Tiwaz Tiwaz
495
BLOG

Wystąpienie pana Manna, pożegnanie pana Manna

Tiwaz Tiwaz Kultura Obserwuj notkę 9

Głos pana Manna pamiętam z czasów audycji "Mój magnetofon", prowadził wtedy pan Mann audycję bodaj piątkową, poświęconą chyba country and western, ale niech mnie ktoś poprawi, jeżeli lepiej pamięta. Przez długie lata kojarzyłem nazwisko z sympatycznym barytonem i amerykańską muzyką, czy to z tępym, nudnym i beznadziejnie powtarzalnym bluesem, czy to z rockowymi kawałkami, które leżały na tyle daleko od europejskiego artystycznego kanonu, że nie chciało się ich słuchać. Później pan Mann objawił się jako obraz również, mianowicie w telewizorze. Okazał się człowiekiem bardzo dowcipnym, ciepłym tłuścioszkiem budzącym powszechną sympatię. Niemniej zawsze wiało od niego wielkim światem - Ameryką, z którą był w nieustannym jakimś kontakcie, strojem dżinsowym od stóp do głów, co w czasch PRL-u było zewnętrzną oznaką wyjątkowej zamożności i przynależności do kasty wyższej, dewizowej. Pan Mann puszczał w radio zagraniczne płyty (zagraniczne płyty były wtedy, w siermiężnym PRL-u, oznaką nadzwyczajnej zamożności i luksusu, zbliżało się do nich na kolanach i ze zgiętym karkiem), w telewizorze zagraniczne piosenki, jak wcześniej sam p. Kydryński Lucjan, co to miał żonę Halinę z Kunickich... ale zostawmy ten poboczny wątek. Więc pan Mann był światowcem, obywatelem dewizowym, do którego "miano zaufanie" (to bezosobowe sformułowanie wiele oddaje), któremu ufano i powierzano ważne zadania w pracy na odcinku rozrywki. Bardzo mi pan Mann imponował. I był jakby żywym dowodem na to, że i w PRL-u można żyć jak człowiek, korzystając z wytworów zachodniej kultury, jak i przemysłu tekstylnego. Bardzo, bardzo.

Pierwszy raz doznałem względem p. Manna pewnego dysonansu poznawczego bodaj około roku 1984 lub 85, ale mogę się tutaj mylić, jeśli ktoś lepiej pamięta, niech wspomoże. Otóż pan Mann wraz z panem Materną prowadzili w owym czasie imprezy promocyjne dla Przedsiębiorstwa Eksportu Wewnętrznego Pewex. (Młodszym czytelnikom objaśniam, że była to taka złagodzona wersja sowieckiego Torgsinu, w którym to syndykacie głodującym ludziom za dewizy i kosztowności sprzedawano chleb, założona i kontrolowana przez służby specjalne PRL-u organizacja handlowa, w której można było za dewizy nabyć towary w normalnych sklepach niedostępne. Pewex miał zasadniczy wpływ na czarnorynkowy kurs wymiany dolara poprzez sprzedaż wódki - 0,5 l za około jednego USD oraz, dzięki swoim esbeckim mackom, negatywnie oddziaływał na podaż rozmaitych artykułów w konkurencyjnych państwowych i spółdzielczych placówkach handlowych. Pewex był zasadniczo zwolniony z podatku obrotowego - to taki VAT, młodzieży, tyle że skuteczny.  Szefami Pewexu byli wyłącznie ludzie służb.) Na tych imprezach dowcipni prezenterzy, tj. p. Mann i p. Materna, objaśniali personelowi firmy, czym właściwie handluje. Znam rzecz głównie z relacji - nigdy na takiej imprezie nie byłem - ale ponoć były tam również zapraszane osoby spoza kręgu pracowników Pewexu. Rozdawano tam amerykańskie papierosy (marki nie nadmienię, bo w dziadowskiej wersji wciąż się sprzedaje), wody kolońskie, a nawet gumy do żucia i artykuły higieniczne. A to wszystko wesoło, pod dowcip i muzyczkę, gdy Polak zarabiał 20 dolarów miesięcznie i zakupy w Pewexie mógł zrealizować albo drogą wyrzeczeń, kradzieży czy kombinacji, albo dzięki pomocy krewnych z zagranicy, na co głównie właściciele Pewexu liczyli. No ale cóż, każdy orze, jak może...

Kolejny dysonans poznawczy przeżyłem, gdy pan Mann zrobił z siebie w telewizorze idiotę. Otóż w jakiejś audycji, chyba z p. Materną, zaczął rechotać nad opisem składu czekolady. Była to tabliczka wyprodukowana w Polsce i dowcip miał polegać na tym, że w składzie opisanym po polsku widniała śmietanka, a w składzie opisanym po rusku były "sliwki". Otóż filolog angielski Wojciech Mann nie zadał sobie trudu zajrzenia do rusko-polskiego słownika i sprawdzenia, że "sliwki" to właśnie śmietana. On uznał, że "sliwki" to... śliwki. Więc rechot, co oni tam wypisują, tu są śliwki, a tu śmietana, ha ha!

Parę lat temu p. Mann uznał, że powinien pozostawić potomnym opis swego żywota. Nie czytałem sam, ale z mediów dowiedziałem się, jak to przechwalał się nabieraniem frajerów na "odmłodzone" płyty gramofonowe. Jakiś tam sposobem je podpicowywał i sprzedawał frajerom jako nówki nieśmigane. Pan Mann owo sprzedawanie kitu frajerom uznał za godne uwiecznienia w swym dziele literackim. Nie ma jednej etyki, nie ma jednej moralności.

Ale poza tym był nadal sympatycznym tłuścioszkiem obdarzonym ciepłym barytonem, dowcipnym i wymownym. I pewnie nadal bym się cieszył, że prowadzi w piątek poranną audycję w Trojce-bez-polskich-znaków, jak to radio nazywają złośliwi, gdyby nie naopowiadał steku jakichś kompletnych bzdur, które skwapliwie wydrukowała GW. O ludziach godnych zaufania - Wałęsa, Mazowiecki (to ten, co nie wiedział, że nie był prawnikiem), Geremek i JurekOwsiak. O tym, żeby znowu było normalnie. Żeby Polskie Radio znowu należało do sitwy, która umiała je wykorzystać dla swoich profitów i nie zawracała sobie głowy dobrymi zmianami (on to nazwał trochę inaczej, ale na to samo wychodzi).

I teraz mam już dość faceta. Nic sympatycznego, nic dowcipnego. Cwaniak, który chciałby, żeby było tak jak kiedyś. To smutne, takie pożegnanie z mitem, legendą. Żegnam, Panie Mann.

Tiwaz
O mnie Tiwaz

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura