Oto przykład kariery "w jedną stronę"; jeśli pan Wąsacz zechce jeszcze kiedyś powrócić do polityki, nie wróżę mu większych szans. Pal licho wszystkie oskarżenia, jakie ciągną się za nim od 2005 roku - wystarczy, że na plakatach wyborczych w okolicach katowicko-krakowskich czyjaś nieżyczliwa ręka domaluje grubym pędzlem, czerwoną, piętnującą farbą hasło "dyrektor Generalny Stalexport - Autostrady S.A.". Jeśli dodamy do tego fakt, że pan Wąsacz objął prezesurę w niecałe dwa miesiące po odejściu ze stanowiska Ministra Skarbu Państwa, to nie może dziwić, iż do dzisiaj jest przeklinany przez kolejne rzesze kierowców nękane czy to remontami (a pełną stawkę za przejazd "kulawą" autostradą i tak płacić trzeba) czy podwyżkami; podobnie nie ma dobrej prasy wśród samorządowców z gmin położonych obok tegoż odcinka - zapisy umowy między Stalexportem a rządem były tak krzywdzące, że Jaworzno zdecydowało się wystąpić do sądu o ujawnienie wszelkich aneksów.
Z drugiej jednak strony - po co pan Wąsacz, opływający w zaszczyty prezesowskie mógłby chcieć jeszcze raz wrócić do tego politycznego bagienka? Jedynym jego zmartwieniem jest sprawa odpowiedzialności konstytucyjnej (jako ministra) za prywatyzację kolejno : PZU, Telekomunikacji i Domów Centrum. Sprawą pana Wąsacza zajmuje się sejmowa komisja odpowiedzialności konstytucyjnej, dowodzona przez posła PO, pana Halickiego. Pan Halicki dostrzega wprawdzie absurdalność całej sytuacji (organy Sejmu przez trzy kadencje nie potrafią zakończyć tej sprawy), ale własnej i swoich kolegów winy - mimo czterech lat u władzy w poprzedniej kadencji - zobaczyć nie potrafi. W każdym razie członkom komisji miny zrzedły, gdy zamówiona przezeń ekspertyza prawna dała jasno do zrozumienia, że rzecz może niebawem się przedawnić. Zakasano więc - przynajmniej na użytek pytających dziennikarzy - rękawy i wysłano jasny sygnał: od tej pory pan Wąsacz się już nie wywinie. Na posiedzeniu Sejmu po nowym roku pan poseł PO Jerzy Kozdroń zostanie mianowany pełnomocnikiem oskarżenia i posłowie podebatują, jakie stanowisko zawrzeć we wniosku do Trybunału Stanu: czyli albo przyzwolić na przedawnienie (siedem lat w końcu!) czy walczyć dalej.
Jeszcze w 2005 roku Sejm przyjął sprawozdanie komisji i uchwalił, że pan Wąsacz jednak ma odpowiadać przed Trybunałem Stanu...po czym sprawa stała martwa, bo po pierwsze - wedle prawa w każdej nowej kadencji wybierany jest nowy oskarżyciel sejmowy, po drugie zaś - Trybunał Stanu kilkakrotnie - zdając sobie sprawę z rozciągniętych ponad miarę terminów - posyłał alarmujące monity do parlamentarzystów, pozostające jednak bez merytorycznej odpowiedzi. Wprawdzie w 2006 roku posłowie coś tam "wysmolili" (zobowiązywało ich przecie do tego przyjęcie sprawozdania komisji przez Sejm) ale Trybunał Stanu uznał, że przesłane dokumenty na pana Wąsacza nie spełniały warunków prawnych aktu oskarżenia (a przecież jednym z członków ówczesnej komisji był wzięty prawnik, pan Ryszard Kalisz). Gdy wygasła kadencja (w wyniku przedterminowych wyborów) proces pana Wąsacza nawet się formalnie nie zaczął.
Sam pan Wąsacz uważa, że jest niewinny i cała ta sprawa jest typowym przykładem zemsty politycznej; wskazuje też na to, że jednocześnie w prokuraturze toczy się w identycznej kwestii sprawa karna (jego zdaniem to "nękanie człowieka"). Generalnie - pomieszanie z poplątaniem, bo o ile czas i jakość pracy Polskich sądów są powszechnie znane (w zeszłym roku sąd zwrócił prokuratorom sprawę do uzupełnienia, między innymi nakazując uporządkowanie materiału dowodowego), to jednak gdy doszło do tego i zaangażowanie polityczne, to lepiej być nie może. Oczywiście gdyby się tak zastanowić, to sam pan Wąsacz powinien protestować rękami i nogami przeciwko przedawnieniu - ostatecznie proces przed Trybunałem Stanu to najlepsza ( i najbardziej medialna) okazja do obrony swoich racji i pokonania wszystkich oskarżycieli. Czy pan Wąsacz się na taki protest zdecyduje - trudno rzec, jeśli człowiek będzie miał dość siedmioletniej gehenny, to też wypada to zrozumieć. Co wiemy na pewno to to, że Polski parlament po raz kolejny dał przykład swojej słabości; przez tak długi okres czasu - mimo dysponowania obszernym materiałem dowodowym, archiwami ministerstwa, itp. - nie potrafił zamknąć sprawy do końca, przy okazji po raz kolejny obniżając znaczenie Trybunału Stanu do zwykłego straszaka politycznego, którym można potrząsać przed nosem swoich adwersarzy. Jeśli zaś zarzuty wobec pana Wąsacza - a trzeba przyznać, wątpliwości trochę jest w tych zagmatwanych kwestiach - są prawdziwe, to przedawnienie będzie tym boleśniejsze; czy któryś z pilotujących przez siedem lat te kwestie polityków weźmie na siebie odpowiedzialność? Wątpię, raczej przykryje się to kolejnym "długo przygotowywanym" wnioskiem do Trybunału Stanu, dotyczącym jakiegoś nowego, medialnego nazwiska.
Wiadomo, że to trochę trąci tanim populizmem, ale warto na chwilę pochylić się nad współczesnym składem wspomnianej komisji sejmowej : nie sposób nie odnieść wrażenia, że gdyby nazwiska takie jak Miller, Mularczyk, Pawłowicz, Palikot, Duda czy Halicki skupiły się bardziej na wytężonej pracy parlamentarnej, nie zaś na notorycznym brylowaniu w tych samych programach telewizyjnych, to cała kompromitująca Polską klasę polityczną sprawa mogłaby się skończyć o wiele szybciej. Za to w końcu panie i panowie posłowie biorą ciężkie pieniądze.
Inne tematy w dziale Polityka