
Nie podoba mi się ni postępowanie p. Gniewomira ni p. Sadurskiego, choć tego ostatniego delikatność, nie pozwalającą mu na eksponowanie kompromitujących dla autorów wpisów, potrafię zrozumieć.
Ale za bardzo to wszystko pachnie mi Ministerstwem Prawdy.
Jeśli oczywiście uczestnicy Salonu wiedzą, do czego piję. Po ekscesach u p. Sadurskiego zaczynam bowiem mieć wątpliwości.
Inne tematy w dziale Polityka