Tomasz K Tomasz K
1724
BLOG

„Kryzys” Konstytucyjny w Ameryce

Tomasz K Tomasz K Polityka Obserwuj notkę 16

W obozie Polski postępowej zapanowała dziś wielka radość. Amerykański prezydent dobrym słowem przypomniał światu, że leży mu na sercu dobro polskiej demokracji a w szczególności sprawne funkcjonowanie trybunału konstytucyjnego. Co prawda wszystko wskazuje na to, że troska ta będzie widoczna przede wszystkim w przemówieniach i tweetach głowy Stanów Zjednoczonych, ale przecież nawet samo dobre słowo od najpotężniejszego człowieka na świecie może świetnie zadziałać na morale. Trudno się dziwić, że kibice obozu rządzącego postanowili w jakiś sposób odebrać prezydentowi Obamie prawo do krytykowania Polski. Pretekst szybko się znalazł: hipokryzja. Jak śmie nas pouczać w sprawie trybunału konstytucyjnego, polityk, który od marca nie jest w stanie obsadzić wakatu w sądzie najwyższym?

Jest to całkiem zgrabny retoryczny chwyt, ale nie wytrzymuje on konfrontacji z faktami. W rzeczywistości nie ma żadnej analogii pomiędzy sytuacją w polskim trybunale konstytucyjnym a amerykańskim sądzie najwyższym. Bo do czego sprowadza się cały obecny spór o TK? W jednym zdaniu można go streścić jako problem zawłaszczania uprawnień. Sytuacja jest o tyle skomplikowana, że zawłaszczanie to nie ogranicza się tylko do jednej strony. Praktycznie wszystkim instytucjom zaangażowanym w ten spór można zarzucić nadużywanie swojej pozycji. Oczywiście w podzielonej na dwa obozy Polsce robi się wszystko, by wskazać stronę dobrą i złą. Dlatego zwykle cały problem sprowadza się do nieopublikowania wyroku lub sposobu wyboru nowych sędziów przez sejm poprzedniej kadencji. Zresztą ten aspekt nie jest najważniejszy w kontekście Baracka Obamy. Najważniejsze jest to, że sprawa TK dawno już wyszła poza ramy standardowych procedur i jedynie jakiś kompromis ponad podziałami daje nadzieję na jego zakończenie. Nie wykluczone, że będzie do tego potrzeba zmiany konstytucji.

Na czym w takim razie polega problem z wyborem nowego sędziego do amerykańskiego sądu najwyższego? Pozwolę sobie przytoczyć tu odpowiedni ustęp konstytucji Stanów Zjednoczonych: [President] ...shall nominate, and by and with the Advice and Consent of the Senate, shall appoint Ambassadors, other public Ministers and Consuls, Judges of the supreme Court, and all other Officers of the United States, whose Appointments are not herein otherwise provided for, and which shall be established by Law. Jak widzimy, prezydent nominuje nowych sędziów sądu najwyższego za radą i zgodą kongresu. W przypadku obecnego wakatu w sądzie najwyższym Barack Obama wskazał Merricka Garlanda na nowego sędziego. Nie spotkało się to jednak ze zgodą zdominowanego przez republikanów kongresu. Warunki postawione w konstytucji nie zostały spełnione i tym samym stanowisko sądzie najwyższym pozostało nieobsadzone. Niezależnie od tego, co myślimy o stronach tego, działają one w ramach obowiązujących w Stanach Zjednoczonych procedur. Warto tu też podkreślić, że nie ma tu żadnej mowy o paraliżu sądu najwyższego, choć doprowadziła ona do dość niezwykłej sytuacji. Niedawno prezydent Obama zaproponował nowe rozwiązanie w sprawie imigrantów, które uchroniłoby wielu z nich przed deportacją. Rozwiązanie to zostało zablokowane przez amerykański sąd apelacyjny, a sprawa została skierowana do sądu najwyższego. Tam 4 sędziów opowiedziało się za legalnością działań zaproponowanych przez Obamę a 4 przeciwko. Sprawa zakończyła się remisem, co oznaczało podtrzymanie decyzji sądu apelacyjnego. Doskonale pokazuje to dlaczego zarówno Obamie, jak i Republikanom tak bardzo zależy na obsadzeniu stanowiska w Sądzie Najwyższym przez „właściwego” człowieka. Spór jednak nie wykracza poza ramy przewidziane przez amerykańskiego prawodawcę. Dlatego doszukiwanie się tu na siłę analogii z sytuacją w Polsce budzi we mnie taki niesmak.

Tomasz K
O mnie Tomasz K

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka