Teutonick Teutonick
201
BLOG

Oswajanie z patologią

Teutonick Teutonick Sądownictwo Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

   Obserwując wszystko to, co się dzieje wokół kolejnej nowelizacji ustaw reformujących nasz system sądowniczy, coraz bardziej muszą zastanawiać realne intencje, które powodują przeróżnymi osobistościami występującymi w obronie wolnych i jeszcze bardziej powolnych sądów. Ekscesy spod Sejmu w postaci dzikich wrzasków i wygrażania pięściami wobec marszałka seniora czy też przepychanek z policją (której notabene funkcjonariuszom pozostaje jedynie pozazdrościć okoliczności, w których muszą oni zmagać się z tłumem robiących wrażenie zbiegłych z psychuszek niedoleczonych pacjentów, co do których nigdy nie wiadomo czy w swej desperacji zechcą użyć wobec oponentów mocno niekompletnego uzębienia czy może wyciągnąć z kieszeni brudną strzykawkę zakończoną igłą) tudzież dziecinne prowokacje z przejażdżką w bagażniku i bazgraniem po murach, w ostatnim czasie coraz śmielej zaczęły zmierzać ku odprawianiu jakichś dziwnych obrzędów z ustawianiem pentagramów ze świeczek włącznie, popartych zapowiedziami rychłego Sądu Ostatecznego, w domyśle dla twórców samej reformy. W Internecie pewna znana ze swojej ekscentryczności „pisarka” ogłasza wszem i wobec rozpoczęcie rytuału voodoo z użyciem laleczki wykonanej na podobieństwo jednego z posłów, z intencją rzucenia na niego czarów skutkujących sprowadzeniem na rzeczonego nieszczęśnika okrutnych męczarni, na co pewna „pani rezyser” z resortowego chowu zwierza się publicznie, że „za młodu” dokonała była podobnież dwukrotnie podobnego obrzędu wobec bliżej nieokreślonych osób, każdorazowo ze skutkiem śmiertelnym. Reakcji praktycznie nie ma, podczas gdy chyba najwyższy czas byłby aby postawić sobie następujące pytania: 1) kim tak naprawdę są ci ludzie? 2) czyje interesy reprezentują? 3) kto rzeczywiście ich inspiruje w podejmowanych przez nich działaniach? I nie mam tutaj bynajmniej na myśli mitycznego Sorosa, złowrogiego Putina czy innej mocno dobrotliwej Tante Angeli. Bo przecież za tymi osobistościami również ktoś stoi – czy ktokolwiek może mieć w tej materii jakoweś wątpliwości?

   W imię tzw. wartości europejskich osłabiane od dziesięcioleci są zdobycze naszych przodków. W imię uświęconego dogmatu multi-kulti miksuje się i bełta w europejskim kotle wpływy i żywioły wszelkiego rodzaju kultur, co prostą drogą ma nas zaprowadzić do całkowitej utylizacji tak znienawidzonej w pewnych środowiskach cywilizacji białego człowieka. Od lat dość skutecznie wpiera się Europejczykom w brzuch konieczność osłabienia etosu rodziny opartego na jasno określonej hierarchii, szacunku wobec starszych i wierze w Boga. Przy pomocy przeróżnych ogarniętych wścieklizną macic (do tego organu sprowadzają się nadzwyczaj chętnie same przedstawicielki tego środowiska) feministycznych pomyleńców dezawuuje się pozycję mężczyzny w społeczeństwie. To wszystko dzieje się pomimo wyraźnego oporu stawianego przez gros, jeszcze nie do końca ogłupionego, polskiego społeczeństwa. Ale w myśl goebbelsowskiej zasady wbijania tysiąca gwoździ w tysiące głów, jad sączonej propagandy niekiedy podprogowo wnika w podświadomość, co dnia krok po kroku wmawiając nam, że totalne odwrócenie obowiązujących przez wieki porządków, z promowaniem patologii jako normalności i mieszaniem ludziom w głowach, stanowi całkowicie zgodną z procesem ewolucji, a w związku z tym naturalną wręcz, kolej rzeczy. Powoli, dzień po dniu gotuje się miliony żab, przy czym w coraz to nowych wchodzących w dorosłość pokoleniach, owe działania muszą z samej nie dość dojrzałej natury obiektów tychże zakusów, czynić coraz dogłębniejsze spustoszenia.

   Parę dni temu w pewnej dość niszowej stacji komercyjnej, oglądając w przerwie w seansie filmowym reklamę prezerwatyw, w jednym z ujęć miałem okazję ze zdumieniem dostrzec parę obściskujących się facetów, dodatkowo - jak rozumiem dla dodania scenie większego rozmachu z pikanterią do nomen omen kupy - reprezentujących dwie różne rasy ludzkie. Na czołowych „krajowych” portalach informacyjnych co dzień, na przemian z newsami traktującymi o kolejnym publicznym „wysunięciu” się gruczołu mlecznego spod skąpego wdzianka u tej czy innej gwiazdki, jesteśmy bombardowani informacjami o tym jak to kolejny cwelebryta ze swoim „chłopakiem” udał się w podróż dookoła świata, względnie „pokazał się” na pokazie mody w damskich fatałaszkach. Zarządzane przynajmniej w teorii przez „Dobrą Zmianę” media publiczne wcale nie są w tej materii lepsze. Na antenach, których program jest układany w przeróżnych mniej lub bardziej „kulturalnych” redakcjach, wciąż królują promowane tam usilnie dumne aborcjonistki, hermafrodytopodobne dziwolągi, wreszcie radosne multikulturalne gromadki, w których pokazywaniu jako wręcz modelowe celują zwłaszcza audycje dziecięce. Czymże jest w swej istocie owo zjawisko jeśli nie hodowaniem patologii na użytek własny, na przemian z promocją sytuacji i działań nienaturalnych tudzież nie występujących na co dzień w przyrodzie, jako czegoś normalnego i oczywistego. A stąd przecież już tylko krok. Od tolerowania do afirmacji. Od afirmacji do przewrócenia się w głowie i mam wrażenie, że nie tylko tam.

   Swego czasu podczas rozmowy z pewną dwudziestoletnią studentką pochodzącą z niewielkiego miasteczka zapytałem czy w jej byłej już szkole średniej pobierały nauki osoby otwarcie deklarujące się jako homoseksualne. Odpowiedź brzmiała: „Oczywiście, że tak”. Mimo, że sam dorastałem nie tak znowu dawno w nieco większym mieście, byłaby to w owym czasie sytuacja nie do pomyślenia. Ale pamiętam też jak jeszcze przed bierzmowaniem, zanim zarzuciłem na wiele lat niedzielny zwyczaj uczęszczania na msze święte, ksiądz na kazaniu piętnował pisma w rodzaju - zdaje się, że już dziś nieistniejącego - „Bravo Girl” i jaką to wesołość w tamtym momencie we mnie samym wzbudzało. Dziś mogę z pełną świadomością stwierdzić, że w tamtych czasach właśnie od takich „pisemek dla młodzieży” rozpoczynała się deprawacja tejże młodzieży w kierunku wytyczonym jeszcze przez demiurgów rewolucji roku 68 – zarówno tych operujących za granicą, jak i ich tutejszych namiestników, której to deprawacji przecież i sam nie zdołałem uniknąć, choć w owych latach nie wybiegała ona jeszcze tak dalece do przodu, a wszelkie „pedalskie” wzmianki były przez moje pokolenie odrzucane ze wstrętem, z jedynym możliwym potraktowaniem w kategoriach obelgi, względnie zwykłej szydery. Bo tak naówczas byliśmy ukształtowani. Ale wieloletnia praca zainicjowana przez specjalistów od inżynierii dusz, jako się rzekło nie poszła na marne. Pozostaje jedynie pytanie w jakim kierunku będzie ów pociąg zmierzać w kolejnych dekadach i czy wahadło również i w tym obszarze* da jeszcze radę skutecznie odbić w stronę przeciwną. Ale by tak się stało, potrzebna jest codzienna, żmudna praca każdego z nas. I nie uleganie podszeptom Złego, czyhającego na nas z ekranu i czającego się na łamach przeróżnych „pisemek”. Tego samego Złego, który nagania dziś pod budynek Parlamentu tłumek opętanych, wspieranych często wirtualnie i mniej wirtualnie przez innych szaleńców, a także tych, którzy bez wahania dla naszego unicestwienia byliby w stanie podpisać każdy cyrograf. Strzeżmy się od nich i strzeżmy przed nimi swoje potomstwo. Przynajmniej tyle każdy z nas ma obowiązek w ramach tej trudnej walki uczynić.



*http://naszeblogi.pl/51006-slow-kilka-na-temat-frekwencji - 3-ci akapit

Teutonick
O mnie Teutonick

szydercza szarańcza

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo