Już począł krążyć taki dowcip: po czym poznać, że pan prezydent Komorowski zamierza odwiedzić Górny Śląsk? Pan doktor Gorzelik - o ile ma szczęście i dopcha się do lekarza, co pod rządami pana Arłukowicza wcale takie pewne nie jest - natychmiast pędzi do przychodni po odpowiednie L4. Tudzież, w imię "zgodności koalicji" na Śląsku pan marszałek województwa pozbywa się na kilka dni pana wicemarszałka, byleby ów tylko zniknął z oczu gościa z Warszawy. Tu żarty się kończą, bo władze województwa śląskiego naprawdę wstydzą się przed Warszawą swojego kłopotliwego sojusznika, sojusznika, którego pan Komorowski organicznie wprost nie trawi.
Problem w tym, że zakochani "trudną miłością" w panu doktorze Gorzeliku śląscy działacze PO działają coraz wyraźniej na szkodę interesów i prestiżu województwa; do znudzenia można przypominać prosty fakt - otóż nie sposób nie odnieść wrażenia, że w tym wypadku to ogon kręci psem, a hałaśliwa mniejszość usiłuje rozgrywać jak chce większość z PO. Dlatego nikt nie ośmiela się zadawać panu doktorowi Gorzelikowi konstruktywnych, a przy tym prostych pytań: co właściwie osiągnął na swoim dobrze płatnym urzędzie? W jaki sposób - poza fejsbukowymi wpisami o "ciulach" i "Narodowym onaniźmie" - człowiek odpowiedzialny w województwie za rozwój kultury zadbał o progres tej materii? Na razie czeka Ślązaków likwidacja (z przyczyn oszczędnościowych) bibliotek plus obserwowanie żenującej przepychanki polityczno-towarzyskiej wokół osoby dyrektora Muzeum Śląskiego, z budową tego gmachu - wartą, bagatela ponad 300 milionów złotych - w tle.
Pan prezydent Komorowski nigdy nie ukrywał swojej niechęci do RAŚ; posuwał się nawet do wypowiadania przed obliczem marszałka śląskiego takich stwierdzeń jak: "...koalicja z RAŚ wydaje się być poważnym błędem z punktu widzenia przyszłości państwa polskiego...". Oczywiście krytycy pana prezydenta, a obrońcy RAŚ mogą - całkiem słusznie - wypunktować, że głowa Państwa absolutnie Śląska nie zna i absolutnie nie rozumie; na ostatniej Barbórce nie wyszedł właściwie poza obowiązkowe frazesy, a na górnicze pytania o przedłużenie wieku emerytalnego nie odpowiadał. W dodatku - żeby było weselej - uroczyście uczynił gmach Sejmu Śląskiego pomnikiem historii, nie wiedząc (lub znowu zaspał pan profesor Nałęcz - nie dziwota, skoro wypowiada się na dowolne tematy poza tymi leżącymi w zakresie jego obowiązków służbowych) że ów budynek został zbudowany jako symbol śląskiej autonomii, w dodatku za środki autonomicznego województwa - mimo to dziś pozostaje własnością Skarbu Państwa. No i trzeba też dodać, że po raz kolejny pan prezydent popełnia samorządowe faux pas, bowiem przybywa na zaproszenie wojewody (było nie było - urzędnika rządu w terenie), ignorując zaproszenia pana marszałka i zarządu województwa.
Tak czy siak, duzi chłopcy bawiący się w politykę na najwyższym lokalnym szczeblu troskliwie pielęgnują swoje urazy i fochy; szkoda tylko, że robią to wszystko za publiczne środki, potrzebne zadłużonemu przez fachowców z PO województwu jak woda na pustyni. I tak oto - by zejść z oczu panu prezydentowi - pan doktor Gorzelik w Barbórkę otrzymał służbowe polecenie udania się na delegację do Brukseli, gdzie - jako odpowiedzialny za kulturę, i jako historyk sztuki z zawodu - uczestniczył w konferencji dotyczącej transportu miejskiego. Ile kosztowała urząd taka absolutnie niepotrzebna wyprawa - urzędnicy pana marszałka zdradzić nie chcą.
Żeby zaś było najciekawiej - 5 grudnia, czyli całkiem niedawno, w tejże Brukseli odbyły się IV Dni Śląskie, jedna z najbardziej prestiżowych imprez promujących dorobek kulturalny i artystyczny Górnego Śląska. Jakby nie było - rzecz jak znalazł dla pana wicemarszałka, obecnie "miłosnika transportu miejskiego". Niestety, na wyjazd na Dni Śląskie i promowanie regionu czasu nie znalazł dosłownie nikt z ważnych osób w województwie, a na miejsce wydelegowano - bedącego zarówno z kulturą, jak i z Górnym Śląskiem (a zwłaszcza z górnikami, którzy kochają go miłością bezgraniczną) za pan brat - pana profesora Jerzego Buzka.
Można i tak, ale mało w tym troski o region, którym się rządzi - czyli rzeczy, która cechuje prawdziwych samorządowców z krwi i kości. Tutaj widzimy po prostu grupkę dzieciaków w przydługich porciętach, obrażających się na siebie wzajemnie i robiących wszystko, byleby tylko się nie spotkać. A że wydaje się przy tym środki publiczne, albo naraża województwo na śmieszność za granicą?
Wyborcy zrozumieją. Przecież - było nie było - tylko PO może być "mniejszym złem".
Inne tematy w dziale Polityka