Są czasami takie chwile kiedy człowiek zaczyna się zastanawiać: czy oni tak na poważnie, czy może jednak jest tu jakiś podtekst którego na pierwszy rzut oka nie widać? W wypadku opisywanej kwestii takim podtekstem z pewnością będzie zmiana przepisów dotyczących kas fiskalnych i paragonów. Zmiana przygotowywana przez resorty gospodarki i finansów, w rzadkim (pamiętajmy – pan minister Rostowski nie ma po drodze z PSL-em) jak na nie sojuszu zawiązanym przeciwko przebrzydłej „prywatnej inicjatywie”. Nowe regulacje miałyby wejść w życie już pierwszego kwietnia, a zatem w prima aprilis, co też sporo mówi zarówno o jakości tych przemian jak i sposobie ich szykowania. Przede wszystkim rozchodzi się o iście sprinterskie tempo, nie zważając zupełnie na to, że w gąszczu innych wykluczających się wzajemnie rozwiązań prawnych ciężko doświadczeni polscy przedsiębiorcy muszą mieć więcej czasu na przygotowanie się do kolejnych zmian.
W zeszłym roku resort gospodarki zaprezentował projekt rozporządzenia mówiący o kryteriach i warunkach technicznych jakim muszą podlegać kasy rejestrujące, czyli fiskalne. Samo to w sobie jeszcze nic, oczywiście. Gorzej, że pomysł podłapał pan minister Rostowski i w styczniu pokazał kolejny projekt. Potem w lutym w dwa dni pod rząd pokazał dwa kolejne projekty. Sami przyznacie – bałagan nie z tej ziemi, o profesjonalizmie i dobrej woli urzędników nie wspominając. Wspólnym mianownikiem jest chęć wprowadzenia wymogu podawania na paragonie „nazwy towaru (lub usługi) pozwalającej na jednoznaczną ich identyfikację”. Czyli dla przykładu: nie można byłoby już pisać „parówki” tylko trzeba byłoby sprecyzować, czy są to kabanosy czy zwykłe wieprzowe. Internet ma dużo tęgich głów z zacięciem satyrycznym, zatem kolejne przykłady na pewno jeszcze się pojawią. Szkopuł jednak w tym, że każdy – nawet najdłuższy – opis trzeba wprowadzić do towarowej bazy danych, a to generuje czas i koszty, i to nie urzędników, a przedsiębiorców, już i tak nierzadko z nawału biurokratycznych gorsetów traktujących dom wyłącznie jako sypialnie. Bardziej prozaiczne są obawy o formę paragonu – skoro teraz preferujemy wersję umowną i skróconą, to w wypadku przedświątecznych zakupów dostać możemy do ręki coś, czym da się wytapetować pół przedpokoju i na papier śniadaniowy jeszcze wystarczy. Nie wspominając o czasie drukowania takich „piguł” plus zmorze każdej kolejki do kasy, czyli mozolnej wymianie rolki papieru.
Handlowcy – między innymi przedstawiciele wszystkich największych supermarketów w Polsce, zatrudniający tysiące ludzi przekonują, że określenie „jednoznaczna nazwa towaru” jest absolutnie niesprecyzowane i może oznaczać wszystko. A skoro może oznaczać wszystko, no to wówczas każda kontrola może do tego wszystkiego się przyczepić, bo przecież rozporządzenie nie precyzuje. Może być tak, albo inaczej, ale my akurat mamy takie widzimisię i dowalimy wam karę, bo naszym zdaniem powinno być zupełnie odwrotnie. Przyjazne państwo w pełnej krasie, ale to nie wszystko co funduje przedsiębiorcom pan minister Rostowski. W jego zamyśle trzeba ograniczyć swobodę handlowców w zakresie serwisu takich kas – od tej pory kategorycznie trzeba byłoby korzystać „wyłącznie z serwisu prowadzonego przed podmiot prowadzący serwis główny”. W tej urzędniczej nowomowie chodzi w gruncie rzeczy o to, by serwis prowadzili tylko importerzy danego typu kasy – broń Boże nie należy poszukiwać tańszych firm gdzie wszystko kosztuje o połowę mniej i pozwala oszczędzić sporo czasu. Oczywiście serwis będzie można zmienić, ale tylko za zgodą…dotychczasowego serwisu. O zmianie serwisanta trzeba będzie naturalnie poinformować odpowiedniego naczelnika urzędu skarbowego w ciągu siedmiu dni – rzekomo po to, by zapobiegać nieprawidłowościom przy ingerencji w pamięć fiskalną.
Idźmy dalej: zgodnie z projektem przedsiębiorca musi wprowadzić nowe ewidencje, to jest towarów i uznanych reklamacji oraz oczywistych pomyłek. Ale przepisy proponowane przez pana ministra Rostowskiego nie precyzują jak to robić. Musisz to zrobić, ale jeśli zrobisz źle (a pewnie zrobisz, bo wedle własnego uznania innego niż uznanie urzędników) to będziesz miał na karku nieliche problemy. Na same zmiany w systemie informatycznym, żeby sprostać wymaganiom pana ministra branża handlowa będzie musiała wydać około 90 milionów złotych. Niemało. Poza tym przy okazji sieci handlowe apelują o powrót do dwuletniego terminu przechowywania paragonów do celów kontroli. Tymczasem resort finansów wydłużył ten termin do pięciu lat, przekreślając przy tym swoje własne rozporządzenie z listopada 2008 roku! Gdy protesty doszły do uszu pana ministra Rostowskiego, iście genialnym sposobem scalił wszystkie projekty w jeden. Ale termin wdrożenia pozostał ten sam – 1 kwietnia. Radźcie sobie panowie handlowcy sami, do tej daty wszystko musi być gotowe na sto procent. Macie miesiąc. Chociaż kasę fiskalną kupić jest bardzo ciężko, bo zgodnie z pomysłami resortu pojawili się ich nowi użytkownicy – instruktorzy tańca, nauczyciele jazdy samochodem i ci, których zeszłoroczny dochód ze sprzedaży przekroczył 20 tysięcy złotych, chociaż do tej pory granica wynosiła 40 tysięcy złotych.
Żeby już było najweselej – ministerstwo finansów w poniedziałek wysłało rzeczony projekt do Kancelarii Premiera z prośbą o zgłoszenie uwag i zaopiniowanie pod względem oceny skutków kolejnej regulacji. W poniedziałek był 4 marca – możemy przyjąć, że pismo przyszło około południa. Nim zostało zadekretowane i wciągnięte do obiegu kancelaryjnego, był już pewnie wtorek 5-ego marca. Tymczasem w piśmie określono termin ustosunkowania się urzędników pana premiera do projektu. Do środy 6 marca. Dwa długie, urzędnicze dni.
Czego się mamy spodziewać po ministrze finansów, skoro nawet własnych współpracowników z rządu traktuje z buta i niepoważnie? Na pewno nie zrozumienia.
Inne tematy w dziale Polityka