trescharchi trescharchi
724
BLOG

Jałowość

trescharchi trescharchi Polityka Obserwuj notkę 24

Do pierwszej (być może i ostatniej) tury wyborów prezydenckich został niecały miesiąc. Nie pamiętam tak jałowej kampanii i tak niewyraźnych kandydatów. W sumie rzecz to naturalna : prezydent w Polsce nie może prawie nic. Realna władza leży w Alejach Ujazdowskich. Stąd późniejsze wybory parlamentarne będą o niebo ważniejsze, chociaż wybór między niewyraźnymi politykami z ustami pełnymi mętnych (nie do spełnienia skądinąd) obietnic pozostanie de facto ten sam. Uczy wszakże ta kampania, po raz kolejny zresztą, kilku rzeczy.

 

Po pierwsze. Nie mamy w kraju rozsądnej klasy politycznej. Większość kandydatów i ich zaplecza polityczne wręcz ostentacyjnie myli - najprawdopodobniej z rozmysłem -prerogatywy prezydenta i rządu, zapowiadając rzeczy, których jako ewentualni prezydenci zrobić w zgodziez Konstytucją nie będą mogli. Nadwyręża to zaufanie do polityków jak
i skutecznie obniża jakość wiedzy o strukturach państwa wśród obywateli, na co nasi „wybrańcy” jak najbardziej liczą. Wiadomo wszak, że im obywatel mniej się orientuje, tym mniej trudnych pytań zadaje. Ze smutkiem odnotować trzeba, że urzędujący prezydent, który po pięciu latach raczej zna zakres swoich kompetencji, nie potrafi wznieść się na poziom wyższy niż enigmatyczne zapowiedzi o bezpieczeństwie. Pozostali kandydaci nie ustępują Komorowskiemu na tym polu ; przysłowiowe wierzby uginają się od ciężaru przysłowiowych gruszek.

 

Po drugie. Nie mamy w kraju rozsądnych mediów. Pogoń za sensacją zamienia się w kreowanie sensacji. Ton kampanii nadają nie konstruktywne idee kandydatów (bowiem żaden z nich nie posiada zaplecza intelektualnego gotowego do dyskusji o reformie kraju), tylko reakcje kandydujących na kolejne wrzutki medialne ; dlatego nagle najważniejszą kwestią w kampanii przed wyborem prezydenta stają się SKOK-i, Smoleńsk, telefon do Putina, wprowadzenie waluty euro w Polsce, i tak dalej. Studia zapełniają się bajdurzącymi politykami wszelkiej maści, gotowymi skomentować wszystko, od zdjęcia prezydenta / kandydata w szemranym towarzystwie po publikowane co chwila (przy okazji rozbawiające różnicami w wynikach) sondaże. Przy czym, jeśli wyniki są nie po ich myśli, pojawia się sakramentalne : „Najważniejsze rozstrzygnięcia zapadną przy urnie wyborczej”.
 

Po trzecie. Wysyp ludzi renesansu. Marszałek województwa chwali się na mityngach wyborczych, że dzięki jego ciężkiej, nieomal całodobowej pracy region kwitnie. Niemniej jak gdyby nigdy nic, znajduje czas na objazdy po Polsce. Prezydent państwa, który pozuje na europejskiego, poważnego polityka, a jednocześnie bez poczucia żenady zezwala, by jego sztabowcy ochrzcili środek transportu przaśnym „Bronkobusem”. Poseł do Parlamentu Europejskiego, którego miejsce pracy jest w Brukseli, gdzie ma się zajmować tym, do czego został wybrany
w kontrakcie społecznym, jakim są wybory powszechne; opowiada teraz na spotkaniach, że każdy głos
w demokracji ma znaczenie, tymczasem sam nie szanuje głosów tych, którzy powierzyli mu miejsce w strukturach Unii Europejskiej, zajmując się kompletnie czym innym. Korwin - Mikke robi to samo, ale jest mniejszym hipokrytą : demokracja dlań jest przereklamowana, a i nigdy nie ukrywał, że do Brukseli startował „dla beki”. W jego wypadku wyborcy widzieli, co brali.
 

Po czwarte. Jałowość programów. Jałowość debaty. Kandydaci mają mentalność misia z Krupówek. Trzeba gdzieś pojechać, zrobić z kimś selfie, uścisnąć tysiące (czy dziesiątki, u kandydatów z dołu stawki) dłoni, gospodarskim okiem zerknąć na coś, co akurat się buduje (urzędujący jaśnie panujący) czy na coś co nie działa (opozycja szeroko rozumiana). Zresztą, po co mają się starać, skoro media po pierwszym występie Ogórek w telewizji wolą wypytać stylistę, co sądzi o jej sukience. Inna rzecz, że poważne debaty Polaków nudzą. Polakom media fundują od lat polityczne nawalanki - lepiej sprzedaje się Niesiołowski w starciu z Brudzińskim, gdzie bełkot podlany agresją leje się strumieniami, niż rozmowa o problemach państwa zakończona próbą diagnozy i realnego sposobu naprawy sytuacji. Nic zatem dziwnego, iż nad mityngami wyborczymi kandydatów unoszą się raczej opary kiełbas z grilla, niż opary idei, którą ludzie związaniz kandydatem jak i sami kandydaci chcą w społeczeństwie zaszczepić.

Po co iść na wybory, po co popierać taką farsę własnym głosem, doprawdy nie wiem.

trescharchi
O mnie trescharchi

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka