Przyznaję się bez bicia, że niniejsza notka jest daleka od obiektywizmu - powstała bowiem na kanwie osobistych przeżyć, dlatego z góry proszę mi wybaczyć branie jednej strony w konflikcie. Korzystając oto z resztek dobrej pogody wybrałem się z czworonogiem w góry; czworonóg lubi sobie pobiegać, zatem po co paść go między blokowiskami skoro od Beskidów przy dobrych wiatrach dzieli człowieka godzinka czy półtorej jazdy. Wszystko było w jak najlepszym porządku : ludzi mało, deszczu brak, zachmurzenie, błoto też nie dawało w kość. Do czasu jednak. Nie wiem czy istnieją quady z systemem stealth, ten w każdym razie wyskoczył z leśnego zagajnika nie ostrzegając zawczasu brzęczeniem silnika o nadjeżdżaniu. Pojawił się znikąd, ominął mnie o kilka włosów, psa zaś solidnie poturbował. Gdyby zwierzak był dajmy na to yorkiem czy innym jamnikiem, pewnikiem byłaby to jego ostatnia górska wyprawa, a rajdowiec ofiary nawet by nie zauważył. Szczęściem w nieszczęściu, pies waży swoje i pan kierowca też wypadek odczuł. Odjechał kawałeczek, a gdy upewnił się, że ani ja ani czworonóg nie szukamy zemsty, podjechał z pretensjami - wypuszczanie psa bez smyczy w parku narodowym jest nielegalne i prowadzi do takich właśnie sytuacji.
Zwróciłem mu przeto uwagę, że najbliższy park narodowy znajduje się na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej (zapomniałem o Babiogórskim), a nawet gdyby, to co gorsze - pies bez smyczy, czy głośny motor? Odburknął coś spod hełmu i odjechał. A ja przypomniałem sobie całkiem niedawną historię o grupce turystów, ośmielających się filmować "gigantów szos" rozjeżdżających górskie szlaki. Jeden z quadowców najechał na filmujących, rozsierdzony pozowaniem do kamery, chociaż dalibóg nie miał się czego obawiać, szczelnie okutany w kask, strój i anonimowy quad. Ten z mojego przypadku też był praktycznie nie do rozpoznania, a szkoda; cóż by się stało, odpukać, gdyby wpadł pod niego rozbrykany przedszkolak? (jeśli pan to czyta - tak, dzieci nie muszą chodzić na smyczy w parku narodowym). W razie nieszczęścia bezkarność niemal gwarantowana; kierowca jest zakamuflowany (jak tu takiego opisać policji), quad nie ma rejestracji, ślady opon zasadniczo standardowe. Świadków w górach też jak na lekarstwo. O funkcjonariuszach policji, fatygujących się kilkaset metrów w górę nie wspominając. To rodzi bezkarność.
Daleki jestem od sugerowania, że quady to ulubiona rozrywka wszelkich nowobogackich i z "zawodu synów swoich ojców" i to gwarantuje im "nietykalność"; na pewno jest tak, że większość miejscowych doskonale zdaje sobie sprawę, kto wybiera się quadami i motocyklami crossowymi na górskie przełęcze i rozjeżdża kolejne lasy. Wiedzą też o tym lokalni policjanci czy pogranicznicy, a jednak nie mają siły czy ochoty, by cokolwiek z tym procederem zrobić. Leśnicy z kolei mają naprawdę kupę innych rzeczy do roboty, niż - co sugerują niektórzy - urządzać jakieś zasadzki na quadowców. Zresztą, poziom frustracji normalnych turystów wobec tych mototerrorystów (nazywajmy rzeczy po imieniu) jest tak wielki, że całkiem serio na różnych forach rozważa się rozciąganie drutów między drzewami celem sprawienia rozpędzonej maszynie (i jej właścicielowi przede wszystkim ) przykrej niespodzianki.
Ale z tym trzeba coś zrobić, i to na poziomie nawet centralnym - zwykłe uczulenie lokalnych władz na problem nie wystarczy, podobnie jak nie wystarczy dozbrojenie górskich komisariatów w takie same quady; ostatnie, czego Polskie góry potrzebują to pościgi leśne wyjących silnikow. To odwieczny problem z zakresu wolności jednostki : widać ewidentnie, że wiele jednostek ma spory problem z korzystaniem z dobrodziejstw takowej wolności i dlatego trzeba im ją w jakiś sposób ograniczyć. Diabeł tkwi w szczegółach; wszelkie badania psychologiczne na quady nie zdadzą egzaminu. To nie jest ten sam przypadek co używane japońskie ścigacze, gdzie nastoletni młokos wsiada, daje w długą i zostaje dla kogoś nerką czy wątrobą. Tutaj właścicielami są często nobliwi panowie w średnim wieku, stateczni ojcowie rodzin. Dopiero w górach dopada ich demon nieskrępowanego mototerroryzmu.
Cóż więc pomoże? Skoro wszelkie akcje medialne nie odnoszą żadnego skutku i ludzie takowi dalej buszują bezkarnie na szlakach, może czas wreszcie odwołać się do bardziej surowych rozwiązań? Przy pierwszym złapaniu na gorącym uczynku konfiskata quada? Mandaty raczej gorących głów nie studzą. Może więc - nieco złośliwie - gdy leśnik ucapi łobuza w górach, będzie mógł w majestacie prawa przebić mu opony, by łobuz pomęczył się nieco ze sprowadzeniem maszyny do domu? Trudno tutaj o dobre wyjście, ale zmiany w prawie są potrzebne. Najgorsze jest jednak to, że - jak zwykle w Polsce - musimy czekać do jakiejś tragedii, żeby tematem zainteresowały się media w całym Kraju. Brutalnie mówiąc, dopiero jak "sprzeda się" przejechane dziecko na żółtym pasku w TVN24, to znajdą się siły i energia polityczna do zmian.
Inne tematy w dziale Polityka