Turul Turul
1572
BLOG

Nauczanie wg PiS

Turul Turul Polityka Obserwuj notkę 42

Jako osoba na co dzień związana ze szkolnictwem, i z nauczaniem historii na wszystkich poziomach edukacyjnych (szkoła podstawowa, gimnazjum, szkoły ponadgimnazjalne) z rosnącym zainteresowaniem i rozbawieniem obserwuję przedwyborcze obietnice poszczególnych partii dotyczące nauczania historii. Za nim jednak przejdę do szczegółowego wymienienia tego co mi się w wizji głównej partii opozycyjnej nie podoba chciałbym poświęcić kilka słów temu jak obecnie wygląda nauczanie historii.

            Już jakiś czas temu namierzyłem na Facebook’u stronę „Żądamy nauczania w szkole o polskich bohaterach”. Celem autorów strony jest budowanie własnej wizji tego co powinno być nauczane w szkołach na lekcjach historii – niestety, są to wizje zupełnie oderwane od rzeczywistości. Nie chodzi tu o rzeczywistość polskiej szkoły, ale mówiąc, ogólnie od rzeczywistości historycznej. Niestety, ale w szkole na lekcji nigdy nie da się powiedzieć o wszystkim – i o Dywizjonie 303, i o Powstaniu Warszawskim, i o Żołnierzach Wyklętych i o Poznańskim Czerwcu, i o Solidarności i o Piłsudskim… Lekcja trwa tylko 45 minut, podczas których nauczyciel musi nie tylko sprawdzić obecność i przekazać posiadaną przez siebie wiedzę, ale również wykonać wiele czynności, które pozwolą mu na wyrażenie zgody na promocję ucznia do następnej klasy, czy umożliwić mu zdanie egzaminów. Niestety, ale dzisiaj młodzież nie uczy się bo „chce wiedzieć”, ale dlatego, że „chce wiedzieć, bo chce zdać”.

            Wracając jednak do rzeczywistości i tego, że na lekcjach nie może być tylko o „polskich bohaterach” – to proszę mi wyjaśnić, jak mam wytłumaczyć uczniom klasy 1 szkoły ponadgimnazjalnej dlaczego siła rządu londyńskiego stopniowo malała, aż wreszcie legalny rząd całkowicie stracił na znaczeniu, jeśli nie znają oni przebiegu II Wojny Światowej? Jak mam to wytłumaczyć, jeśli nie będą wcześniej znać przebiegu działań wojennych na froncie wschodnim? Jak mam wyjaśnić uczniom, że o ile bez polskich jednostek wojskowych Wielka Brytania nie była w stanie poradzić sobie do czerwca 1941 r., o tyle potem Polacy byli coraz mniej potrzebni zachodnim aliantom?

            Niestety, historia nie jest przedmiotem, którego można nauczać w oderwaniu od wiedzy z poprzednich epok. Nie zrozumie średniowiecza ten kto nie opanował starożytności, bez wiedzy o średniowieczu trudno jest zrozumieć epokę nowożytną, a bez znajomości historii nowożytnej trudno mówić o opanowaniu materiału dotyczącego wieku XIX, itd.. Niestety, już jakiś czas temu opanowane przez Platformę Obywatelską, Ministerstwo Edukacji Narodowej zdecydowało, że wprowadzony do polskie szkoły zostanie system linearny, zamiast spiralnego. Pod wieloma względami byłem zwolennikiem systemu spiralnego, miał on jednak tą podstawową zasadę, że mało któremu nauczycielowi udawało się omówić CAŁOŚĆ materiału, to znaczy dojść z klasami VI szkoły podstawowej, III gimnazjum i III w szkołach ponadgimnazjalnych do „końca podręcznika”, a więc zazwyczaj tematów poświęconych wydarzeniom mającym miejsce po 1945 r., a często również nie nadążano z omówieniem II Wojny Światowej. W wielu przypadkach szczytem możliwości było omówienie Kampanii Wrześniowej. Tak to niestety wyglądało.

            Obecnie pozostawiono nauczycielom niezbyt wiele miejsca na „improwizację” czy dogłębne analizowanie poszczególnych epok – nauczyciel w gimnazjum musi się wyrobić do kwietnia, tak by III klasy miały już wówczas zrealizowany cały materiał. W przeciwnym wypadku nauczyciel naraża się na nieprzyjemności ze strony rodziców, którzy mogą podjąć kroki, które mogą odbić się na nauczycielu – jeżeli bowiem uczniowie nie zrealizują wszystkich tematów podręcznikowych, które pojawią się na egzaminie gimnazjalnym rodzice mogą, mówiąc kolokwialnie, dobrać się nauczycielowi do „tyłka”. Znam przypadek, gdy kolega z ledwością wybronił się w takiej sytuacji przed zwolnieniem z pracy.

            Nauka historii w gimnazjum kończy się na odzyskaniu niepodległości przez Polskę, czyli na zakończeniu się I Wojny Światowej. W szkole ponadgimnazjalnej uczniowie zaczynają naukę od omówienia dwudziestolecia międzywojennego, następnie dokładne omówienie II Wojny Światowej, czyli tego co wcześniej nie każdy zdążył w szkole poznać, by na koniec zając się historią najnowszą – Polski i powszechną. Schemat ten – co widzę na własnym przykładzie działa dosyć dobrze, bo rzadko zdarza się, aby uczniowie nie omówili całego okresu PRL, czy nie zdążyli „dojść” do powstania III RP. Jest więc na lekcji historii wszystko to, o czym nauczania domagają się zwolennicy hasła „Żądamy by w szkole uczono o polskich bohaterach”. Kto nie wierzy, niech zajrzy do nowych podręczników do historii, niech zajrzy do podstawy programowej, a więc podstawowego dokumentu, z którego korzysta każdy nauczyciel historii w tym kraju. Gdzie można znaleźć taki dokument? Oczywiście w Internecie:

http://www.bip.men.gov.pl/men_bip/akty_prawne/rozporzadzenie_20081223_zal_4.pdf

To właśnie na jego podstawie powstają konspekty wszystkich lekcji, plany wynikowe, to właśnie w oparciu o podstawę programową pisane są podręczniki. Dokument jest dosyć obszerny, dlatego też od razu mówię, że wymagania szczegółowe odnośnie przedmiotu historia zaczynają się na stronie 65. Jest tam dokładnie opisane wszystko co pojawia się w podręczniku i na lekcji w klasie I szkoły ponadgimnazjalnej. W części „poziom rozszerzony” znajdują się wymagania dotyczące uczniów zdających maturę z historii. Tacy delikwenci w klasie II szkoły ponadgimnazjalnej rozpoczynają naukę od rozszerzonego kursu historii starożytnej, następnie średniowiecznej, nowożytnej, wieku XIX, by gdzieś w połowie klasy III wrócić do tego co było w klasie I i powtórzyć to, ale w sposób poszerzony.  

            Jest więc oczywistą nieprawdą to co głosi wiele środowisk opozycyjnych – w polskiej szkole uczy się o Armii Krajowej, i o Solidarności. Niestety, ludzie, którzy głoszą takie opinie zupełnie nie znają treści podstawy programowej, nie widzieli, a co dopiero mówić o czytaniu, podręczników szkolnych do historii itd.. Przypomina mi to trochę postawę pana Jana Pietrzaka, który najpierw w swoim video blogu zjechał „po całości” książkę pana Piotra Zychowicza, „Obłęd ‘44”, a następnie bardzo ciepło wypowiedział się o głównej tezie tejże książki opisanej przez jednego z oglądających jego bloga widzów. Można by to skomentować – „wiem, że dzwonią na mszę, ale nie wiem w którym kościele”, tudzież słynnym powiedzonkiem Jana Zagłoby: „ubrał się diabeł w ornat, i ogonem na mszę dzwoni”.

            Nie jest więc źle, przynajmniej w sferze aktów prawnych, wymagań wobec nauczycieli i co najważniejsze – podręczników. Te bowiem są ostatnimi laty coraz lepsze, coraz ciekawsze – jest spory wybór i każdy nauczyciel i uczeń może znaleźć coś dla siebie. Niestety, z mojego (tj. młodego nauczyciela) punktu widzenia, zdecydowanie gorzej ma się sprawa z uczniami. Bardzo często wychodzą oni z domów, gdzie rodzice zupełnie nie przykładają żadnej roli do przekazania jakiejś wiedzy historycznej. Co gorsza w wielu przypadkach jest tak, że uczeń wchodzi na lekcję historii mając własną wizję, często przestawioną przez niedouczonego rodzica, lub wyniesioną z internetowych memów, które co stwierdzam ze smutkiem, są często głupie. Wiedza „historyczna” wielu uczniów, a co gorsza rodziców jest płytka – bitwa pod Grunwaldem, chrzest Polski, początek II Wojny Światowej, agresja Sowiecka, no i Stan Wojenny. Taką wiedzę i wyobrażenie o historii ma typowy Polak przyprowadzający dziecko do szkoły. Co gorsza domaga się on od nauczyciela nie tylko by odwalił „czarną robotę” i wychował jego pociechę, pociechę, która często nie umie i nie zna zastosowania słów „dzień dobry”, „do widzenia”, „dziękuję”, „proszę”, „przepraszam” itd., ale również by nauczył tą pociechę „o polskich bohaterach”. Przepraszam, ale w sytuacji gdy zazwyczaj w klasie mam 3 – 4 osoby pracujące na lekcji i zainteresowane tematem to jest dobrze. Jak mam czegokolwiek nauczyć panny lat 16 – 17, które (nie wszystkie, ale część) przez 45 minut siedzą wpatrzone w tablicę niczym wół w malowane wrota i jedyne co potrafią wydukać to „nie wiem”? Jak mam uczyć ucznia szacunku do przedmiotu i do innych ludzi, kiedy po powrocie ze szkoły słyszy on, że nauczyciel to „ch…, k…., debil” itd.?

            Jak mam, jako nauczyciel, uczyć młodzież wartości, skoro jedyną wartością jaką wynoszą z domu jest kasa, kasa i jeszcze raz kasa. Jak mam uczyć młodzież czegokolwiek, skoro zwrócenie uwagi, lub poproszenie o podniesienie papierka z podłogi i wrzucenie go do kosza, kończy się w najlepszym wypadku „nie ja rzuciłem”, a w najgorszym wypadku wizytą oburzonej mamusi lub tatusia, krzyczącego, że „jego dziecko nie jest od sprzątania w szkole”. Może najpierw zajmijmy się nauczeniem (czegokolwiek) rodziców? Młodzieży nie wolno zwrócić uwagi itd., bo zaraz pojawia się urażony rodzic, który robi awanturę. Niestety, tak jest coraz częściej, ale mimo tego nauczyciele robią swoje. I to w warunkach, gdy różne środowiska, mają nieuzasadnione pretensje o niską zdawalność matur. Niska zdawalność matur, to dowód na to, że uczniowie robią wszystko tylko, że się do tych matur nie uczą. A skoro się nie uczą to nie zdają. Jest taki filmik – „Sesja na Zaporożu”, czy jakoś tak. Padają tam takie znamienne słowa, które powinno się wszystkim uczniom szkół ponadgimnazjalnych wytatuować na rękach – „wykształcenie nie piwo, nie musi być pełne”. Skoro się, Jasiu, Małgosiu, nie uczycie, to matury nie zdacie i na studia nie pójdziecie. Trudno. Life is brutal and full of zasadzkas jak mówił mój nauczyciel geografii.

            W tym kontekście pojawia się reforma edukacji proponowana przez PiS, czyli główną partię opozycyjną. Jeden z polityków PiS miał stwierdzić, że obecnie edukacja wygląda równie źle, i jest równie zaniedbana jak niektóre budynki szkolne w Krakowie. Cóż… Kraków zawsze postrzegałem przez pryzmat Wawelu, Rynku, Sukiennic itd., względnie jeszcze muzeum AK i muzeum lotnictwa, chyba jednego z najciekawszych obiektów muzealnych w Polsce. Nigdy nie widziałem jak wyglądają „tamtejsze” szkoły, więc trudno jest mi się w tej sprawie wypowiadać.

            Pomysł reformy cofającej nas do tego co było przed pierwszą poważną reformą, nie jest zbyt nowy, ale nie jest też do końca przemyślany. Jego wdrożenie zajmie co najmniej kilka – naście lat, i raczej nie utrzyma się zbyt długo. Fajnie, że PiS chce zlikwidować „gimbazjum”, ale co z tego, skoro zajmie to lat co najmniej 3? Do tego czasu rząd PiS może upaść, reforma zostanie zatrzymana, lub wycofana i wrócimy do punktu wyjścia. Względnie rządowi PiS braknie czasu, lub sił by przepchnąć to przez parlament. I co wtedy?

            Co do wykorzystywania kadry nauczycielskiej z gimnazjum w szkołach ponadgimnazjalnych to nie jest tak słodko, jak chce tego poseł Biernacki z PiS, ponieważ, nie wszyscy pracownicy szkół gimnazjalnych mają uprawnienia pozwalające im na pracę na poziomie szkoły ponadgimnazjalnej. A więc część ludzi straci pracę. O tym jednak poseł Biernacki z PiS nie wspomniał. O ile inne kwestie uważam, za dosyć dyskusyjne, o tyle stwierdzenie, że rząd zrzuca odpowiedzialność za słabe wyniki matur na uczniów uważam już za szczególną głupotę – przepraszam to rząd układał pytania na matury? A może rozdane egzemplarze matury zawierały ukryte wskazówki dla abiturientów, którzy są w jakiś sposób powiązani z rządzącą partią? Bądźmy realistami. Uczniowie z roku na rok uczą się coraz mniej. Matura zaś nie jest dla wszystkich – bo wykształcenie nie piwo. Nie musi być pełne.

            Odnośnie zaś tej dyskusyjnej tezy – egzaminów wstępnych na studia. Skoro zdaniem PiS matura ma być dla wszystkich – to znaczy dla każdego ucznia szkoły ponadgimnazjalnej to i owszem, pytanie tylko po co wówczas matura? Obecnie jest ona nieobowiązkowa – można ukończyć szkołę ponadgimnazjalną nie przystępując do matury – i jest przepustką na studia. Skoro więc powracamy do egzaminów wstępnych (w niektórych przypadkach byłoby to świetnym rozwiązaniem) to po co mamy marnować dodatkowe pieniądze na matury?

            W roku bieżącym tylko ok. 7% nie załapało się na sesję poprawkową – to nie jest jakiś tragiczny wynik i nie ma jeszcze powodu do rozpaczania. Co roku na UŁ, na egzaminach prowadzonych przez profesorów (jest ich bowiem dwóch, jeden na historii, drugi bodajże na stosunkach międzynarodowych) Żurawskich vel Grajewskich nie zdaje zdecydowanie więcej, ale czy to powód by obaj profesorowie zostali zwolnieni z UŁ? Jakoś nie słychać o planach zwolnienia związanych z PiS-em wykładowców, więc o co tak naprawdę chodzi? Chyba tylko o tani populizm w rodzaju 30% progu zdawalności wprowadzonego przez ministra Giertycha.

            Ze wszystkich reform systemu edukacji podoba mi się chyba jedynie prawna ochrona statusu nauczyciela, przy czym „to nie zagra”, jeśli za tą reformą nie pójdą dalsze kroki – zmiana świadomości społeczeństwa i wzrost szacunku do poszczególnych nauczycieli ze strony rodziców. Do tego jednak nie dojdzie bez głębokiej przemiany społecznej. Na to zaś potrzeba czasu, którego rząd PiS nie będzie miał zbyt dużo, bo za cztery lata będą kolejne wybory, i będzie trzeba myśleć, jak tu nie dopuścić do władzy PO, lub innej „wrogiej partii”.

            Zrzucanie winy za taki, a nie inny stan polskiej edukacji na obecny rząd to zadanie bardzo wdzięczne. Rzeczywiście mało jest rzeczy, które w społecznym rozumieniu funkcjonują dobrze. Mało jest jednak osób, które miały styczność z programami nauczania, podstawą programową, itd.. W obecnym systemie nauczania są różne głupotki. Np., nowe podręczniki, które mają być książkami na wiele lat, przy czym jest to rozwiązane w sposób bardzo głupi, bo przy każdym zadaniu w podręczniku jest informacja, że niewolno zaznaczać uczniowi odpowiedzi w książce, ale gdzieś z boku, na kartce itd., wystarczy jednak, że uczeń „zrobi coś po swojemu” i zaznaczy ołówkiem, a kółko przy odpowiedniej odpowiedzi będzie już odciśnięte i potem kolejny użytkownik książki nie będzie musiał się zbytnio męczyć. Jedynym rozwiązaniem pozwalającym na to, by książka była „na kilka lat”, dla kilu różnych uczniów – jest utrzymanie obowiązującego programu i obowiązującej podstawy przez co najmniej „kilka” lat.

            Ostateczna konkluzja mojego wywodu – może zbyt długiego – jest następująca. Każda próba przeprowadzenia reformy systemu oświaty, jest niczym operacja na otwartym sercu. Trzeba działać bardzo delikatnie, aby nie wylać dziecka z kąpielą, i nie popsuć czegoś, co nigdy nie będzie działało idealnie, ale obecnie jakoś funkcjonuje. Nie funkcjonuje źle, nie funkcjonuje też bardzo dobrze. O ile jestem w stanie zrozumieć zablokowanie kierowania 6 latków do szkół, o tyle jednak nie jestem zwolennikiem takich reform edukacji, jakie proponuje obecnie PiS. Jestem natomiast za tym, by programem darmowych podręczników zajęli się sami nauczyciele – by to nauczyciel mógł decydować która książka powinna być używana w danej szkole, a jej zakup był finansowany w danej szkole przez samorząd, lub władze centralne. Jestem za tym, by nauczyć ludzi, poprzez choćby kampanie społeczne, szacunku do nauczycieli. Jestem za tym, by nauczycielami zostawali ludzie z powołania, a nie ludzie, którzy nie mają pomysłu co robić po studiach – a takich jest niestety sporo. Jestem wreszcie za tym, by ludzie, którzy ze szkołą nie mają kontaktu od lat, nie brali się za jej naprawianie.  

           

Bibliografia:

http://wiadomosci.onet.pl/krakow/pis-chce-reformy-szkolnictwa-edukacja-zaniedbana-jak-stare-budynki/dkbkj

http://telewizjarepublika.pl/wyniki-matur-2015-kluzik-rostkowska-drodzy-maturzysci-daliscie-rade,21106.html

http://niezalezna.pl/51896-znamy-program-pis-reforma-ministerstw-przebudowa-podatkow-likwidacja-nfz

http://natablicy.pl/podreczniki-szkolne-maja-posluzyc-kilka-lat-uczen-nie-rozwiaze-zadan-w-ksiazce,artykul.html?material_id=530c860ebb9d3ad304524eff

Turul
O mnie Turul

Jestem narodowcem. Jestem Polakiem - obowiązki również mam polskie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka