Pani Joanna Mucha ocaliła (tymczasowo przynajmniej) swoje szacowne stanowisko; mimo, że większość sportowego środowiska - delikatnie mówiąc - poddawało w wątpliwość jej kompetencje do zarządzania całym Polskim sportem, to jednak dzięki choćby Kongresowi Kobiet dowiedzieliśmy się, że w gruncie rzeczy obserwujemy ogólnopolski spisek zawistnych samców, dybiących na panią ministrę tylko z powodu jej płci i urody. Przy czym warto podkreślić, że nawet kobiety krytykujące Muchę były przez panią profesor Środę i jej akolitki automatycznie zaliczane do wspomnianej grupy zawistnych samców. Nic się na to nie poradzi.
W każdym bądź razie zarówno pani minister Mucha, jak i nowo wybrany szef Narodowego Centrum Sportu nie pozwolą Nam o sobie prędko zapomnieć. Swoją drogą to zadziwiające, jakiego doskonałego zabiegu PR-owego jesteśmy świadkami : sztabowcom PO udało się tak pokierować losami pani minister, że jej amatorszczyzna, żenująca nieznajomość materii którą zarządza, umiłowanie do kolesiostwa - to wszystko wzbudza uśmiech politowania, nie zaś (co wydawałoby się logiczne) słuszne oburzenie. Doprawdy, wizerunkowy majstersztyk. Pani minister zaś nic sobie z tych uśmiechów politowania nie robi, bowiem akurat robi swoje: po kompromitacji na Narodowym "tłuszcza" domagała się głów, pan premier zaś nie zechciał jej odwołać, zatem cóż, trzeba było znaleźć winnych. Winnym został prezes NCS-u, pan Robert Wojtas, posiadający akurat kontrakt do końca bieżącego roku (tj. dwa długie miesiące, podczas których na Narodowym wiele dziać się nie będzie). Zapewne kontrakt eks-prezesa zawierał w sobie (oprócz premii, ma się rozumieć) również odpowiednią sumkę wypłacaną przy okazji zerwania umowy.
Na owe "gorące" dwa miesiące trzeba było koniecznie znaleźć nowego prezesa, żeby tylko dać pozór "gniewności", "sprawiedliwej kary" i tego, że "coś się u nas dzieje". Ano właśnie - szkopuł w tym, że nowego prezesa, pana Prymasa zatrudniono na dwa miesiące właśnie. Nie na rok, nie na dwa, tylko do końca 2012, a później ma być ogłoszony konkurs - znając standardy Ministerstwa Sportu wystartują w nim przedstawiciele wszystkich zawodów niezwiązanych z zarządzaniem w sporcie - w którym (jeśli zechce) pan Prymas też może wystartować. Mamy zatem z punktu widzenia budżetu Państwa arcyciekawą sytuację : tylko po to, by pani Mucha mogła wykazać się jakimiś efektami swojej pracy, pensje ciągną jednocześnie dwaj prezesi, nie mający przy tym żadnej motywacji do wykonywania zadań i osobistego rozwoju, bo przecież ich przygoda z NCS-em niebawem się skończy.
Trudno zatem być zaskoczonym, że słyszymy dziś informacje o "rolowaniu" murawy na Stadionie Narodowym. Poprzednia murawa - która "zasłynęła" podczas dwóch dni meczowych z Anglią - okazała się już "do niczego nie nadawać" (słowa menedżera NCS-u dla "Gazety Prawnej") mimo, że po rozstrzygnięciu na nią przetargu pani rzecznik NCS wszem i wobec rozpowiadała, że jest to murawa wielokrotnego użytku i z pewnością "przyda się na kolejną imprezę". Teraz murawę za niemal milion złotych się zrywa, bowiem na dniach (tj. w lipcu 2013) czeka Nas na Stadionie koncert Depeche Mode. Identycznie zresztą wygląda murawa na pięknym obiekcie w Gdańsku, gdzie długo przekonywano Nas wszystkich, że murawa jest świetna, tylko np. Hiszpanie (mistrzowie świata i Europy) się nie znają, dlatego narzekają. A niedawno, tuż przed meczem z Urugwajem też chybcikiem wymieniono zielone poszycie, żeby nie było skandalu.
Tak oto rządzi się Polskim sportem. Jasne, nie można obwiniać pani Muchy za murawę na stadionie w Gdańsku - podobnie jak za nierozsunięty dach - niemniej za dobór ludzi zarządzających Polskim sportem ponosi ona pełną odpowiedzialność. Jak widać, postanowiła się asekurować; stąd mamy krótkoterminowe, dwumiesięczne umowy i w dodatku dublowanie stanowisk kierowniczych. Można i tak, w końcu jesteśmy bogatym Krajem.
By żyło się lepiej!
Inne tematy w dziale Polityka