Strach zajrzał Adamowi Szostkiewiczowi w oczy. Oto grupa tradycjonalistów nie tylko ma czelność wypowiadać swoje opinie, ale także pisać książki, subtelne eseje, bieżącą publicystykę, ale także występować w mediach elektronicznych. Co gorsza ci złowrodzy prawicowcy mają skrzydło intelektualne, które nie wspiera postępu w jego słusznej walce z zacofanym papieżem czy biskupami lefebrystowskimi. I do tego głosi katolicką konkrkulturę (dla wyjaśnienia termin ten oznacza, że grupa ta zdecydowanie sprzeciwia się antykulturze śmierci).
Lęk jest oczywiście rzeczą ludzką. Problem zaczyna się jednak, gdy całkowicie przesłania on fakty. A tak się niestety (mam nadzieję, że ze zwykłej niewiedzy, a nie, żeby przestraszyć czytelników "Polityki" i wezwać ich do zwierania szeregów) stało w przypadku tekstu Szostkiewicza. Ujmując rzecz wprost jest on jednym wielkim stekiem fałszu, półprawd, a niekiedy insynuacji, z którymi trudno nawet na poważnie polemizować, bowiem zanim się to stanie trzeba opisać rzeczywistość taką, jaka ona jest, a nie taką, jaka wyłania się w przerażonym mózgu dziennikarza "Polityki".
Zacznijmy więc od faktów i uściśleń terminologicznych. Szostkiewicz, jak sam przyznaje, stosuje wymiennie kilka terminów: integryzm, tradycjonalizm i lefebryzm. Problem polega tylko na tym, że to mniej więcej tak, jakby wymiennie stosować terminy (żeby nie było wątpliwości nie porównuje tych kierunków, a jedynie traktuje je jako pewną analogię) komunizm, socjaldemokracja i chadecja, bo tak jest wygodniej polemiście. Między tradycjonalizmem a lefebryzmem istnieje bowiem istotna różnica jaką jest brak schizmy, jedność z biskupem Rzymu, a także uznawaniem postanowień Soboru Watykańskiego II. Integryzm zaś, to zwyczajna wierność prawdzie objawionej głoszonej przez Kościół. Jakby tego było mało do worka z napisem "lefebryzm-integryzm-tradycjonalizm" Szostkiewicz wrzuca wszystkich, jak leci. Tradycjonalistą-lefebrystą-integrystą jest i Grzegorz Górny, który od lat jest członkiem neokatechumenatu, który za lefebrystowski trudno uznać, i Dariusz Karłowicz, jeden z pomysłodawców przeciwstawianego złowrogiej grupie ultrakatolików Centrum Myśli Jana Pawła II, i nawet Marek A. Cichocki, który, tak się składa, jest luteraninem (Szostkiewicz powinien szybko złożyć donos do Konsystorza Ewangelicko-Augsburskiego o tym, że w szeregach luteran znajduje się lefebrysta). Lefebrystami i tradycjonalistami są także Andrzej Horubała, Piotr Semka czy ja (nie wiem, jak wyżej wymienieni, ale ja akurat chodzę na mszę posoborową,co tydzień do dominikanów). Słowem lefebrystą jest każdy, kto nie zgadza się z Szostkiewiczem i jego interptetacją Jana Pawła II, który - jak wiadomo mówił to samo - co Tadeusz Mazowiecki i ks. Józef Tischner.
Ale to nie jedyne bzdury, które aż wylewają się z tekstu Szostkiewicza. Oto możemy się dowiedzieć z niego, że Jan Paweł II ekskomunikował lefebrystów. Tyle, że to nieprawda. Eskomunika została założona na czterech wyświęconych biskupów (i tylko na nich, bo nawet nie na członków Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X) oraz na ich konsekratorów z automatu, papież tylko ją zatwierdził. Lefebryści jako całość nigdy nie byli więc ekskomunikowani. I Adam Szostkiewicz oczywiście o tym wie, tyle, że zarzut ekskomuniki brzmi bardzo widowiskowo i ładnie komponuje się z przerażającą wizją ultrakatolików, którzy chcą zastąpić Jana Pawła II Piusem XII.
Głębokiej niewiedzy Szostkiewicza (albo zwyczajnej złej woli) dowodzi także uznawanie poglądów Jana Pawła II za poglądy Terlikowskiego, Horubały czy Górnego. Opinia (którą także wyrażałem), że Polacy mają jakąś szczególną misję do spełnienia w świecie nie pochodzi bowiem ode mnie, a od Jana Pawła II. Podczas pielgrzymki w roku 2002 w Krakowie, papież prosił Polaków, by uświadomili sobie, że mają do spełnienia misję, a jest nią głoszenie światu orędzia Miłosierdzia Bożego. Benedykt XVI zaś, podczas kolejnej pielgrzymki, wprost apelował do Polaków, by ewangelizowali Europę. Słowem ultrakatolikiem był tak Benedykt jak i Jan PaWeł II, który - wbrew jasnemu stanowisku Szostkiewicza - miał czelność być mesjanistą. Tak jak Tichy, choć bez skórzanego płaszcza.
O ile niewiedzę można jednak u dziennikarza zrozumieć, o tyle trudno już to zrobić w przypadku braku umiejętności czytania ze zrozumieniem. I dlatego tego Szostkiewiczowi nie zarzucam. Tyle, że to oznacza, że postanowił on nie tyle coś pokazać, ile kogoś przerazić, a fakty, które mu do obrazu nie pasowały, zwyczajnie przerobić. Tak stało się z moimi blogowymi wypowiedziami. Szostkiewicz podsumowuje je krótko: "Wagner w pamiętnej katastrofie tsunami dopatrzył się dzieła Boga rozgniewanego na zachodnich seksturystów. Terlikowski tłumaczy, że przecież dla wierzących takie interwencje Boga w historię to rzecz normalna, część wiary". Tyle, że gdyby chciał rzeczywiście przeczytać moje teksty, a nie to, co sam w nich zobaczył, to przeczytałby tylko tyle: "Chrześcijanie po prostu wierzą, że Bóg mówi do nas przez różne wydarzenia, także losowe. Huragany, powodzie, wielkie epidemie często były interpretowane jako wezwanie do modlitwy i pokuty za grzechy. A wielkie cierpienia za ostrzeżenie lub kara"... Jednym słowem ja o interpretacji, odczytywaniu woli Bożej przez wydarzenia, a Szostkiewicz młotem o karze...
Absolutnym cymesem jest jednak końcówka tej refleksji, dowodząca, że przerażenie katolicką ofensywą odebrało Szostkiewiczowi nie tylko umiejętność czytania, ale nawet podstawowy zdrowy rozsądek. Oto redaktor "Polityki" z polotem pyta: "Ciekawe, jak by naświetlił udział Boga w Holocauście czy Archipelagu Gułag?". Hm trudno polemizować tu z kimś, kto uznaje Holokaust czy Gułag za wydarzenia naturalne, czy katastrofy przyrodnicze. Dla mnie były one wyrazem źle użytej wolności człowieka, który w imię postępu chciał stworzyć nowego człowieka. I skończył jak zwykle. Z tsunami czy katastrofami nie miał więc on wiele wspólnego. Dla Szostkiewicza rozumiem, że tsunami i Holokaust to takie same przypadkowe zdarzenia, za które odpowiada przyroda. Jeśli tak, to trudno rozmawiać (nie mówiąc już o dialogu), z kimś, kto głosi takie poglądy. I dlatego zwyczajnej polemiki z tekstem "Więcej Piusa, mniej Jana Pawła" podjąć nie sposób.
Inne tematy w dziale Polityka