Z dawnych czasów, kiedy to jeden z moich pracodawców zagonił mnie do pisania kroniki kryminalnej, pozostała mi miłość do wszelkich kryminałków. Czytam je z ogromną ochotą i przyjemnością, zrywając boki ze śmiechu. Nie przeszkadza mi w tym to, że trup ściele się gęsto, nawet dramatyczne opowieści sąsiadów o tym jaki to z mordercy był przyzwoity człowiek, tylko mu się cosik na mózg rzuciło nie robią na mnie przewidzianego przez dziennikarza wrażenia.
Pierwszym opisywanym przeze mnie kryminałkiem była brawurowa kradzież z włamaniem i użyciem niebezpiecznego narzędzia. Komunikat, jaki otrzymałam od policji brzmiał mniej więcej tak: „Dnia tego i tego o godzinie tej i tej ujawnione zostało włamanie przez otwór okienny na czwarte piętro w bloku, przy czym sprawca użył niebezpiecznego narzędzia przypominającego tłuczek. Łupem padł toster marki Zelmer i paczka prezerwatyw marki Unimil.” Pamiętam, jak w redakcji zachodziliśmy w głowę, w jaki sposób jednocześnie spożytkować toster i prezerwatywy. Przy okazji wyszło na jaw, że wszyscy jesteśmy dewiantami seksualnymi. Smaczku sprawie dodawał fakt, że złodziej musiał być wybitnie potrzebujący, skoro wlazł w nocy przez okno na czwartym piętrze.
Potem opisywałam najdziksze wydarzenia, zaprzyjaźniając się przy tej okazji zarówno z gliniarzami, jak i ze stroną przeciwną. Był i zastanawiający donos do redakcji na sąsiada, który dopuścił do tego „że się mi ryby w stawie potopiły”, była zagadkowa historia użycia nielegalnej broni, polegająca na tym, ze jeden sąsiad rzucił w drugiego nabojem do kałasza, który w lesie znalazł jego syn. Obie te sprawy policja potraktowała z całą powagą. Kiedyś opisywałam pościg ulicami Warszawy - trzech pieszych gliniarzy ścigało faceta na kradzionym rowerze, w międzyczasie zatrzymując kolejnego, jadącego wprawdzie na własnym jednośladzie, ale za to w stanie wskazującym na spożycie. „Akcja zatrzymania obu podejrzanych zakończyła się pełnym sukcesem - donosił dumnie biuletyn Komendy Stołecznej. Nie wiem, jak teraz, ale kiedyś bladym świtem trzeba było odebrać z Mostowskich kilka zadrukowanych nieczytelnie kartek, z informacjami z poprzedniego dnia i nocy. Sama lektura tej radosnej twórczości była wprawdzie niesłychaną przyjemnością, ale przerobienie tego na tekst strawny dla zwykłego śmiertelnika- koszmarem.
No ale w każdym bądź razie kryminałki czytuję z uwagą. I tak trafiłam na kilka kwiatków.
Pewien facet chciał udusić sąsiada, ale mu nie wyszło. Sąsiada z lekka zamroczyło, a dusiciel - wiedziony zapewne obywatelskim obowiązkiem - zadzwonił na pogotowie. Pogotowie sobie jechało, podduszony przyszedł do siebie, więc lekarze zawezwali byli policję, w celu ukarania dusiciela za bezpodstawne wezwanie karetki. Gliniarze przyjechali, wystawili mandat. Niedoszły dusiciel jednak się zawziął i trzy dni później sąsiada zaciukał. Nożem tym razem - w końcu raz się naciął, to zmienił metodę. Policja odtrąbiła sukces, bo nożownika-dusiciela udało się zapuszkować. Brawo!
Pewien pan jechał sobie żukiem z koniem na pace. Pech chciał, że przejechał dwie osoby. Pan niewiele myśląc wyciągnął wierzchowca z żuka i dał w długą na oklep. Na szczęście został schwytany. Może nie umiał jeździć konno?
Nerwowy staruszek z Celestynowa zabił dwie osoby i kilka ranił. Nie wiadomo do końca ile - chyba jedną, a może i więcej, bo co portal to inne wieści. Mnie zainteresowały zeznania sąsiadów. Pewna pani opisywał niesamowite, mrożące krew w żyłach sceny, kiedy to morderca zrywał brutalnie pranie ze sznurków: „Po jego zachowaniu widać było, że coś się stanie - oznajmiła pani tajemniczo, dodając, że fakt miał miejsce kilka lat wcześniej. Kolejny sąsiad opisywał jak to z mordercą chadzał co niedziela do kościoła: „Porządny człowiek był - oznajmił sąsiad dziennikarzowi – Ale tak mu jakoś z oczu patrzyło…” Kolejna pani doniosła, że na posesji ciągle dochodziło do awantur. W tym samym tekście głos opozycyjny - rodzina była bardzo spokojna i zgodna. O przepytywaniu sąsiadów „na okoliczność” można byłoby napisać grubą i niesłychanie śmieszną książkę, ale sprawa w skrócie sprowadza się do tego, że ludzie uwielbiają mówić, zwłaszcza na temat swoich bliźnich i mówią, nawet jeśli nie mają niczego do powiedzenia. Ze świadkami jest jeszcze jedna fajna sprawa - jeśli czytacie w jakiejś gazecie, że „Genowefa Z. ujawniła…”, możecie być pewni, że żadna Genowefa Z. nie istnieje, a została poczęta na potrzebę chwili przez dziennikarza, który musiał gdzieś upchać zasłyszane ploty, z których 90 % to bzdura, a 10% bełkot. W razie zadymy zwala się wszystko na tajemnicę zawodową, a przy odrobinie szczęścia można zostać bohaterem do ostatniej kropli krwi broniącym swoich informatorów.
No, ale wracajmy do kryminałków. Ksiądz okradł bank, grożąc nożem kasjerce. Po zatrzymaniu szczerze przyznał, że jest duchownym, co jednak nie jest do końca pewne, bo policyjni.pl wytropili, że facet pracował jako ochroniarz. Pewnie za mało dostawał na tacę i sobie dorabiał po godzinach jako wykidajło. Kolejny pan napadł na bank w Krakowie, zasłaniając twarz okularami przeciwsłonecznymi i wdzięcząc się w tym przebraniu do bankowej kamery. Proponuję, żeby następnym razem zakleił sobie oczy czarnym plasterkiem - na 100% nikt go nie rozpozna, a i on nie rozpozna nikogo co może mu posłużyć za ailibi.
W Katowicach znalazło się kilkoro amatorów fiatów. Najpierw usiłowali ukraść cinquecento, ale im się nie udało, wiec zadowolili się uno. Na ich nieszczęście ruszył za nimi patrol policyjny, postawiono blokady. Mimo dramatycznej pogoni kilkoma radiowozami superszybkiej maszyny, jaką bez wątpienia jest fiat uno zatrzymać się nie udało. Dzielni policjanci, z trudem unikając przejechania przez pędzące z zawrotną szybkością monstrum, oddali kilka strzałów. Sprawców zatrzymano. Jeden z nich – dziewczynka - miał 13 lat. Kolejni amatorzy kradzionych samochodów w dziupli, gdzie rozbierali złom na kawałki produkowali też lewy proszek do prania. Przyznam, że o fałszowaniu proszku pierwszy raz słyszę, ale przynajmniej wiem, dlaczego ostatnio nie mogę doprać skarpetek syna.
Na koniec sprawa najbardziej wstrząsająca - prezydent Kaczyński złożył w Olsztynie wieniec pod pomnikiem ofiar Katynia. To był chyba sławny pominik "Ofiar Kaczyńskich", ale pewna nie jestem. Nie było by w tym nic dramatycznego, gdyby ktoś nie buchnął z wieńca szarfy. Na szczęście zauważył to w porę czujny obywatel i na poszukiwanie bandyty rzuciła się policja, wspierana przez straż studencką, jako że rzecz cała miała miejsce w miasteczku akademickim na Kortowie. Dzięki zapisom z kamer monitoringu odkryto zwyrodnialca - pewien motocyklista podejrzanie długo upychał coś w kasku. Sprawcę zatrzymano. Był to 27- letni Maciej K. , który -jak zapodał portal policyjni.pl - „naiwnie tłumaczył policjantom, że wziął szarfę za śmieć”. Dochodzenie w tej dramatycznej sprawie jest w toku, mam nadzieję, że dojdzie do tego oskarżenie o znieważenie głowy państwa, o Stowarzyszeniu Rodzin Katyńskich nie wspominając. Póki co złodziej-fetyszysta odpowiada z wolnej stopy.
Po dramatycznej historii w Olsztynie, doniesienie, że pewien pan hodował 6000 krzaków marychy w wagonach kolejowych na bocznicy, tuż obok posterunku kolejowego, nie zrobiło na mnie najmniejszego wrażenia.
Boże, jak sobie wyobrażę tę szarfę… I po co ja pisałam ten tekst?! Teraz z nerwów nie zasnę.
Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie.
Anka Grzybowska
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości