...poczuł i zaczął - jak wszyscy nadwiślańscy "rewolucjoniści" z różnych epok - przebierać nogami, byle szybko coś zmienić na swoją modłę. Nie ma w tym nic zdrożnego - każda partia pragnie odcisnąć swoje piętno podczas kadencji, a pewien taki nieśmiały ukłon należy się RAŚ-owcom za nie zaspokojenie się tylko intratnymi posadami (owoce koalicji lokalnej z PO) ale i próby zmiany czegoś więcej. Najlepiej całego Śląska, aby małymi krokami zapewnić regionowi wymarzoną autonomię. Tu pojawia się przy okazji problem stricte geograficzny, bo ugrupowanie doktora Gorzelika pragnie przyłączyć Opolszczyznę do swojego autonomicznego Górnego Śląska, a Opolszczyźnie jakby z tym nie po drodze. Marzenia jednak pozostają marzeniami, a zatem RAŚ robi wszystko, by pokazać Ślązakom prawdziwe (zdaniem ugrupowania oczywiście) dzieje tego regionu.
Dlatego też Górny Śląsk jest od pewnego czasu świadkiem dość żenującej dyskusji na temat Muzeum Śląskiego - reprezentatywnej instytucji mającej w założeniu oddziaływać kulturalnie na cały region. Zastanawiające jest wprawdzie to, że mało którego polityka obchodzi kolejna "obsuwa" związana z budową nowego gmachu (straszliwie zadłużone przez bombastyczne plany PO województwo zapowiada kolejny spór sądowy o 10 milionów złotych), ale jak to bywa w Naszym światku politycznym - kosztami niech martwią się inni, Nas najbardziej rozpala ideologia. A jest tu wiele punktów zapalnych, bowiem do końca roku winien się rozstrzygnąć konkurs na dyrektora tegoż Muzeum.
Aby oddać sprawiedliwość tytułowi niniejszej notki - RAŚ poczuł władzę i nie wyobraża sobie innego dyrektora, niż dyrektor obecny. Doktor Gorzelik swoim sokolim wzrokiem objął całą aglomerację i arbitralnie orzekł, że lepszego kandydata po prostu nie ma, co stawia sens konkursu pod znakiem zapytania. Jeśli obecny dyrektor zostanie odwołany albo też komisja uzna, że w konkursie pojawił się lepszy kandydat - wówczas ze środowiska RAŚ dobiegają groźne pomruki o zerwaniu koalicji lokalnej. Diabeł tkwi w szczegółach; aktualny szef zaproponował scenariusz sztandarowej wystawy w Muzeum, przedstawiającej historię regionu z perspektywy niemieckiej. Samo to w sobie może nie byłoby jeszcze takie straszne dla PO (ich stosunek do historii pokazuje doskonale działalność resortu edukacji), niemniej dyrektor śmiał "podkreślać swoją niezależność" w stosunku do narzuconego mu ze strony marszałka województwa "pełnomocnika d/s muzeum". Taki ciekawy tworek etatowo-polityczny pozwalający "życzliwie" podpowiadać pewne rozwiązania. W ramach ciekawostki mogę podać, że podobny pełnomocnik został wyznaczony przez marszałka do spraw Stadionu Śląskiego i obecnie ów moloch - na którym budowa stoi niemal od roku - pociąga województwo na mieliznę okrutnego zadłużenia. Jak widać - przydają się marszałkowscy pełnomocnicy i do tańca i do różańca.
Samodzielny dyrektor jest więc solą w oku przyzwyczajonej do posłuszeństwa i bierności śląskiej PO. Dyrektora (te nieszczęsne niemieckie odnośniki) strofuje również PiS, a zatem jesteśmy świadkami chwilowego bo chwilowego, ale jednak reaktywowania jakże pożądaniej niegdyś koalicji. Planowana wystawa została już zatem oprotestowana wszędzie gdzie się dało, sam marszałek z wyżyn swojej marszałkowatości zabierał głos i ciskał gromy, prezydent Komorowski przyjeżdżając raz za razem na Śląsk przestrzega przed koalicją z RAŚ, a karawana toczy się dalej. Skalę układów i układzików obrazuje fakt, że w komisji oceniającej projekty scenariuszy wystaw zasiada sam doktor Gorzelik, będąc niejako arbitrem we własnej sprawie. Kwadratura koła.
Los marszałka jest nie do pozazdroszczenia - z jednej strony naciski RAŚ i groźba zerwania koalicji, z drugiej pozostawienie na stanowisku (ludzie pomyślą, że konkurs był ustawiony pod RAŚ) obecnego dyrektora i narażenie się na opinie (nie tylko PiS-u, także śląskiego kościoła i innych środowisk) popierania konkretnej wizji historii, niekoniecznie zgodnej z oczekiwaniami Polaków. Już nie wspominając o tym, że pozostawiony dyrektor i doktor Gorzelik poczują "więcej władzy" i z niejednym zaskakującym pomysłem mogą jeszcze wyskoczyć. Wtedy już żaden dobrze opłacany (bo partyjny) pełnomocnik nie pomoże.
Jest jednak i dobra wiadomość dla skołatanych nerwów marszałka : ostatnie wybory prezydenckie w Bytomiu i tamtejsza klęska RAŚ (żadnego mandatu radnego, kandydat na prezydenta był przedostatni) ukazały, że formuła autonomistów powoli się Ślązakom przejada. I mogło być tak, że niegdyś głosowano na nią w ramach zaciekawienia nowością. Doktor Gorzelik czuje słabość własnego ugrupowania i z pewnością nie pozbawi się wpływu na województwo na dwa lata przed wyborami - byłoby to samobójstwem politycznym. Ale jeśli odpuści sprawę wystawy i zostawi dyrektora samego na placu boju, to wówczas straci wiele ze swojej "autonomicznej" wiarygodności i z tego też będzie rozliczony przy urnie wyborczej.
W całym tym żenującym sporze nikt nie będzie zwycięzcą; zupełnie niepotrzebnie go rozpętano, zupełnie niepotrzebnie skupiono się na błahych na daną chwilę (co nie znaczy, że nieważnych) kwestiach, miast zająć się poważną robotą w województwie. Które pod rządami PO stacza się coraz bardziej - wspomniany dług województwa, ogrom zadłużonych szpitali, Stadion Śląski i tak dalej, i tak dalej. Szkoda straconych szans dla Górnego Śląska - paradoksalnie winnymi utraty tych szans są ludzie, którzy deklarują niezachwianą miłość dla tego regionu.
Inne tematy w dziale Polityka