Miałam nic nie pisać o szczawiu. W końcu Niesiołowski nie do takich rzeczy nas przyzwyczaił - jednak zwykle przynajmniej przykrywano to mgłą niepamięci lub wspomnieniami bohaterskich czasów Myszkiewicza.
No ale po niefortunnej wypowiedzi wszyscy go bronią! Posłowie PO, dziennikarze a nawet blogerzy na Salonie24. Ja rozumiem - można nie atakować swoich, można tłumaczyć - ale bronić kretyńskiej wypowiedzi?
Część wypowiedzi dotyczy liczby niedożywionych dzieci. NIEDOŻYWIONYCH - rozumiecie to słowo? Nie umierających z głodu. Pani Pitera uznała, że "w Polsce nie ma kultury spożywania śniadań".
Osoby, którym jeszcze polityka nie zlasowała mózgu proszę o zestawienie tego szczawiu i mirabelek (dzieci nie są głodne, bo na nasypie rośnie szczaw, a pod drzewami leżą mirabelki) i kultury spożywania śniadań. Co by się działo, gdyby powiedział to ktoś z PISu w czasie jego rządów? Szczaw byłby przypominany jeszcze dzisiaj tak jak przypominane są kamasze Dorna, chociaż jego dawno w PISie nie ma.
No, ale miały być wspomnienia. Jestem młodsza od pana N. więc lat bezpośrednio po wojnie nie pamiętam - ale on chyba też nie jako trzylatek ganiał za piłką. W sklepach brakowało wielu rzeczy - pamiętam jak Matka opowiadała, że jakiś materiał kupiła na kartki (kupony?). Jedzenia nie brakowało. Owszem, pamiętam ze sklepu bryły marmolady, u nas nikt tego nie jadł, ale widocznie inni kupowali. Wiele rzeczy kupowało się na targu - śmietana, żywe kury, jajka. Byłam wysyłana do sklepu mięsnego i wykazywałam się sprytem - to znaczy kazałam sobie ważyć mięso wołowe i wieprzowe, a potem prosiłam o zmielenie. Bo można było kupić już zmielone, ale mogły być to jakieś resztki. Ale to znaczyło, że jednocześnie i jeden i drugi gatunek mięsa w sklepie był. Potem bywało trudniej - cielęcinę, wiejską kiełbasę przynosiła do domu "baba ze wsi". A potem był już wczesny Gierek no i coraz gorzej i gorzej. Ale to dotyczyło moich dzieci. Każdy pamięta - zaopatrzenie było wypadkową porfela, znajomości, sprytu, chęci lub niechęci wystawania w kolejkach.
Ktoś może powiedzieć - wychowywałam się w bogatej rodzinie. Nie, to były dolne stany średnie. Jeździłam na kolonie, obozy szkolne, byłam też na wsi - w przeciętnej wiejskiej rodzinie. Byłam niejadkiem - tam wszystko mi smakowało - pajda chleba pieczonego przez gospodynię z wiejskim masłem, śmietana, pomidor z krzaka.
Na wakacje jeździłam do Ciotki. Tam była trójka dzieci, Ciocia nie pracowała, cała rodzina dorabiała przy produkcji siatek z plastikowych żyłek. Mogło zabraknąć na wszystko, ale nie na jedzenie. No bo i "wszystkiego" nie było. Nie było modnych ciuchów, palta się nicowało (kto to pamięta?), buty zelowało, meble służyły lata. Tak - pamiętam rozmowy Rodziców o wspólnej znajomej. Tam była dwójka dzieci, babcia , matka samotna (wdowa?) - Rodzice przy mnie byli dyskretni, ale coś mi w uszy wpadło. Pani Krysia lubiła się bawić, kupować stroje, biżuterię - a dzeci jadły co tam babcia dała radę wykombinować.
No i chodziłam do szkoły - w wieku kiedy pan Niesiołowski jadł szczaw już przestałam być niejadkiem - na pierwszych przerwach dzieliłam się z koleżankami śniadaniem (one też miały - chodziło o wymianę), na dużej przerwie było kakao lub mleko z bułką. Płaciło się grosze, dzieci biedniejsze miały (dyskretnie) opłacone przez komitet rodzicielski.
No i aby nie poprzestać tylko na wspomnieniach. Nie wiem - może jakieś dzieci były głodne, ja sobie nie przypominam. Teraz podobno "Maciuś" się rąbnął o zero i jest ich "tylko" 80 tysięcy. Dziwne, że ja z tych 80 tysięcy znam ze 30. Jednych spotkałam na ulicach miast - prosiły o pieniądze na pieczywo. Nie dałam, zaprowadziłam do piekarni. Tam wybrały z przyjemnością bułki, drożdżówki, wzięly na wynos dla rodzeństwa. Na wsi spotykam co chwila. Ja bywam tylko w wakacje, zaglądają szukając jakiejś pracy, prosząc o możliwość otrząśnięcia jabłoni (w skupie 70 groszy). Włóczą się po drogach szukając złomu, zaglądają do sąsiadki, bo wiedzą - zawsze dostaną jakieś jedzenie. Parafialny Caritas komisyjnie przydziela produkty - wiedzą, gdzie naprawdę potrzeba.
W warmińsko-mazurskim bezrobocie sięga 35%! Gdzie może znaleźć pracę kobieta, mężczyzna - nie mający samochodu? Do najbliższego miasteczka 14 kilometrow, autobus dwa razy dziennie, w miasteczku żadnego zakładu już nie ma. Sklepy, nawet spożywcze się zamykają - bo jest Biedronka i Stokrotka - a tam kilka groszy taniej. Za to co innego drożej - drożej niż w Warszawie, no bo nie ma konkurencji, wszystko trzeba dowieść.
Czy są też tzw rodziny patologiczne? Oczywiście, że są! Ale czy dzieci z tych rodzin mają głodować?
Państwo odbierze wszystkie dzieci z powodu biedy i odda do rodzin zastępczych? Wiadomo, że nie, pomijając wszystko - nieopłacalne ekonomicznie.
A co powinno się zrobić? Nie powinno się likwidować stołówek szkolnych! W dużych miastach niech zostanie jak jest - kuchnie są wyposażone, kucharki przeszkolone. Do tego świetlice środowiskowe. Tam dziecko przyjdzie pod pozorem uczestnictwa w zajęciach plastycznych, kółkach teatralnych - przy okazji zje podwieczorek i kolację. Ale u nas tylko system zero-jedynkowy. Albo dom rodzinny - często jeden pokój, wspólne łożko z siostrą albo "wypasiona" świetlica. Musi mieć określony metraż, wysokość itp. Świetlice prowadzą różnego rodzaju Fundacje - zamiast je po rękach całować, że im się chce i wyręczają państwo - stawia im się wymagania. Wyżebrały jakiś termin przejściowy ale co będzie dalej? Władze miasta wolą trzymać puste lokale niż obniżyć czynsz.
A co na wsi? Tam poszłabym zupełnie na rękę "lokalsom". Gdyby państwo nie przeszkadzało, poradziliby sobie naprawdę niewielkim kosztem. Mogły być "drogi częściowo przejezdne"? Mogły! No to zatrudnić jakąś bezrobotną, przeszkolić kilka godzin z bhp! Nie ugotuje dzieciakom skoro robi to od lat? Pozwolić kupować na oświadczenia od miejscowych rolników - marchew, kartofle, jabłka - sami przywiozą. Z mięsem niestety tak nie pójdzie - legalnie nawet na własny użytek nie da się ubić świni. Ale mleko? Zamiast UHT za 2 zł to za złotówkę od chłopa? Tego, co dostarcza do mleczarni, wtedy wiadomo - badane.
Rano dzieciakom kakao z drożdżówką w garść, na drugie śniadanie mleko z kanapką i na obiad choćby zupa z wkładką mięsną - byle ciepły posiłek. Wszystkim bez wyjątku! Nauczyciele doskonale wiedzą, kogo stać i na co - bogatsi musieliby zapłacić. Państwo na tym by też nie straciło - można by ograniczyć zasiłki "przelewowe" - czyli tatusiom alkoholikom.
A co mamy? Natenczas Wojski napisał - na ścianie wschodniej przetargi dla firm kateringowych. Wygrywają najtansze. Posiłek dla ucznia kosztuje2,50. Z plastikowym talerzem, z dowozem, z zyskiem firmy. To za ile dziecko JE? Za 0,50 groszy??
Podobno mamy wzrost gospodarczy. Podobno. To czemu/komu ten wzrost służy? Pan Migalski znalazł sobie dobrą niszę - białoruską opozycję. Ale starczyło mu siły aby oburzyć się na eurodeputowaną z Niemiec, która w Brukseli zorganizowała wystawę o głodnych dzieciach w Polsce. Sam znalazł jednak przynajmniej jedno - aby się z nim sfotografować dla SE.
No to Panowie Posłowie - do roboty! Znajdzcie sobie jedną szkołę, jedną świetlicę, którą się zaopiekujecie. I przyjrzyjcie się ile tam tych dzieci głodnych. 460+100+50 - to nie tak wiele, ale 610 to już coś. Może jeszcze kogoś namówicie? I może z tego szczawiu coś dobrego wyniknie? A przede wszystkim zajmijcie się WSZYSCY w Sejmie debatą jak to zrobić, aby tym dzieciom pomóc - nie dorywczo, tylko na stałe.
Ufka we własnej osobie :)
Skąd czytacie
A tyle czyta teraz :)
/
" />
Złota myśl RRK
PSL nie musi - PSL CHCE! Nie opuszcza się zwycięzcy - co najwyżej można się z nim targować i więcej uzyskać. A co ma PiS do zaoferowania PSL? Swoją nędzną koalicję z SLD? Odpowiedz sobie sama - czy lepiej dzielić łupy na trzy, czy na dwa?
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości