Osobliwe love story w stanie wojennym.
Wszelkie postacie i zdarzenia są zmyślone, a jakiekolwiek ewentualne podobieństwo przypadkowe.
Ani on nie zgrzeszył,
Ani rodzice jego,
Albowiem urodził się
Ślepcem
Aby dzieła Boże
Stały się przez niego
Widzialne...
Kierowca ściął zakręt i krajobraz zmienił się nagle, jak kadr w filmie. Droga i nasyp zbliżały się do siebie pod tak małym kątem, iż można było sądzić, że jest to tylko złudna gra perspektywy. Długie cienie słupów telegraficznych raz po raz zderzały się z maską samochodu, ślizgały po szybie, dając krótki błysk cienia i znikały, robiąc miejsce następnym.
Gasząc papierosa w cholernie niewygodnej popielniczce, Grzegorz dostrzegł skupioną przy zboczu nasypu grupkę rozsypującą się, w miarę topnienia dzielącego ich od niej dystansu, na poszczególne postacie. Kierowca włączył syrenę i wtedy sporo głów odwróciło się w ich kierunku. Ujrzawszy skrytą za kępą jałowca karetkę pogotowia, Grzegorz nerwowo zagryzł wargi.
Zawsze, psiakrew, muszą być pierwsi - pomyślał ze złością. Wysiadł prawie w biegu. Z grupki wyłonił się mundurowy i skwapliwie zasalutował. Grzegorz nie cierpiał tego, uważał, że nie powinno się salutować cywilom. To regulaminowe kiwnięcie głową w odpowiedzi traktował jako idiotyzm.
- Tędy, obywatelu kapitanie.
Ludzie rozstępowali się niechętnie. Przy zwłokach przykrytych kraciastym pledem stał lekarz w białym kitlu.
- Ruszał kto co? - burknął Grzegorz, kucając i odchylając ostrożnie koc.
- Tylko on - mundurowy wskazał głową na lekarza.
- Czemuście do tego dopuścili, kapralu. Byliście pierwsi, prawda?
- Prawda - milicjant zawahał się. - Ale to przecież lekarz.
- Wiedzieliście od razu, że to trup - Grzegorz zakrył zwłoki. - Trup w plasterkach - dodał i zdając sobie sprawę z niestosowności tego określenia, natychmiast rzucił - Miał coś przy sobie? Przeszukaliście?
- Tak - kapral wyjął plastykową torebkę z rzeczami denata. - Zabezpieczyłem to.
Grzegorz przejrzał niedbale rzeczy.
- To wszystko?
- Tak.
- A wy? - zwrócił się do lekarza. - Wyście nic nie ruszali? Tamten rozejrzał się wokół, z demonstracyjną ironią szukając kogoś, kto uzasadniałby zastosowanie liczby mnogiej, po czym wzruszył ramionami.
- Nic, co by was mogło zainteresować - powiedział z nie skrywaną złośliwością. Grzegorz zignorował to i ponownie zwrócił się do kaprala.
- Kto was zawiadomił?
- Dróżnik. Jest tutaj.
- Dawaj go.
Z tłumu wyłonił się stary, poczciwy człowieczek z krótkimi wyliniałymi włosami. Stanął przed kapitanem mocno przejęty, mnąc poły marynarki.
- Wyście go znaleźli?
- No nie, skąd. Ja tylko zawiadomiłem... przyleciał do mnie maszynista, zadyszany taki... o, tam, widzi pan? Za tym zakrętem, ta budka - mówił chaotycznie.
- Było co przy nim? Nic nie ruszaliście?
- Ale panie władzo, ja go nawet nie widziałem dobrze! Jakem tylko zawiadomił pogotowie... no i posterunek, ma się rozumieć, tom przybiegł tutaj, ale ludzi już się zgromadziło kupa, sam pan widzi, szosa blisko, nie dziwota... Ale wszystkie stały przestraszone czy co... no, maszynista przyniósł koc i nakrył, takie to, mówił, straszne, patrzeć nie można...
Z dala dobiegł dźwięk syreny: nadjeżdżał kolejny wóz milicyjny. Grzegorz przecisnął się przez tłum i wycierając starannie dłonie w chusteczkę zbliżył się do hamującego z impetem auta.
- Cześć Jurek - mruknął do wysiadającego. - Masz coś?
- Mam, a jakże. Wczoraj w szkole, na długiej pauzie wymalował sobie czerwonym flamastrem na czole literę V. Chodził tak po całym podwórku. Zrobiło się zbiegowisko.
- I co?
- Nic. Dyrektorka kazała mu to zetrzeć, więc poszedł do łazienki, ale na lekcję nie wrócił.
- A dziś?
- Dziś był. Na trzech pierwszych godzinach.
- To znaczy do... - Grzegorz policzył w myślach - gdzieś do dziesiątej trzydzieści. A potem?
- Zwolnił się. Powiedział, że musi iść do dentysty. A ty? Znalazłeś coś?
- Na razie nic. Kto go ostatnio przesłuchiwał?
- Tomek. Nie wiesz?
- Skąd. To nie mój rewir. Diabli wiedzą, co ja tu robię. Wyniuchał coś?
- Tomek? Jakiś ślad, KPN-u bodaj. Ale trop się urwał. Sprytni są. Za sprytni.
- Bił?
Porucznik Jerzy spojrzał na niego spode łba.
- Skąd mogę wiedzieć? Jego spytaj.
- W porządku. Leć już. Nic tu po tobie. Ja jeszcze trochę powęszę.
Fiat odjechał. Grzegorz patrzył za nim w zamyśleniu, po czym gwałtownie odwrócił się i ruszył w kierunku gromadki. Nie była już tak liczna. Posterunkowy robił co mógł, by przywrócić jaki taki porządek. Grzegorz podszedł do niego.
- Gdzie maszynista?
- Pewnie w lokomotywie - kapral wskazał głową w kierunku nasypu.
- Sprowadźcie go. Albo nie. Sam pójdę.
Ruszył w górę. Podeszwy ślizgały się po zeschłej trawie. Przez chwilę był w cieniu i poczuł chłód zbliżającego się wrześniowego wieczoru. Maszynista stał obok lokomotywy i palił papierosa. Usłyszawszy chrobot kamieni, odwrócił się.
- Gdzie? Tu nie wolno! Złaź pan z powrotem!
Grzegorz mechanicznym, rutynowym ruchem sięgnął po legitymację. Twarz tamtego stężała w jednej chwili.
- Przepraszam - burknął nieżyczliwie. - Wszystko już powiedziałem posterunkowemu.
- A teraz powiecie mnie. A potem może jeszcze raz powtórzycie w komisariacie - rzucił Grzegorz ozięble. - No? Jak to było?
- To samobójca albo wariat, panie. Stał przy torach, a jak byłem gdzieś, no z dziesięć, piętnaście metrów, rzucił się na tory. Nawet nie zdążyłem złapać za dźwignię. Jacuś może zaświadczyć.
- Jacuś?
- No, pomocnik. Jacuś! Chodźże tutaj, gdzie się, cholera...
- Nie trzeba. Później z nim pomówię. Ruszaliście denata?
- Odrzuciło go, stoczył się z nasypu. Tylko noga została...
- Znaleźliście coś przy nim?
- No, właściwie...- zawahał się. Grzegorz natarł błyskawicznie.
- Dawajcie!
- Kiedy to list, czy co... Myślałem, żeby rodzinie...
- Zajmiemy się tym.
Maszynista, ciągle się wahając, wyciągnął zza pazuchy kopertę. Grzegorz rozerwał ją, wyjął złożoną na czworo kartkę zapisaną drobnym, nierównym pismem. Maszynista z zaciekawieniem zerkał mu przez ramię, więc zszedł z nasypu, wrócił do auta. Przebiegł tekst szybko wzrokiem, potem jeszcze raz, wolniej. Kiedy chował list do aktówki, przez twarz przebiegł mu blady cień uśmiechu. Skontrował go natychmiast, dyskretnie zerkając wokół, lecz w pobliżu nie było nikogo poza śpiącym kierowcą.
cdn.
[1] Przekład Romana Brandstaettera
Moje zainteresowania koncentrują się wokół nauk ścisłych, filozofii, religii, muzyki, literatury, fotografii, grafiki komputerowej, polityki i życia społecznego - niekoniecznie w tej kolejności.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura