Za nami pierwsza tura wyborów w Bytomiu. Wyborów ekstra, bo Bytomianie podziękowali gremialnie byłemu prezydentowi (PO) i zdecydowali się odwołać go wraz z radą miejską, pomimo fundowanych za ciężką kasę billbordów rozsianych po mieście, na których to tak zwani "zwykli" mieszkańcy przekonywali, że jest im w zasadzie świetnie i nie idą na referendum. Co i innym radzą - jak się okazało, bezskutecznie. Nawołujący do nie korzystania z narzędzi demokracji bezpośredniej prezydent odszedł (chwilowo) w polityczny niebyt. W tej chwili w śląskiej Platformie trwa uporczywe poszukiwanie jakiegoś atrakcyjnego etatu w spółce wojewódzkiej - przynajmniej tak to dotąd wyglądało w innych przypadkach. W końcu jedno z haseł - to o tym, by żyło się lepiej - cały czas obowiązuje.
Tymczasem w Bytomiu wybuchła pewna afera. W nocy z piątku na sobotę został zniszczony baner jednego z kandydatów - jak się okazało, kandydata opozycyjnego wobec kandydatki PO, co też ma swoje znaczenie. Przy okazji zaś warto pochylić głowę nad decyzją pana premiera, który wyznaczył ową kandydatkę na komisarza miasta. W ten sposób osoba odpowiedzialna za regres szkolnictwa w Bytomiu (za odwołanego prezydenta była wiceprezydentem nadzorującym między innymi edukację) - a więc odpowiadająca za jeden z najczęściej powtarzanych zarzutów zwolenników referendum pozostała "przy korycie". Z czego oczywiście skwapliwie skorzystała, jako komisarzo-kandydatka obiecując wszystkim grupom zawodowym w mieście złote góry. Troska o wyższe standardy demokracji lokalnej w szeregach PO jest doskonale znana i dokładnie taka sama w każdym mieście, osobliwie zaś w Gdańsku. Ale i Bytom jak widać sroce spod ogona nie wypadł.
Wracając do banera - został ostrzelany pistoletem do paintballu. Straty spowodowane dewastacją wyliczono na ponad półtora tysiąca złotych. Teraz warto się skupić, bo podaję przepis na zbrodnię doskonałą : w pobliżu tegoż aktu wandalizmu policja znalazła samochód z kulkami do paintballu w środku. Wóz został odholowany na parking, a po ustaleniu danych okazało się, że właścicielem jest syn kandydatki PO (pani Haliny Biedy), przy okazji zaś - zgodnie z zasadą "stop nepotyzmowi" - kandydat PO na radnego, na codzień zatrudniony w biurze poselskim jednego z posłów partii Donalda Tuska. Jeśli ktoś jeszcze wyrzeknie złe słowo na brak polityki prorodzinnej tegoż rządu i tegoż ugrupowania - powinien swe kalumnie jak najszybciej odszczekać.
Oczywiście zapytany przez dziennikarzy Bieda junior odparł, że plakatu nie niszczył, a samochód zepsuł się w nocy. Zgasł silnik i "auto samo się zamknęło". Obecność kulek wytłumaczył - całkiem logicznie - faktem, że uprawia ten sport. Wydawało się, że sprawa zamknięta, abstrahując od jakości wyjaśnień pana kandydata na radnego. Wystarczyła jednak doba, by młody, startujący do kariery w PO polityk zmienił zdanie - przypomniał sobie, że jednak zniszczył plakat. Przeprosił wszystkich zainteresowanych i zapewnił, że "bardzo żałuje tego karygodnego postępku". Uroczy młody człowiek naturalnie nie sprecyzował, dlaczego łgał w żywe oczy swoim wyborcom i mieszkańcom Bytomia. Nie zdecydował się też na razie na oddanie zdobytego w niedzielę mandatu radnego, mimo przyłapania na ordynarnym kłamstwie, dającym świadectwo jego kwalifikacji moralnych do pełnienia obowiązków w przestrzeni publicznej. No cóż, skoro i "na górze" w PO więksi kłamcy pełnią (Paweł Graś - by daleko nie szukać ) w najlepsze dobrze płatne funkcje publiczne, to dlaczego takie małe, bytomskie radniątko nie może?
Tak konkludując, to się zastanawiam - gdyby nie porzucone auto, pewnie nie udałoby się ustalić sprawców tamtego zdarzenia. Zastanawiająca jest też pierwsza reakcja młodego zdolnego partyjniaka - wymyślić ad hoc jakiekolwiek wytłumaczenie, nawet najdurniejsze. Brak możliwości samodzielnego pomyślenia bez konsultacji z "górą" polityczną, która wobec oczywistych dowodów i idiotyzmu tłumaczenia wymusi dopiero przyznanie się do winy i kolejną kompromitację w przestrzeni publicznej. Ilu takich młodych, zdolnych radnych (to nie dotyczy tylko PO) albo polityków startujących do kariery mamy we wszystkich regionach Polski, ciągniętych za rękę przez swoich rodziców, już nie społeczników, tylko "z zawodu działaczy"? Ilu takich bezczelnych kłamców, wymyślających przed dziennikarzami dziwaczne wersje wydarzeń decyduje o Naszym losie na każdej sesji rady miasta czy rady gminy? Gdzie jedyną przepustką do kariery są nie kompetencje, nie talenta, ale zasada BMW i odpowiednie nazwisko?
Radzę zapamiętać nazwisko Michała Biedy. Jestem pewien, że ktoś kiedyś - za kilka lat - pomyśli, że sprawa już przycichła, a ustosunkowana mama raz jeszcze zechce wypchnąć synka na listy wyborcze. Wyborcy mają krótką pamięć - widać to po wynikach wyborów wszelakich - dlatego może się jej udać. A takich Biedów jest w Polsce tysiące. Niestety.
Tak czy siak - by żyło się lepiej!
Inne tematy w dziale Polityka