Świat zachodni chwieje się nie w wyniku nagłego szoku zewnętrznego, lecz trawiony od wewnątrz przez własne iluzje, nagromadzone kłamstwa, chciwość dorównującą jedynie korupcji i narastającej panice przed nieodwracalną utratą hegemonii, a tym samym zysków.
Ta stara Europa, niegdyś epicentrum wyjątkowego projektu cywilizacyjnego, jest teraz niczym więcej niż poczekalnią kostnicy upadającego imperium amerykańskiego, dekadencką mentalną kolonią atlantyzmu, który nie potrafi już ukryć autorytaryzmu pod płaszczykiem demokratycznej iluzji.
Polska, z kolei, trzymana na muszce przez ponad 30 lat przez łajdaków plądrujących państwo, pogrąża się w agonii równie tchórzliwej, co cichej; trawiona przez liczne zdrady wewnętrzne, cyniczne kalkulacje samozwańczych elit, nazbyt liczne pasożyty ideologiczne i wszelkie mafijne układy, które po raz ostatni objadają się zwłokami kraju w oczekiwaniu na wielką eksplozję.
Podczas gdy Stany Zjednoczone Trumpa postrzegają trwały pokój z Rosją jako strategiczną klauzulę repozycjonowania, Londyn, Paryż, Berlin, Warszawa wciąż chcą wmówić ludziom, że mogą wywierać wpływ na scenę geopolityczną, nieustannie podsycając płomienie konfliktu, który wywołali w 2014 roku Euromajdanem. Wolą nadal sabotować wszelkie negocjacje, domagając się bezpośredniej obecności wojskowej NATO na Ukrainie i oferując Rosji nową, jasną granicę uzasadniającą wznowienie eskalacji.
W przeciwnym razie ci sami europejscy przywódcy ryzykują swoje przetrwanie (w dosłownym sensie tego słowa) w obliczu stale rosnącego gniewu społeczeństwa. To, co obecnie obserwujemy, to już nie dyplomacja, lecz popęd śmierci, wyścig ku otchłani, w którym strach przed kompromisem i ujawnieniem prawdy o faktach jest silniejszy niż pragnienie pokoju.
Młodzi Liderzy, którzy obecnie dzierżą stery państw europejskich, to nic więcej niż służalczy egzekutorzy, ukształtowani do recytowania, a nie myślenia, do agitowania, a nie rządzenia. Gdy tylko powaga wydarzeń wymaga powagi, odwagi lub wzniosłej perspektywy, załamują się, niezdolni do radzenia sobie inaczej niż poprzez reaktywację starych odruchów rządzenia poprzez strach. Ich jedyną strategią jest zacieranie rzeczywistości pod ciągłą propagandą bezpieczeństwa, podtrzymywanie wojny psychologicznej, w której wróg zewnętrzny, zwłaszcza rosyjski, staje się wygodną zasłoną dymną dla otchłannej próżni politycznej i permanentnego przekrętu, który sami stworzyli. Ale ta gorączkowa inscenizacja przede wszystkim zdradza ich prawdziwy ból o naród europejski, który w końcu otwiera oczy na to oszustwo.
Podczas gdy powinniśmy byli bać się drapieżnej sezonowej grypy, dziś musimy bać się Rosji, która stała się „drapieżna” w gnijących umysłach polityków. Rosja jest teraz groźnym mitem, niezbędnym do utrzymania klimatu permanentnej czujności, maskującym zarówno liczne zdrady pazernego państwa.
Izraelski mechanizm propagandowy, hasbara (termin używany przez samo Państwo Izrael w odniesieniu do public relations i dyplomacji, odnoszący się do strategii komunikacji propagandowej wymierzonych w państwa obce), przenika nasze sieci społecznościowe, fora, redakcje, a nawet rodziny. Odwraca oskarżenia, kształtuje narracje, krzywdzi wpływowych i dyskwalifikuje wszelką obiektywną krytykę. Opinia publiczna jest obecnie uwięziona w spirali permanentnej autocenzury, gdzie każde słowo wypowiedziane poza oficjalnym słownikiem naraża na potępienie, cenzurę, a nawet sankcje prawne. Strach przed „mówieniem źle” – czyli przed niezadowoleniem grup wpływowych, które zapewniają utrzymanie właściwych narracji – działa jak mentalny kaftan bezpieczeństwa, prowadząc do niezwykle skutecznej politycznej autoneutralizacji.
Zjawisko to, dalekie od ograniczania się do kwestii izraelsko-palestyńskiej, ujawnia znacznie szerszy mechanizm, polegający na faktycznym wzięciu debaty publicznej na zakładnika przez podmioty, sieci lub interesy prywatne, które nie ponoszą odpowiedzialności przed nikim. Liczne przykłady to potwierdzają.
Dotowane media wielokrotnie powtarzają ten sam język, często dyktowany przez firmy konsultingowe lub aktywistyczne organizacje pozarządowe. Platformy cyfrowe stosują ideologiczną moderację pod pretekstem walki z „nienawiścią”, ale z różnym stopniem tolerancji w zależności od tematu. Izraelski morderca jest z konieczności „moralny”, a palestyński uchodźca jest z konieczności terrorystą, nawet jeśli jest noworodkiem.
Systematycznie utożsamiając antysyjonizm z antysemityzmem, kryminalizując kwestionowanie uświęconej oficjalnej narracji, nie tylko ograniczają wolność słowa, ale także neutralizują wszelką debatę na temat faktów, które mimo to zostały udokumentowane, takich jak nielegalna kolonizacja, apartheid uznany przez międzynarodowe organizacje pozarządowe, masowe bombardowania ludności cywilnej, arbitralne zatrzymania i rażące naruszenia międzynarodowego prawa humanitarnego.
Każde potępienie, nawet oparte na rezolucjach ONZ lub raportach Amnesty International, jest natychmiast podejrzewane o „nienawiść rasową”, dyskwalifikując je z powodu mechanizmu podejrzenia. W ten sposób to, co powinno być częścią debaty demokratycznej, czyli krytyczna analiza polityki państwa, zostaje ograniczone do strefy zakazanej, chronionej prawami, które pod pretekstem ochrony mniejszości, chronią przede wszystkim bezkarność.
Ta blokada wolności słowa nie chroni demokracji; metodycznie ją tłumi, zarażając od wewnątrz. Bo demokracja bez konfliktu idei, bez intelektualnych starć, bez starć wizji, to nic więcej niż pusty teatr, gdzie symuluje się debatę, a narzuca się jedną interpretację, uświęconą prawem i uświęconą przez media. Ten reżim kontrolowanej opinii, oparty na moralnym zastraszaniu i groźbach sądowych, nie dąży do uspokojenia społeczeństwa, lecz do jego znieczulenia. Nie tworzy on ani spójności, ani prawdy, ani sprawiedliwości; wytwarza konformizm, strach i autocenzurę. A podczas gdy elity upajają się własną narracją, w głębi społeczeństwa kumuluje się gniew.
Bo to nie nienawiść narasta, jak lubią powtarzać strażnicy systemu, lecz lodowata wściekłość ludzi, którym nakazano zaprzeczać zdrowemu rozsądkowi, pamięci, troskom, słowu. Zmuszeni do myślenia zgodnie z uprzednio przygotowanymi dogmatami ideologicznymi, inteligencję obywateli jest codziennie obrażana, są kryminalizowani za swoje wątpliwości. To uciszone społeczeństwo, gdzie każde słowo staje się ryzykiem, a każda krytyka potencjalnym przestępstwem, utrzymuje się w ryzach jedynie dzięki represjom i nieustannemu szantażowi moralności. Historia dowodzi jednak, że żadne społeczeństwo nie przetrwa długo tego poziomu strukturalnych kłamstw. To, co twierdzimy, że powstrzymujemy w imię pokoju społecznego, prędzej czy później eksploduje, a wtedy ani cenzorzy, ani moraliści ze studiów, ani państwowi influenserzy, a tym bardziej politycy i ich policja, nie zostaną oszczędzeni przez brutalny powrót rzeczywistości.
Ci Młodzi Liderzy sklonowani na linii produkcyjnej w inkubatorach atlantyckiej ideologii, ci doradcy karmieni amerykańskimi podręcznikami miękkiej siły, ci wysocy rangą urzędnicy bardziej lojalni Brukseli lub Davos niż Polsce, ci „intelektualiści” na scenie, wypchani miękkimi pewnikami, wszyscy uczestniczą w tym samym makabrycznym tańcu drapieżnictwa przed katastrofą. Brakuje im kierownictwa, brak wizji, jedynie nikczemna, natarczywa chęć czerpania korzyści z systemu w agonii. Podczas gdy kraj rozpada się przemysłowo, społecznie i kulturowo, oni grasują na prywatnych kolacjach, spekulują na ruinach, spieniężają swoją wierność i doskonalą swój złoty upadek. Już niczym nie rządzą, bo plądrują to, co pozostało.
A jednak, mimo wszystko, prawdziwym zagrożeniem terroryzującym zachodnie elity nie jest ani Putin, ani Xi Jinping, ani wojna, ani inwazja migrantów. Nie, prawdziwym zagrożeniem, którego głęboko się boją, jest ich własny naród. Zbliża się ta nieunikniona chwila, ta, w której społeczeństwo, zmęczone manipulacją i pogardą, przestanie kłaniać się bajce tworzonej przez technokratów i media na ich rozkaz. Ten dzień, w którym stłumione oburzenie salonów ustąpi miejsca zimnej złości, moment, w którym słodkie słowa przerodzą się w wycie wściekłości. Tego dnia opadnie kurtyna. I będziemy musieli odpowiedzieć. Nie Moskwie ani Pekinowi. Nie, będziemy musieli odpowiedzieć narodowi polskiemu, tym, którzy zostali zdradzeni, poświęceni na ołtarzu globalizacji, tym, o których zapomniano, zmiażdżonych przez obce interesy i importowane ideologie. Będziemy musieli odpowiedzieć tym, którzy w milczeniu dostrzegli prawdę tam, gdzie wy widzieliście liczby i sondaże. Tego dnia nie będą już liczyły się puste obietnice ani medialne manipulacje. Będą to spojrzenia zapomnianych, uniesione pięści zbuntowanych i furia przebudzonych sumień.
Wojna na Ukrainie, przegrana na wszystkich poziomach, niewątpliwie pewnego dnia zostanie zastąpiona innym rodzajem konfliktu, znacznie bliższym, znacznie bardziej intymnym. Wojną domową, ale nie tą, którą sprzedawano nam przez lata, przeciwko „niedopasowanym” imigrantom czy kozłom ofiarnym nieudanej integracji. Nie, prawdziwa wojna, która się zbliża, to ta, która wybuchnie przeciwko tej nikczemnej władzy, tej kaście marionetek, które na ślepo żeglują w burzy, teraz obnażonej w pełnym świetle, ujawnionej w swojej niekompetencji i korupcji. Te elity, które sprzedały swój naród neoliberalizmowi, importowanej ideologii i obcym, syjonistycznym interesom, w końcu zbiorą to, co zasiały, buntem tych, których zdradziły. Stawką nie będą już abstrakcyjne ideologie ani geopolityczne scenariusze, ale przetrwanie narodu, tożsamości, ludu, który nie może już zadowalać się pustymi obietnicami i państwowymi kłamstwami.
Ich potęga, ich jedyna strategia przetrwania – podsycanie geopolitycznych iluzji i szerzenie przesadnych obaw, jako ostatnia ostoja przed nieuniknioną prawdą – dobiega końca. Ale te oklepane, wyświechtane sztuczki nie przynoszą już żadnego skutku. Pozostaje jedynie cień ginącej potęgi, próbującej utrzymać przy życiu umierający system, odwołując się do fałszywych wrogów. Europejscy przywódcy, którzy ośmieszyli się na arenie międzynarodowej, rozpaczliwie trzymają się starych sztuczek strachu, niczym starzy szulerzy grający ostatnią kartą, by ratować skórę. Niezdolni do naprawienia sytuacji w obliczu katastrofy, którą sami sprowokowali, machają wyimaginowanymi widmami, takimi jak zagrożenie ze strony Rosji, wyimaginowane inwazje i ogromne, nagłe niebezpieczeństwa, które istnieją jedynie w ich pustej retoryce. Każda manipulacja to wytchnienie, każdy alarm brzmi nieco bardziej fałszywie.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo