Dowody Na Obecność Kosmitów Dowody Na Obecność Kosmitów
80
BLOG

Moje metody na kleszcze (cz. 2)

Dowody Na Obecność Kosmitów Dowody Na Obecność Kosmitów Rozmaitości Obserwuj notkę 2
W części drugiej: moja praktyczna metoda na kleszcze

W części pierwszej przedstawiłem ogólne teoretyczne zasady zabezpieczenia się przed kleszczami.
A w części drugiej przedstawię moją skuteczną metodę na kleszcze, czyli praktyczną implementację zasad z części pierwszej. Oraz opiszę jak bym się zabezpieczał w trudniejszym terenie, na przykład w lesie emilcińskim.
Jak już pisałem, ostatnio intensywnie oddałem się ciężkiej pracy drwalskiej, sadownictwu i ogrodnictwu. Na terenie, który od zawsze obfitował w kleszcze. Wielu członków mojej rodziny zostało tam przez nie ugryzionych. I przechodziło stresy związane z ich wyciąganiem, obserwacją miejsc ukąszeń, a nawet leczeniem. Dlatego postanowiłem maksymalnie jak mogę, zminimalizować prawdopodobieństwo ukąszenia mnie przez kleszcze.
I te wszystkie punkty, wymienione w części pierwszej wpisu, wcieliłem w życie. A więc, punkt pierwszy polegał na regularnym ścinaniu trawy na podwórzu. Wysoka trawa to istna dżungla kleszczowa, co zawsze mogłem zaobserwować na psie, który po jednym przelocie przez wysoką trawę, potrafił przynieść na sobie kilka czy nawet kilkanaście kleszczy. Na podwórzu i okolicy poruszałem się utartymi ścieżkami. I wtedy, nawet wsadzałem długie spodnie, bądź piżamę, w skarpetki, szczególnie gdy byłem w klapkach lub sandałach. A co mi tam! Grunt to bezpieczeństwo.
Natomiast w sadzie, oraz w chaszczach prawie leśnych, unikałem długiego przebywania pod niskimi gałęziami, czyli przebywałem tylko przez czas potrzebny do wykonania zadania. Jak wchodziłem w wyższą trawę, czy w chaszcze, to po wyjściu z nich otrzepywałem ubranie, kapelusz, buty. Zawsze też wybierałem drogę z najmniejszą i najrzadszą trawą, zarówno w terenie  zadrzewionym, jak i trawiastym.
Punkt drugi, czyli ubranie, wyglądał tak. Nawet w największy upał byłem ubrany w dwie warstwy, czyli w podkoszulkę T-shirt oraz koszulę flanelową. Na głowie miałem kapelusz z szerokim rondem, oraz okulary ochronne przeciwko gałęziom. Na dole buty z cholewą, kilka par skarpet, w tym jedne długie, spodnie dżinsowe, grube i długie, dość luźne. Do tego wszystkiego miałem rękawice ogrodnicze, w które chowałem mankiety koszuli flanelowej.
Teraz przechodzę do najważniejszego punktu, trzeciego. Przeanalizowałem dogłębnie temat środków odstraszających kleszcze. Ponadto, z dawnych czasów dokładnie zapamiętałem, że Cejrowski na wyprawy w tropiki zabierał środki z wysokim procentem DEET, czyli z dietylotoluamidem. DEET to organiczny związek chemiczny z grupy amidów, metylowa pochodna benzamidu, stosowany jako repelent, odstraszający między innymi kleszcze, komary i meszki.  DEET został opracowany przez chemików armii USA, po doświadczeniach zdobytych w walkach w wilgotnych lasach zwrotnikowych, podczas II wojny światowej. Pierwszy raz zastosowano go w wojsku w 1946 roku. Szczególnie intensywnie używano go w wojnie w Wietnamie. Do użytku cywilnego DEET trafił w 1957 roku.
Dlatego zdecydowałem się na DEET, jako najskuteczniejszy i najpewniejszy repelent na kleszcze. No dobrze, ale jakie używać stężenie! Takie sobie zadałem pytanie.
Przeszedłem się więc po okolicznych sklepach i aptekach, patrząc jaki jest wybór, co jest w instrukcjach użycia, na ile godzin jest skuteczny, jakie są środki ostrożności przy pryskaniu. Po tej analizie zdecydowałem się na stężenie 30 %.
I tym preparatem psikałem się cały, od butów po kapelusz, czyli skórę oraz odzież. Ale głównie nie bezpośrednio na ciało, tylko psikałem preparat na dłoń, a następnie smarowałem skórę oraz odzież, buty, kapelusz i rękawice. Smarowałem również ciało pod odzieżą. Oczywiście używałem również krótkich psiknięć.
Psikanie rozpoczynałem godzinę wcześniej, przed pracą, bo w instrukcji jest napisane, że jedynie na kleszcze, o dziwo, skuteczność jest dopiero po jednej godzinie od aplikacji. Jednocześnie, ogólnie, działanie odstraszające preparatu trwa 8 godzin, więc tę godzinę odejmowałem na wszelki wypadek. A to z tego powodu, że sens tej godziny był dla mnie niejasny oraz że te 8 godzin nie wiadomo od którego momentu są liczone. I w praktyce czułem się zabezpieczony przez 7 godzin pracy. Przy czym trzeba uważać na dawkowanie, gdyż preparat trzydziestoprocentowy można stosować tylko raz dziennie. Radzę z uwagą przeczytać całą instrukcję użycia.
Na jeden dzień zużywałem średnio od 8 gram do 14 gram specyfiku, po prostu tyle, ile mi wyszło, w zależności od chwilowej fantazji w czasie psikania, ale również w zależności od zakresu prac, czasu pracy oraz zagrożenia kleszczami. Tak dokładne wyliczenie zużycia w gramach wynikało z ważenia pojemnika na wadze kuchennej, przed i po psikaniu. Musiałem oszczędnie tym specyfikiem gospodarować, bo miałem ze sobą zawsze maksymalnie dwa pojemniki po 200 mililitrów, a pracowałem 6 dni w tygodniu. Dlatego kontrolowałem to zużycie codzienne, żeby nie przesadzić z użytą ilością repelentu.
Jak mi zabrakło DEET 30 %, to lokalnie udało mi się kupić jedynie DEET 25 %. On był skuteczny chyba jedynie przez 5 godzin, więc po tym czasie dopsikiwałem na siebie około 3 gramy, na najistotniejsze części ciała.
O tyle stwierdzam skuteczność mojej metody, że przez kilka tygodni pracy w chaszczach, nie ugryzł mnie ani jeden kleszcz. Dlatego dzielę się z Wami moimi doświadczeniami. Oczywiście, żadna metoda nie jest 100 % skuteczna. Dlatego, pomimo stosowania tych zabezpieczeń, cały czas czuję zagrożenie kleszczami i jestem ostrożny.
I tak przechodzimy do punktu czwartego. Zawsze można być ugryzionym, więc trzeba się oglądać. Każdego dnia, po pracy, rozbierałem się z ubrań roboczych, i oglądałem się od stóp do głowy. Ponadto prosiłem inną osobę, aby obejrzała mi plecy itd.
W zakres tego punktu wchodzi mycie się. Najlepiej, po pracy, czy po powrocie z lasu lub łąki, umyć się pod prysznicem. Oczywiście, o ile to możliwe, bo na wycieczce górskiej z namiotem jest to niemożliwe.
I wtedy właśnie, pod prysznicem czy w wannie, ludzie najczęściej znajdują na sobie kleszcze.
Uff! Jak widać, trochę wysiłku trzeba włożyć w tę ochronę. Ale to się opłaca.
Lećmy dalej. Jak ja widzę problem kleszczy w kontekście wizyty w Emilcinie ?
Otóż przeciwko kleszczom emilcińskim również bym wcielił w życie te 4 powyższe zasady.
Po pierwsze, eksplorując las emilciński, poruszałbym się po terenie bez traw i krzaków, najlepiej drogą. W lesie wybierałbym przestrzenie między wysokimi drzewami, z dala od zwisających gałęzi i krzaków.
Na Polanie Wolskiego natomiast wybierałbym wydeptane ścieżki oraz najniższą trawę.
Po powrocie na drogę otrzepałbym się, szczególnie spodnie, ale i  resztę odzieży, kapelusz również. A nawet popodskakiwałbym trochę, aby może coś strącić z siebie tym sposobem, szczególnie z butów.
Po drugie, miałbym na sobie co najmniej koszulę z długim rękawem, długie spodnie, buty z cholewą, kapelusz z szerokim rondem.
Po trzecie, użyłbym DEET 30 %, w większej dawce, czyli jakieś kilkanaście gram. Krótko mówiąc, nawet podwójnie bym się wysmarował i spryskał. Podobną metodą jak to powyżej przedstawiłem, czyli przed pracą w sadzie.
Po czwarte, jeszcze w Emilcinie, po powrocie z lasu, obejrzałbym się od kleszczy. A po powrocie na kwaterę obejrzałbym ciało szczegółowo, oraz umyłbym się pod prysznicem.
No to tyle w temacie kleszczy. Mam nadzieję, że się Wam przyda ta praktyczna wiedza. I że nie złapiecie żadnego kleszcza.
Moja baza wiedzy o Kosmitach i dowody na ich obecność: https://www.youtube.com/@piotrh.3567

https://www.youtube.com/@piotrh.3567

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Rozmaitości