„…Abonament radiowo-telewizyjny jest archaicznym sposobem finansowania mediów publicznych, haraczem ściąganym z ludzi…”. „…nie wyobrażam sobie jednak, aby utrzymać ten niesprawiedliwy a kosztowny system (…) mamy zbyt wiele informacji na temat nieracjonalnego wydawania pieniędzy podatnika jeśli chodzi o media publiczne…”. „Będę zawsze mówił kolegom z PO i PSL, że kto rządzi mediami publicznymi, przegrywa wybory…”. „…Wszystkich, którzy drastycznie nadużyli mediów publicznych do własnych celów politycznych czeka bardzo surowe rozliczenie. Nie wykluczam, że także w trybie karnym…”.
Jedno trzeba panu premierowi Tuskowi przyznać. Werbalnie potrafi sprawiać piękne wrażenie zatroskanego męża stanu. Aczkolwiek już Ewangelia przestrzegała – „po owocach ich poznacie”. W 2013 roku sytuacja w mediach publicznych jest dokładnie taka sama, jeśli nie gorsza jak w momencie wypowiadania powyższych cytatów kilka lat temu. Żadnych rozliczeń w „trybie karnym” się nie doczekaliśmy – co najwyżej starą ekipę zastąpiła nowa, skutecznie poszukująca (jak w każdym rozdaniu politycznym) tematów zastępczych i dyskretnie łagodząca wpadki rządu.
Nie spotkałem się z żadnymi badaniami ile osób zaprzestało płacenia „haraczu” w momencie gdy pan premier Donald Tusk publicznie wypowiedział te słowa, jak gdyby zupełnie nie licząc się z konsekwencjami swoich przemyśleń. Zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz panu premierowi było bardzo daleko do pieczołowicie budowanego fałszywego wizerunku odpowiedzialnego i poważnego polityka. Z pewnością jednak trochę osób zostało przekonanych przez pana premiera, że nie warto. Że Platforma prędko zlikwiduje abonament RTV i właściwie nie ma po co się już wygłupiać z płaceniem. W dodatku w czasie reformatorskiej ofensywy pan premier za jednym zamachem zlikwiduje Senat i obniży podatki, jak obiecywał w czasie kampanii wyborczej – i już będzie się nam żyło jak w drugiej Irlandii. Głupcy! Przecież całkiem niedawno pani Julia Pitera wytłumaczyła nie tylko pani Holland, ale i wszystkim ośmielającym się wątpić w Platformę Obywatelską, że z obietnic liczy się tylko to, co jest zapisane w statucie partii politycznej. I dlatego w czasie następnej kampanii wyborczej pan premier Tusk – czy kto tam zostanie jego następcą – będzie pojawiał się na wiecach w towarzystwie notariusza i innych biegłych w prawie, by każdą zapowiedź naszego złotoustego szefa rządu natychmiast przelać na statutowy papier i formalnie przyklepać. Znając wielkopański gest i brak umiaru w snuciu fantastycznych wizji – statut Platformy Obywatelskiej prędko spuchnie do niebagatelnych rozmiarów i zawstydzi samą encyklopedię Britannica.
Pan premier panem premierem – ale przez ostatnie lata TVP nie zrobiła właściwie nic, by zachęcać widzów do stałego zasilania jej konta za pomocą abonamentu. Wręcz przeciwnie: słyszymy o gwiazdorskich kontraktach prezenterów, obserwujemy jak wartościowe i mądre filmy (czy to fabularne czy dokumentalne) przesuwane są na absurdalne godziny transmisji (mój faworyt z ostatnich dni – świetny film „Aż poleje się krew” wyemitowany w niedzielę od 23.35, trwa zaś 165 minut) – miast tego promuje się głupkowate show i kreuje stada nowych ludzi znanych z tego, że są znani. Dodajmy do tego archaiczną redakcję sportową z nieśmiertelnym duetem Szpakowski & Szaranowicz, którzy ze swoją wiedzą o światowym sporcie zatrzymali się w idyllicznych latach 70-tych, dodajmy do tego bulwersujące rodziców wycinanie wieczorynki do 5 minut, byleby wepchnąć w ramówkę powtórki serialu i tak dalej, i tak dalej. Z biznesowego punktu widzenia – taki rozpasany, fatalnie zbilansowany budżetowo moloch oferujący klientowi tak kiepski towar nie utrzymałby się na wolnym rynku dłużej niż pół roku. Ale za TVP – przynajmniej na razie – stoi państwo i politycy. Dopóki będzie istniała możliwość zalewania telewizji tuzinami swoich kolegów i koleżanek – dopóty będzie się firmie z Woronicza pomagać. Jak się to ma do cytowanych na początku wypowiedzi pana premiera Tuska – osądźcie sami.
Tymczasem niestrudzony dział abonamentu Poczty Polskiej w Bydgoszczy rozsyła po całej Polsce wezwania do zapłaty zaległego abonamentu. I nieważne, czy uwierzyłeś w zapowiedzi pana premiera o likwidacji „haraczu”, czy masz po prostu głęboko w poważaniu obrażającą twoją inteligencję ofertę TVP – zapłacić musisz. Wiele rachunków sięga nawet pięciu lat wstecz; jeśli doliczymy do tego odsetki, kwoty mogą urosnąć nawet do półtora tysiąca złotych. Powołując się na wyrok Trybunału Konstytucyjnego Poczta grozi abonentom – na razie tylko tym, którzy kiedyś zarejestrowali radio lub telewizor – że w razie nieopłacenia zaległych rachunków rozpocznie się postępowanie egzekucyjne, przeprowadzone za pomocą wysłania tytułów wykonawczych do urzędów skarbowych. Wiadomo, że to żadne usprawiedliwienie, ale zauważyć też trzeba że Poczta przez lata zaniedbywała wysyłanie upomnień na adres wyjątkowo upartych dłużników; teraz ich jedynym ratunkiem jest prośba o rozłożenie zaległości na raty . O ile uda się dodzwonić na infolinię Poczty Polskiej, bo podobno dziennikarze mieli z tym nieliche problemy, nawet mimo funkcjonowania obok siebie trzech numerów pod którymi można zasięgnąć języka. Ponoć zbyt dużo ludzi dzwoni tam jednocześnie o każdej porze dnia – najwyraźniej ktoś naoglądał się za dużo pana Pawła Grasia bredzącego publicznie, że rządowe strony internetowe padły, bo w sobotnią noc zanotowały zbyt wiele odwiedzin zaciekawionych obywateli naraz.
Czy rząd będzie miał jakiś pomysł na uporządkowanie sytuacji w TVP, rokrocznie balansującej na granicy bankructwa, zwalniającej wieloletnich pracowników byleby tylko znalazły się pieniądze dla prawdziwych „gwiazd” tej stacji? Czy też może pojawią się propozycje prywatyzacji, w zasadzie zupełnie nierealne, bo który polityk podniesie rękę za projektem pozbawiającym go w przyszłości realnego wpływu na kształtowanie informacji płynących do społeczeństwa? W zeszłym roku pan minister Zdrojewski wspominał coś o opłacie audiowizualnej, która miałaby zastąpić abonament i być bardziej powszechną. Pan Jan Dworak intensywnie lobbuje za tym „nowoczesnym rozwiązaniem” i domaga się, by stosowną opłatę wprowadzić jeszcze w tym roku. Nowy, obowiązkowy podatek wynosiłby od 10 do 12 złotych i nie wymagałby przestarzałego systemu rejestrowania odbiorników radiowych czy telewizyjnych. Ale jak słusznie zauważa pan Dworak – do przeprowadzenia zmian potrzebna jest wola polityczna. Nie wiadomo, jak z tym jest w łonie rządu i Platformy. Tak czy siak – cokolwiek powie w tej sprawie pan premier, mamy już nauczkę: trzeba słuchać tego z rezerwą i łagodną życzliwością, jakże potrzebną w stosunku do ludzi lubiących snuć fantastyczne wizje godne barona Munchhausena.
Inne tematy w dziale Polityka