No tak to już jest, że nie może być do końca tak fajnie. Lisowy (zaskoczenie!) "Newsweek" chwilowo dał wytchnienie księżom i zajął się zdrowiem psychicznym Naszego premiera. Okazuje się przeto - chociaż sam artykuł jest mało poważny, plotkarski i oparty na "ważnych, acz anonimowych" rozmówcach (norma pod redakcyjnym nadzorem redaktora Lisa) - że Kaczyński nie mając konta w banku i tłumacząc to obawą przed nieznanymi wpłatami to był mały pikuś. Nasz pięcioletni, kochany przez wszystkich (bo fajny) premier ponoć tak drży przed prowokacją, że nie rozmawia z biznesmenami, na zastrzeżone dokumenty nie patrzy, komórkę owija chusteczką a na miasto wychodzi w kapeluszu i zestawie wąsy + okulary. Może dlatego popadający w paranoję Donald Tusk (kto normalny z takim bagażem kłamstw za uszami mógłby prowadzić beztroskie życie, swoją drogą) nie ma czasu zajmować się kolejnym dowodem na Nasze sprawne Państwo. Wybaczcie przydługi wstęp, ale lisowy artykuł warto było zasygnalizować, bo zaskakująco okrada Kaczyńskiego z rzekomego monopolu na bycie paranoikiem.
Ciekawy artykuł przynosi "Dziennik Polski"; niby jest to oczywista oczywistość, ale może do kilku impregnowanych umysłów dotrze, że to co pokazuje Jakub Sobieniowski w TVN24, to nie do końca jest prawdziwa sytuacja w Polsce. I - wbrew temu co twierdzi pokątnie wspomniany redaktor - od pięciu lat rządzi Nami Donald Tusk, nie Kaczyński i nie PiS. Dlatego też na konto Partii Miłości (z "love guru" na poziomie Grasia i Niesiołowskiego) trzeba zaliczyć kolejne - które już z kolei - buble, wpadki i hamulce prawne bez usunięcia których nie możemy nawet marzyć o szczątkowej choćby naprawie Kraju. Jasne, można tłumaczyć to tak, że jest tak fajnie i super, iż nie ma za bardzo czego naprawiać, ale w takim razie czego będzie dotyczyło któreś tam pod rząd expose Donalda Tuska?
Ministrowie - jak jeden mąż opisywani jako "niebagatelni fachowcy" obdarzeni w dodatku "pełnym zaufaniem" premiera (czy można wierzyć w ufność paranoika? ot, zagwozdka) dramatycznie ociągają się w wydawaniu rozporządzeń do ustaw. Pierwszy z brzegu, a szczególnie bulwersujący przykład to rozporządzenie o wyborze elektronicznej karty chipowej w służbie zdrowia (jest na Śląsku, też różnie działa) którego nie da się ("bo nie") podpisać od 1998 roku, gdy na boiskach biegał jeszcze prawdziwy, w miarę szczupły Ronaldo, nie jego żelowa imitacja z Portugalii. Oczywiście ten rząd, który włada 5 lat ma jakby najwięcej okazji do załatwienia tej sprawy, ale ani ta, której Sikorski powierzyłby własne życie, ani ten, co zapomniał o wykluczonych zaraz po wyborach nie kwapią się do ułatwienia Polakom chorowania.
Obecnie rząd Naszego "sprawnego Państwa" ma licznik długu na poziomie ponad 150 aktów wykonawczych, w większości naprawiających istniejące błędy, które wobec lenistwa i obojętności urzędników po prostu funkcjonują sobie dalej w najlepsze (nie zmienia to faktu, że jest fajnie!). Rekordzistą jest minister transportu, któremu gospodarskie wizyty "w terenie" nie pozwalają znaleźć czasu na wydanie 30 rozporządzeń - zupełnie nie wiadomo czemu służących, skoro sytuacja na drogach i na kolei jest doskonała i nie ma czego poprawiać. Zapytany przez dziennikarzy profesor Zoll nawołuje do złamania fałszywej solidarności partyjnej i namówienie Donalda Tuska na karanie leniwych ministrów, czy to politycznie, czy to dyscyplinarnie. Argument o lekceważeniu i psuciu prawa jest argumentem doskonałym i trafiającym do każdego odpowiedzialnego polityka, niestety profesor Zoll zapomniał, że wśród dziesiątek określeń opisujących premiera akurat "odpowiedzialny polityk" pasuje jak pięść do nosa.
Ministrowie tłumaczą swoje lenistwo i swoją amatorszczyznę bardzo standardowo: jest zbyt wiele nowych ustaw, a przepisy są zbyt skomplikowane. Tłumaczenie nieco głupie, zważywszy, że to ich koledzy partyjni podnoszą ręce za nowymi ustawami w Sejmie, a przepisy ustanawiają oni sami, względnie ich totumfaccy zatrudnieni oczywiście na podstawie znajomości, nie realnych umiejętności. Jak wskazuje profesor Zoll, wystarczyłoby trochę umiaru i spokoju: wprowadzamy ustawę wraz z projektami rozporządzeń, dopieszczoną i wychuchaną. No, ale rząd Donalda Tuska to niewolnicy sondaży i PR-u, dlatego trzeba (mimo krokodylich łez "Zbycha" na ten przykład) działać stanowczo, groźnie pomrukiwać i wypuszczać ku uciesze gawiedzi buble prawne, byle tylko pokazać, jacy to my sprawni. Pal licho, że wydanie takiego bubla jest de facto nieważne bez odpowiednich rozporządzeń, i tak sobie "groźne" ustawy leżą, czekają, a Państwo się sypie.
Dziennikarze podają zresztą - by nie być gołosłownymi - całe masy przykładów na sprawność Państwa Donalda Tuska. Oto policjanci przez miesiące obserwowali rdzewiejące na parkingach nowe radiowozy, bo nie mogli ich zarejestrować (ministerstwo przygotowywało nowe przepisy ponad dwa lata). Wygasło rozporządzenie ministra sportu z roku 2006 o uprawianiu żeglarstwa - od dwóch lat ministrowie sportu w rządzie Donalda Tuska mieli czas na wydanie nowego aktu prawnego i tego nie zrobili. W sumie po co, idzie zima, nikt nie pływa, więc cóż z tego, że to już nielegalne. Rzecznicy Praw Obywatelskich interweniują dziesiątki razy - opóźnienia dotyczą nawet fundamentalnych ustaw, typu medialna, śmieciowa, lekowa i żłobkowa.
Cóż, właściwie niepotrzebnie narzekam, bo przecież przed Nami jeszcze trzy lata takiej zabawy. Jeśli będzie jeszcze co zbierać do kupy przed kolejnymi wyborami. A na razie trzeba wszystkie przykłady zbierać skrupulatnie, by ktoś kiedyś w jakiejś kampanii zadał (o ile Paweł Graś nie wypchnie z sali) premierowi serię niewygodnych pytań, opisujących jakąś rzeczywistość alternatywną, bo taki bałagan w fajnym Państwie nie ma prawa się zdarzyć.
By żyło się lepiej!
Inne tematy w dziale Polityka