Decyduje przymus ekonomiczny, przyzwolenie rządzących i brak społecznego zorganizowania – z ALFREDEM BUJARĄ, przewodniczącym Krajowego Sekretariatu Banków, Handlu i Ubezpieczeń „S”, rozmawia Waldemar Żyszkiewicz
– Pracownicy wielkich sieci handlowych działających w Polsce są z reguły przepracowani, niewiele zarabiają i skarżą się na fatalne traktowanie. Dlaczego tak się dzieje?
– Bo wciąż za mało ludzi tam pracuje. Na niedobór pracowników w wielkopowierzchniowych placówkach handlowych, popularnie zwanych marketami, zwracaliśmy uwagę już 2-3 lata temu, jeszcze przed kryzysem. Gdy po 2004 otworzyły się przed Polakami zagraniczne rynki pracy, ci bardziej przedsiębiorczy, lepiej wykształceni, znający języki, ruszyli na zachód. Trudno im się dziwić, że nie chcieli pracować w handlu za najniższą płacę krajową.
– I wtedy zabrakło pracowników w marketach. O jakiej skali zjawiska mówimy?
– W 2008 nie było tam obsady dla około 200 tys. miejsc pracy. Nic dziwnego, że na tych, którzy w marketach pozostali, spadły dodatkowe obowiązki, bo przecież towar trzeba sprzedać… Dlatego tak wielu zatrudnionych w handlu mówi o pracy ponad siły.
– Ale dziś chyba jest inaczej? Przecież wystarczy podnieść trochę zarobki i ludzie się znajdą.
– Teraz, gdy kryzys zapewnił pracodawcom alibi, warunki pracy w marketach pogarszają się z miesiąca na miesiąc. Zatrudnienie w sieciach wciąż spada, niedobór pracowników sięga już nawet 15-20 proc. A przecież obroty w handlu stale rosną. Niektóre sieci wykazują całkiem spore zyski, które chętnie inwestują w przejęcie innych sieci albo budują własne nowe markety.
– To chyba dobrze, że chcą się rozwijać.
– Rozwój jest ważny, ale nie za wszelką cenę. Nie powinien odbywać się kosztem pracowników, którzy za niewielkie pieniądze pracują dłużej i więcej, nieraz nawet wykonując pracę za dwie czy trzy osoby. Techniki wypracowywania zysków są zresztą różne: praca z leasingu, outsourcing, najmowanie ludzi ze stawką 5 złotych za godzinę… Ale tajemnica niskich cen jest wszędzie, również w marketach, taka sama: wystarczy nie zapłacić za wykonaną pracę.
– Czy to w ogóle możliwe? Przecież sieci, które działają w Polsce, pochodzą z cywilizowanych państw europejskich: z Niemiec, Francji, Anglii…
– … i w swoich krajach macierzystych nigdy by sobie na takie traktowanie pracowników nie pozwoliły, bo już przy pierwszych próbach skończyłoby się to wielkim medialnym skandalem, a w konsekwencji bankructwem i eliminacją z rynku. Natomiast u nas jakoś im to wszystko uchodzi.
– Może po prostu wpasowują się w naszą specyfikę? Przecież menedżment średniego szczebla, który ma bezpośredni wpływ na to, co się w firmie dzieje, to zwykle są Polacy.
– Zjawisko nadgorliwości kadry menedżerskiej, które już blisko dziesięć lat temu trafnie opisał prof. Juliusz Gardawski, nie wiąże się z narodowością, lecz raczej z pewną uniwersalną cechą ludzkiej natury. Za pieniądze człowiek jest gotowy robić różne rzeczy.
– Czy naprawdę każdy ma swoją cenę?
– Nie, ale wielu jednak ma. Zwłaszcza gdy w grę wchodzą naprawdę duże pieniądze, a w przypadku menedżerów, o których mówimy, szło o honoraria nawet 30-krotnie przewyższające zarobki pracowników. Trudno się dziwić, że ktoś, kto się już raz na to zdecydował, chcąc zachować pozycję i intratne stanowisko, jest gotów na wszystko, żeby tylko przypodobać się szefostwu. Dla firmy liczy się przecież wyłącznie zysk, więc skrupuły szybko idą w kąt…
– Dobrze obmyślona, ale trochę perfidna strategia zarządzania?
– Tak, jednemu dajemy naprawdę duże pieniądze, żeby z wielu innych wycisnął, co się tylko da. Niech zwiększa sprzedaż, redukuje zatrudnienie, dusi zarobki, likwiduje premie. I tak właśnie pracuje się w hipermarketach z Polsce: przy wciąż malejącej obsadzie stanowisk ludzie zmuszani są do pracy ponad siły, często za darmo.
– Praca niewolnicza w unijnym kraju u progu XXI stulecia?
– Takich skarg jeszcze od pracowników nie słyszałem, ale narzekania, że w markecie czują się trochę jak w obozie pracy, nawet niejeden raz.
– Dlaczego ludzie się na to godzą?
– Decyduje przymus ekonomiczny oraz przyzwolenie rządzących. A także brak społecznego zorganizowania. W pojedynkę trudno wygrać z wielką siecią handlową, którą stać na najlepszych prawników, na działania wizerunkowe, na kosztowną kampanię reklamową. Dlatego tak ważna rola przypada związkom zawodowym. Nikt inny się za pracownikiem nie ujmie.
– Ale ludzie boją się dziś do związków zapisywać.
– Tak, to jest paradoks. Przed trzydziestu laty wywalczyliśmy prawo do tworzenia niezależnych, samorządnych związków zawodowych. Wywalczyliśmy Solidarność. Dziś, w wolnym, demokratycznym państwie musimy nadal prowadzić walkę o swobodę zrzeszania się, bo w praktyce wcale jej nie mamy. Wielkiej aktualności nabrał też inny postulat. W 1980 walczyliśmy o wolne soboty, teraz w handlu musimy walczyć o wolne niedziele.
– Jak to zrobić, bo sierpnia już nie powtórzymy.
– Obowiązujące regulacje bardzo niesprawiedliwie rozkładają dziś ciężary i przywileje pomiędzy uczestników gry ekonomicznej. Przedsiębiorcy triumfują. Poczucie goryczy wśród pracowników narasta. Na polskim rynku pracy, nie tylko przecież w handlu, obowiązuje prawo silniejszego. Trzeba je zmienić, zanim dojrzeje bunt. Chcemy zaapelować o to do parlamentarzystów.
„Tygodnik Solidarność” nr 39, z 24 września 2010
Inne tematy w dziale Gospodarka