Za czasów oficjalnego komunizmu obowiązywały proste zasady kształtowania społeczeństwa. Chłopa przywiazywano do ziemi albo jakiegoś pegeeru, robotnika do fabryki lub kopalni, części pozwalano uczyć się na wyższych uczelniach a czerwona elita rezerwowała dla siebie prawo do kształcenia swoich dzieci na ekskluzywnych kierunkach gwarantujących w przyszłości władzę, pozycję oraz dobre zarobki. Sytuacja nieco wymknęła się spod kontroli na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy to wyposzczony lud pracujący miast i wsi wziął po części sprawy we własne ręce i zaczął się szybko dorabiać. Widmo rodzącej się w bólach klasy średniej był nie do zniesienia dla komunistów, dlatego po kapitalistycznej degrengoladzie czasów masarza Wilczka nastąpiła socjalistyczna kontrrewolucja. Urzedniczo - skarbowa mafia zaczęła systematycznie tępić drobnych i średnich przedsiębiorców. I tak po latach powstał dziwaczny twór oligarchicznego socjalizmu ubrany w kapitalistyczne, kolorowe, reklamowe szatki. Stuacja niby wróciła do normy ale chłopa do ziemi już się nie da przywiązać bo albo stary (i tak się nie ruszy) albo młody i wyjechał do miasta, robotnik przewżnie nie ma pracy, fabryki zamnkięte i przywiązać nie ma do czego, dobrze chociaż, że młodzież chce się jeszcze kształcić. Mateczka Unia Europejska kazali młodych kształcić w ilościach hurtowych a że z rokładem Gaussa jeszcze nikt nie wygrał, to programowo produkuje się nic nie wartych licencjatów socjologii, marketingu, zarządzania i tym podobnych bzdetów. Niestety szybko okazuje się że ten czy inny zawód, który jeszcze nie tak dawno dawał nadzieję na świetlaną przyszłość jest tylko życiowym zawodem gwarantującym miejsce w kolejce po zasiłek dla bezrobotnych. Niewidzialna ręka ma pieczę nad wszystkim i za pomocą mediów kreuje coraz to nowe zajęcia "przyszłości". Doradca inwestycyjny, agent ubezpieczeniowy, marketer bezpośredni (dawniej domokrążca), agent nieruchomości, sprzedawca dopalaczy...
Jaki zawód, już za chwilę będzie cieszył się największym wzięciem? Z moich osobistych obserwacji mogę wysnuć wniosek, że będzie to specjalista proktolog. Czemu? Otóż coraz większa liczba Polaków ma coraz więcej spraw i rzeczy w dupie. Rząd ma dupie Polaków, a Polacy rząd. Posłowie mają wszystko w dupie oprócz diet, podobnie urzędnicy, którzy w dupie nie mają jedynie swoich stołków. Piłkarze mają w dupie grę i kibiców, kibice mają w dupie policjantów a ci ostatni nie wiem co dupie mają, grunt że w rękach dzierżą pałę i tym narzędziem gotowi są przylać każdemu, kto śmie rękę podnieść na legalną władzę. Można tak wyliczać w nieskończoność. Każdy z nas wie dokładnie co i kogo ma dupie oraz to, co inni mają a także, co najważniejsze, kto ma nas w dupie a kto nie. Na deser zostawiam prokuratorów, którzy w dupie mają wrak tupolewa oraz 96 pomylonych trumien a to jest nie lada wyczyn.
Z faktu przetrzymywania zbyt wielu artefaktów w kiszce stolcowej mogą wynikać bardzo przykre dolegliwości o czym pisać zbyt szeroko nie mam zamiaru, bo któż z nas nie miał nigdy zatwardzenia lub pospolitej sraczki? Dlatego też zawód specjalisty proktologa ma Polsce wspaniałą przyszłość. Ale, ale, ktoś może powiedzieć, że zawód ten to wąska specjalizacja lekarska. Niby tak, ale jest na to prosty sposób. Można zostać proktologiem homeopatą i z powodzeniem sprzedawać pacjentom krem z gazety aborczej na hemoroidy.
Cenię sobie szczerych ludzi i prawdziwych przyjaciół. Lubię włoską kuchnię, szwajcarskie sery, polskie ogórki kiszone oraz czarny humor. Jestem miłośnikiem muzyki klasycznej, głosu Barbary Hendricks, oraz motocyklistą. Jestem wierzącym Chrześcijaninem wyznania rzymskokatolickiego a przy tym poszukującym sceptykiem. Zamieszkuję na stałe w Szwajcarii - mojej drugiej ojczyźnie z wyboru. Piszę (chwilowo do szuflady) mini powieści. Udzielam się społecznie. Czasem coś opublikuję w prasie polonijnej.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka