Warto czasami zajrzeć na strony internetowe "Wprost" - nie tylko po to, by ponapawać się jeszcze raz widokiem uśmiechniętej twarzy człowieka zeszłego roku, który z każdym dniem ma coraz mniej szans na powtórną nagrodę (strach pomyśleć, któż ją zdobędzie). Człowiek od czasu do czasu napotka prawdziwy cymes, którym od razu zechce się podzielić z przyjaciółmi i znajomymi. Taki cymesik jak na przykład ten.
Mam kilku znajomych popierających SLD - jakkolwiek nie uśmiecha mi się partia będąca dumną z "czerpania z dorobku" PZPR, to jednak moi znajomi są ludźmi całkowicie przyzwoitymi, a przy tym dorosłymi i zasadniczo wymówek odnośnie preferencji politycznych czynić im nie sposób. Co więcej, należy popierać ich za jakąś takąś wytrwałość, bo Sojusz - mimo generalnej atencji mediów wobec jego przedstawicieli - dostaje w każdych wyborach mniejszego lub większego łupnia ("casus PiS") a mimo to utrzymuje się wciąż w Parlamencie. Mam tylko nadzieję, że nie dojdzie nigdy do wielkiego pojedynku między SLD a Ruchem Palikota w dyscyplinie : licytowanie się na lewicowość, bowiem prawdziwi lewicowcy (których w Polsce trochę się uchowało) mogliby zejść na palpitację serca - z żalu, z gniewu lub ze śmiechu.
Znajomi moi mają pewien problem z Leszkiem Millerem - niby "życiorys" ma w porządku, działał na wszystkich potrzebnych "szczeblach" wojewódzko-powiatowych, legitymacja też odzobiona górą pieczątek, ale jednak całość psuje nieco ów alians z Samoobroną (to z kolei "casus Czarneckiego"). Można Millera nie znosić, ale jednak należy mu się jako taki szacunek: jako jedyny z grona starych działaczy Sojuszu miał odwagę wziąć sprawy partii po raz kolejny w swoje "żelazno-kanclerskie" ręce i poprawić jej notowania po mrocznym okresie napieralszczyzny. Faktem jest też, że lider SLD nieco się zeuropeizował i nabrał pewnej takiej ogłady, większej koncyliacyjności i całkiem rozsądnego gadania (od czasu do czasu) - kto wie, może to przychodzi dopiero z siwymi włosami.
Niestety Leszek Miller wywinął nam wszystkim niezłego psikusa. Dawne nawyki pozostały, jak widać, bo starych drzew się nie przesadza. "Wprost" donosi o wizycie Leszka Millera (i innych przedstawicieli SLD) w Wietnamie. Podczas krążenia po Hanoi - niewątpliwie w poszukiwaniu suwenirów - delegacja przyuważyła główną siedzibę Wietnamskiej Partii Komunistycznej. Nie namyślając się długo, grupa zajrzała do środka - czekał już tam na nich sekretarz generalny (nazwiska nie podejmuję się przytoczyć) , który "serdecznie ugościł" przybyszów z dalekiego kraju. Jeśli wierzyć stronie internetowej komunistów z Azji, Leszek Miller pogratulował Wietnamczykom "wielkich osiągnięć gospodarczych i społecznych" (dla przypomnienia - to jedna z najbardziej zamordystycznych dyktatur w tamtej części świata). Lider SLD zapowiedział również, że chciałby "aby partie zintensyfikowały doświadczenia w działaniu" (o Bogowie, w jakim działaniu?) i "wzmacniały współpracę na wszystkich płaszczyznach" (o Bogowie, na jakich płaszczyznach?). Po prostu cymes - opowiada takie rzeczy (o ile to prawda, jeszcze raz zaznaczam - komunistom wierzyć nie sposób, mogą nawet "dzień dobry" przerobić na swoją nowomowę) człowiek, który całkiem niedługo będzie jeździł po Polsce, namawiając ludzi do głosowania na kandydatów Sojuszu do Europarlamentu, by wspólnie tworzyć "wolną Europę", "Europę demokracji", "Europę bez granic" i tym podobne truizmy. Jak dla mnie - cymes dnia.
Nie mam nic przeciwko podróżom Naszych polityków po świecie - warto jednak, by zauważali, z kim się spotykają i co mówią. Oczywiście całe to pouczanie trąca hipokryzją, skoro bez większych oporów na szczeblu rządowym zapraszamy Chińczyków - też nie grzeszących szacunkiem do demokracji i praw człowieka - do budowy Naszych autostrad na Euro. Cóż jednak począć - niesmak pozostaje.
Kazik Staszewski spłodził był kiedyś zacną piosenkę "Łysy jedzie do Moskwy" - o pewnym zasłużonym działaczu SLD odwiedzającym Rosję. Dziś chyba wystarczy zmienić słowa tytułu - tekst pozostaje cały czas aktualny. Niestety.
Inne tematy w dziale Polityka