Tymoteusz Bojczuk
Tymoteusz Bojczuk
Tymoteusz Bojczuk Tymoteusz Bojczuk
81
BLOG

Świat umobilniony

Tymoteusz Bojczuk Tymoteusz Bojczuk Kultura Obserwuj notkę 1
Człowiek przybywając na teren wiejski zastaje ciszę. Już od czasów rewolucji a nawet nieco wcześniej, od Rousseau, mieszkańcy miast szukają wytchnienia na łonie przyrody. Nie dziwota – mają dość zgiełku, tłoku, smogu i barier tłamszących zmysły. Jednak są jeszcze inne walory sensualne pozamiejskich przestrzeni, które zalecają się naszej psychice, choć może nie bywa to uświadomione.

Od zarania aż do ery nowoczesnej przeciętny użytkownik świata oglądał go w postaci przede wszystkim nieruchomej. Budził się rano, i w generalnie statycznym świecie widział z rzadka małe obiekty przemieszczające się z wolna po „ekranie” jego jaźni, czyli kilku sąsiadów udających się w pole, wóz z koniem, trochę ptaków przelatujących po niebie oraz w przypadku większego wiatru – poruszające się chmury, gałęzie drzew tudzież pomniejsze rośliny.
Ponadto „wybuchały” niekiedy krótkotrwałe zawirowania kinetyczne – kot rozganiał przestraszone kury, motyl wibrował na umajonej łące, płomień ogniska pląsał na tle wieczornej zorzy. Tak naprawdę postrzegane empireum było z gruntu zastygłe, a owe lokalne, chwilowe erupcje tym bardziej podkreślały statyczny charakter unieruchomionego tła. Owo magiczne królestwo widoków było jak pejzarz na obrazie nieznacznie tylko urozmaicany ruchem.
Na odległych, ubocznych wsiach Europy można jeszcze czasem zakosztować owej akinezy. Z uwagi na trudności terenowe, w całej ustatycznionej rozciągłości dostrzeżemy ją w odległych himalajskich wioskach, do których samochód nie sięga.

W dużym uproszczeniu, dawna rzeczywistość przypominała obraz z widokówki, podczas gdy na przeciwległym biegunie – w dzisiejszej aglomeracji – świat „przedstawiony” jawi się jako film, z nieustannym korowodem ruchomych samochodów na jezdniach i mas ludzkich na chodnikach. Owa mobilność podkreślona jest, i niejako spotęgowana przez wszechobecny hałas lub poszum, dobiegający nawet wskroś zamkniętych i uszczelnionych okien.
„Miasta hałasu” są apodyktyczną formą naoczności, gdzie błyskawica ruchomego neonu ingeruje w naszą nieosłoniętą siatkówkę, sięgając mózgu.
Statyczne wektory rustykalnej idylli stoją w zasadniczym kontraście do miejskiej furiozy z jej nieustannym pędem dobiegającym nawet  z przestworzy upstrzonych samolotami, a niedługo dronami i latającymi autami.
Oczywiście dawniejszy gród miejski miał zadatki na bycie aglomeracją. Sęk w tym, że tylko mała liczba ludzi zamieszkiwała miasta, a nawet oni bardzo często uprawiali pola na zewnątrz, i dopiero po trudach dnia wracali do kamiennych lub drewnianych siedzib, gdzie to raczej stłoczenie narzucało się bardziej niż tempo.
Miejskość i ruchliwość pojawiała się lokalnie, zaś cisza rządziła globalnie. Dzisiaj odwrotnie.

Ustatycznieniu dokolnej rzeczywistości towarzyszył zubożony program wydarzeń i sytuacji wplecionych w monotonny kalendarz codziennych rytuałów – choć także dzisiaj większość sytuacji stwarzana jest i ma miejsce w mediach, nie w świecie.
Jednak prawdziwego bezruchu możemy oczekiwać dopiero w zimowym lesie albo w jaskini – tej kolebki martwoty świata, która tak bardzo sugeruje próżnie gwiezdnych przestworzy.

Poprzez wieki światu towrzyszy literautra, jako jej zwierciadło, i ta również współcześnie przyspieszyła. Rządzi wartka, mocno przyprawiona narracja. Opisy uczące wpatrywania, modlitwa słowa, występują znacznie rzadziej niż w czasach dawnych. Bohaterów poznajemy głównie w akcji, nie z portretu.
Specyficznym lustrem uruchomionego świata bywa jego świetlista, pomniejszona, lecz jakże kusząca wersja – ekranowa tafla telefonu lub komputera z jej wielorakimi treściami. Pod względem dynamiki chyba przewyższająca świat rzeczywisty, który blednie w obliczu dopingu elektronicznego z oplatających nas urządzeń przenośnych. Kino i wszelki przekaz strumieniowy jest zbodźcowany aż do przesady, zarówno na płaszczyźnie werbalnej, jak kinetycznej.

Ekran jest mały i świecący, podczas gdy świat na który spoglądamy jest duży, ale często pochmurny lub ocieniony pomieszczeniem. I zazwyczaj mniej się na nim dzieje.

Wytchnieniem od mętliku i kalejdoskopowości obu światów, realnego oraz wirtualnego – jest minimalizm, ta kojąca wyspa na morzu migotliwych i pstrokatych fal. Owa tęsknota za bezkresem wieczności. Oczyszczająca i przywracająca upragnioną stazę w zakresie integracji sensorycznej.
Współecześnie, motonotnnia wyziera z unifikacji i metodycznej standaryzacji świata, podczas gdy dawniej uspokojenie przesycone było rękodziełem natury oraz człowieka. Twory przyrody, ta “skarbnica dziwów”, z całą swą nielinearną porowatością, znajdowały uzupełnienie w autorsko wytworzonych przedmiotach, w które “człowiek wcielał się własną pracą”. Wokół niego rozpościerał się domniemany antropomorfizm form natury, oraz ten wcale realny, czyli stworzone byty codziennego użytku na podobieństwo jego duszy.
Głód nasiąkniętej osobowością autentyczności towarzyszy nam również dzisiaj, dlatego tak często sięgamy po antyki. Choć z drugiej strony dominuje potrzeba defloracji, którą zaspokaja nieustanne kupowanie Nowego (co już zauważył Jung).

Turbo-pogonią za Nowym jest kult opakowania, które egzotyzuje przedmiot i stawia go na piedestał. Zapośredniczenie w znaku kulminuje się we współczesnej manii nietrwałych tworzyw polimerowych, które w równie nietrwały i zdawkowy sposób zaspokajają naszą nieukojoną potrzebę stylizacji.

Linerane i symetryczne formy wytworzone przez nasze maszyny narzucają się oczom ze swym gotowym szablonem, podczas gdy nieschmatyczność form natury i jej wzornictwa każe nam doszukiwać się ukrytych harmonii, stąd przyroda jest tak ciekawa, bo uruchamia wyobraźnię. Z bliska wpatrujemy się w pory drzewa lub kamienia, by snuć wizje urojonych map tudzież magicznych runów, które niejako z nich odczytujemy.
Spowolniona ale “zabałaganiona” rzeczywistość prowokuje „intelekt” do akcji porządkującej, bowiem człowiek spragniony jest ładu i sensu w dookolnym świecie. Szczególnym objawem tej zdolności jest pareidolia, czyli znajdywanie, tudzież stwarzanie sobie form zmysłowo uchwytnych przedmiotów, np. w kształtnych chmurach.
Możliwe, że ta zdolność ma również charakter umysłowy, a jej przedłużeniem będą cywilizacje stworzone i stwarzane przez niego. Kto zauważa obrys w krajobrazie czyni sobie ten krajobraz podług tego obrysu. Kto widzi łuk skalny, buduje amfiteatr; kto spotyka zagajnik drzew, stawia rząd kolumn i przykrywa je dachem. Natura inspiruje, bo jest nieuchwytnym szkicem, który przemalowujemy w obraz.
Dopatrywać się można ukrytych wzorów losu, który skrywa przyszłość, lub też interpretować minione dzieje według własnych wzorcowych oczekiwań, czyli poniekąd konfabulować. Tym samym stwarzać.
Jesteśmy z natury żądni porządku i harmonii tak bardzo, że sami je wyplatamy. Albo odgadujemy – powie wierzący albo naukowiec.
Pareoidolia intelektualna znajduje wyraz w przekonaniu, że zło zostanie ukarane, a dobro nagrodzone, po czym owo przekonanie do pewnego stopnia zostaje wcielone w życie w postaci systemu sprawiedliwości. Rzekoma harmonia roślinności przemieni się w uprawiany ogród, który będzie jej rzeczywistym spełnieniem.

Pytanie terapeutyczne, czy lepiej żyć w obszarach niedopowiedzianych, hindusko-barokowych, będących pożywką dla naszej skłonności do snucia kreatywnych zamyśleń, czy raczej w przestrzeniach wypełnionych aseptycznym minimalizmem, który również budzi skojarzenia ale raczej określone? Może jednak płaskie, równe płaszczyzny naszych elewacji, jak i oszczędne, spauzowane tony muzyki elektronicznej, są właśnie trampoliną do nieokiełznanych rojeń wyobraźni.

Tymoteusz Bojczuk jest filozofem kultury i cywilizacji, himalaistą i podróżnikiem. Publikował eseje w „Aspektach”, „AlboAlbo”, „Ibidem” "Londynek.net" i „Pulsie”. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Śląskim. Autor książki Element Wmówiony oraz Słownika psycholingwistycznego języka polskiego z komentarzem.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura