Czy ktoś sie kiedykolwiek zastanawiał po co komu partie polityczne?
Istnienie tworu, który nazywa się "partią" oraz systemu wielopartyjnego - z definicji skazuje nas przecież na walkę pomiędzy partiami. Walkę o byt. W grę wchodzą prawa darwinowskie oraz podstawowe kanony psychologii.
Jeśli weźmiemy jakąkolwiek grupę ludzi i podzielimy ich na dwa zespoły - a jednych nazwiemy, dajmy na to "krótkonodzy", a drugich "długoręcy", to efektem tego podziału będzie wrogość. Wrogość międzygrupowa. Zadziała typowe postrzeganie świata na zasadzie "my-oni". my - czyli lepsi, oni - znaczy gorsi. Nie minie chwilka, a krótkonodzy stwierdzą, że długie ręce to lepkie ręce. A długoręcy odwdzięczą się poglądem, że krótkonodzy oprócz krótkich nóg, mają coś jeszcze bardzo krótkiego. Podział wyostrza różnice, przynależność prowadzi do walki o swoje interesy, a jedno z drugim rodzi zacietrzewienie i eskalację konfliktu.
Tyle psychologia. A ewolucja? Walka o byt - wszystko tu przecież jest jasne - wyrżnijmy tamtych w pień, bo dla nas jeszcze czegoś tam nie starczy.
Typowy jeden dzień z życia koalicji i opozycji wygląda przecież następująco: jakiekolwiek działanie jednej strony jest totalnie krytykowane przez stronę drugą. Warto podkreślic tutaj dwa słowa - jakiekolwiek i totalnie.
Nie ma pardonu! Nie ma miejsca na myślenie! My jesteśmy dobrzy, a oni są źli! Jeśli fakty świadczą przeciwko prawdzie, tym gorzej dla prawdy! Bij wroga! Hyr na nich!
A na koniec mały paradoks - ugrupowanie, które forsuje jednomandatowe okręgi wyborcze, powinno zdawac sobie sprawę z bezsensu swojego istnienia. "Głosujmy na ludzi a nie na partie" - jakże słuszna idea, forsowana przez ... partie...
Inne tematy w dziale Polityka