W rzadko którym samorządzie realizacja hasła "by żyło się lepiej" odbywa się tak dobrze, jak w samorządzie stołecznym; dzięki usilnym staraniom pani prezydent stolica pięknieje...pięknieć w każdym razie będzie, gdy tylko zakończą się wszelkie remonty, dziś skutecznie utrudniające jakiekolwiek normalne funkcjonowanie zmotoryzowanym. Są drobne obsuwy czasowe, gdzieś tam podchodzi woda, gdzieś znajdują się kości zmarłych, gdzieś się coś zawali - ale to w gruncie rzeczy wszystko wina poprzednich prezydentów miasta stołecznego. Pani Gronkiewicz nie ma sobie nic do zarzucenia, zajęta jest zresztą zbieraniem pochwał i prezentów za półmetek kadencji.
Okazało się jednak, że prezenty mogą przychodzić z przeróżnych stron i od przeróżnych instytucji; swoistym "darem Danajów" okazał się być wyrok Sądu Najwyższego (dobrze Państwo czytają, sprawa zawędrowała na takie szczeble), gdzie raz na zawsze przepadła kasacja wniesiona od innego wyroku. O co się właściwie rozchodzi? Ano ratusz kierowany przez panią prezydent - zdaniem wielu złośliwych o niebo sprawniejszy w oferowaniu miejsc zatrudnienia niźli okoliczne Urzędy Pracy - złożył kasację od wyroku nakazującego zdjęcie embarga informacyjnego dotyczącego umów zawieranych przez urząd z zewnętrznymi firmami. Pani Gronkiewicz w swoim poszukiwaniu perfekcyjnej obsługi prawnej doszła do tak niebotycznego poziomu, że z ratusza do owych zewnętrznych firm (mówimy tylko o prawniczych) płynęły grube pieniądze, podczas gdy zatrudnieni na stale miejscy radcy prawni (naturalnie też pobierający niemałe środki) mogli się co najwyżej doszkalać w parzeniu kawy na kilka nowych sposobów, zapewne sfrustrowani takim ostentacyjnym pomijaniem ich przy rozwiązywaniu zagadnień prawnych. Urzędnicy pani Gronkiewicz stanowczo nie chcieli udzielać informacji o szczegółach zawieranych umów, motywując to wszystko ustawą o ochronie danych osobowych; zapewne śp. pan Lech Falandysz zaciera ręce widząc swoich bystrych naśladowców.
Wszelako jeden z radnych (zaskakujące: "oszołom" z PiS-u robiący coś więcej niż jątrzenie i wtykanie kija w szprychy pędzącej Platformie postępu) poskarżył się do sądu na takie praktyki, domagając się w ratuszu pełnej "głasnost". Pan radny był dość sfrustrowany wielomiesięcznymi odmowami udzielenia mu jakichkolwiek szczegółów (jako reprezentant społeczności lokalnej zapewne domniemywał, że może wiedzieć) kilku umów. Urzędnicy zbywali go ową ustawą o ochronie danych osobowych (wszak nie wiadomo, cóż taki radny mógłby chcieć zrobić z PESEL-em wykonawcy zlecenia; tyle teraz bierze się kredytów na "słupy" chociażby) - to facet się zdenerwował, i słusznie. Sprawa - jak to w Polsce - trochę przeleżała w sądach, sąd pierwszej instancji nawet podtrzymał przedziwne argumenty ratusza, wreszcie trzeba było rozbić się aż o Sąd Najwyższy.
Odrzucenie kasacji to w praktyce pełna transparentność urzędu miasta; od tej pory starczy wystąpić z wnioskiem o dostęp do informacji publicznej i można hulać w archiwach ile się chce, spisywać PESEL-e i adresy oraz inne groźne rzeczy, przed jakimi swoich podwykonawców chcieli uchronić opiekuńczy urzędnicy pani Gronkiewicz. Na fali "odwilży" zgłoszono nawet propozycję, by owa odzyskana jawność została na stałe wpisana do statutu miasta, a wszystkie umowy zewnętrzne znajdowały się w BIP-ie; ponieważ ta rozsądna i wydawałoby się naturalna propozycja wyszła z łona PiS, to nie dziwi informacja, że pani prezydent dotąd nie zdecydowała się na taki krok, jakkolwiek warto zaznaczyć, że umowy od tej pory "wiszą" w Sieci i każdy może je sobie dokładnie pooglądać. Lepiej późno niż wcale.
Najlepsze - jak zwykle - trzeba zostawić na koniec : cała batalia sądowa w imię ochrony danych osobowych kosztowała warszawskich podatników bagatela 40 tysięcy złotych; ratusz nie zdecydował się skorzystać ze swoich etatowych prawników, jeno podnajął zewnętrzną kancelarię adwokacką, gdyż - zdaniem rzecznika miasta - jest to "standard przy skomplikowanych sporach sądowych". Generalnie, mimo wyrzucenia grubych pieniędzy w błoto i lekkiej kompromitacji związanej z walką o zachowanie tajemnic za wszelką cenę, urzędnicy są bardzo zadowoleni, bowiem mają wreszcie "jednoznaczną wykładnię prawa" i pełni nowych sił mogą pracować na chwałę miasta, okolicy i pani prezydent. Cieszą też słowa pana rzecznika - wypowiedziane wprawdzie po wyroku Sądu Najwyższego - o tym, że "nigdy nie zamierzaliśmy niczego ukrywać". Nijak ma się to wszakże do historii bodajże z marca, gdy połączone siły radnych SLD i PiS chciały skontrolować owe "tajemnicze" umowy w komisji rewizyjnej, niemniej radni PO odrzucili taki pomysł. Ale trzeba docenić, że pan rzecznik nigdy nie chciał niczego ukrywać, bo to dobrze rokuje na przyszłość.
Tak czy siak, bogatsi o doświadczenie prawne, a biedniejsi o kolejne 40 tysięcy złotych - możemy wesoło zakrzyknąć : "by żyło się lepiej!"
Inne tematy w dziale Polityka