Voit Voit
68
BLOG

Kłopotliwy sześciolatek

Voit Voit Rozmaitości Obserwuj notkę 10

 Wczoraj wieczorem zebrało nas się cztery. Wszystkie jesteśmy matkami przedszkolaków. Nasze dzieci mają po 5 lat. Jedno – sześć.

Pięciolatek jest bardziej opłacalny od sześciolatka. Sześciolatek, który nie daj Bóg zamiast do przedszkola, będzie uczęszczał do szkoły, płaci za bilety w autobusie. I to nie tylko w Warszawie -  u nas też. Płaci, bo „chodzi do szkoły”. Jakby chodził do przedszkola -  jeździłby za darmo.  Logiczne, prawda? 
 
Sześciolatek -  ten chodzący do szkoły -  musi mieć od groma podręczników. Podręczniki te mają tę właściwość, że są jednorazowego użytku. Kiedyś książka starczała na kilka roczników -  pewnie każdy z nas pamięta, jak przekazywał książki młodszym. U nas w szkole nowy podręcznik należał do rzadkości. Nikt się nie burzył  a rodzice nie musieli we wrześniu brać kredytu hipotecznego, żeby zapłacić za dziwne broszurki do wycinania. Teraz nie ma co przekazywać, bo książeczki są pomazane i powycinane. Z drugiej strony - to szalenie pedagogiczne. Mój syn nie bardzo może zrozumieć, dlaczego dostaję cholery, kiedy tnie i smaruje domowy księgozbiór, bo przecież z przedszkolu tak się robi. 
 
W czasach zamierzchłych dzieci były uczone pisania i czytania. Teraz w Warszawie cichcem wędrują na tajne komplety, bo jakiś cymbał uznał, że sześciolatki -  te, które nie chodzą do szkoły -  mogą być jedynie „przygotowywane do nauki czytania”. Uczenie ich czytania jest nielegalne. Nauczyciela, który je uczy literek powinno się rozstrzelać i pochować w anonimowym grobie. Nie jest natomiast nielegalne posyłanie dziecka -  rzecz jasna prywatnie i za koszmarną kasę -  na dziesiątki mniej lub bardziej idiotycznych zajęć. Od „wychowania przez sztukę” -  znajoma na coś takiego posyłała półroczną córkę, a impreza polegała na kontemplowaniu dzieł Klimta -  po szermierkę, tenis i język migowy. Im więcej, tym lepiej. Siedząca u mnie na kawie matka sześciolatka ten etap ma już za sobą -  jej drugi, ośmioletni syn wychodził z domu o siódmej rano, a wracał o ósmej wieczorem. Z trzech języków których uczył się równolegle, nie był w stanie nauczyć się żadnego, na widok koni dostawał torsji, a lekcje fortepianu i baletu odpadły w przedbiegach, bo dziecko ma słuch jakby mu słoń na ucho nadepnął. „Cholera -  zasypiał na stojąco. Dałam spokój, bo przecież to kretyństwo. Człowiek jak baran -  jak wszyscy to i ja. Teraz jakoś normalnie funkcjonujemy, bo wtedy to nawet nie było kiedy pogadać spokojnie. Młodszego na nic nie wysyłam, ale wiesz jak jest -  trzeba się sparzyć, żeby dotarło.”
 
Plecak pięciolatka jest lekki -  kilka kanapek, soczki i to wszystko. Sześciolatek -  ten szkolny -  targa na plecach kilka kilogramów makulatury. Podobno mają odgórnie wprowadzić szafki dla uczniów. To absolutnie rewolucyjny pomysł, ktoś powinien za to Nobla dostać. Ale pewnie i tak nic z tego nie wyjdzie, bo szafki, przetargi, kluczyki... Poza tym pracę domową trzeba odrobić. I co? Dwa komplety książek – jeden w domu drugi w szafce? 
 
W przyszłym roku będę musiała zastanowić się, co dalej z Wojtkiem. Zostajemy w przedszkolu, czy zaczynamy szkołę. Przyznam, że nie mam pojęcia, co robić. Z jednej strony dobrze by było, gdyby posiedział jeszcze w przedszkolu i miał nieco dłuższe dzieciństwo, z drugiej -  może wcześniejsza szkoła to lepszy start? 
 
Moje znajome podzielił się na dwa obozy. Część dzieci do szkoły jednak wyśle. „Słuchajcie, mieszkamy na tym zadupiu dolnym, dzieciak i tak ma gorzej niż na starych śmieciach (wszystkie jesteśmy „nie stela”), trzeba mu dać kopa, bo się ockniemy z ręka w nocniku.” „Zadupie, nie zadupie – ripostowała kolejna – wiesz jaki jest poziom tej podstawówki?! Masakra. To już lepiej w domu go poduczyć. Pamiętaj, że dopiero gimnazjum możemy wybrać jako takie. Choćby w Mikołajkach. Poza tym weź -  chodzi dzieciak mały do szkoły, gdzie po korytarzach ganiają stare chłopy, po kilkanaście lat. O fali słyszałaś?” No niby tak, ale z drugiej strony ja chodziłam do szkoły zbiorczej, gdzie różnica wieku między pierwszoklasistą a ósmoklasistą była jeszcze większa i jakoś to przeżyłam.       
 
„No dobra, a co my z religią zrobimy -  zafrasowała się jedna z matek. Zapadła głęboka cisza, bo temat wałkowałyśmy już kilka razy. Zabawa polega na tym, że nasze dzieci na religię raczej chodzić nie będą. Wolałybyśmy etykę. Problem w tym, że etyki nie ma, bo nie ma kto jej prowadzić, poza tym żaden z nauczycieli nie chce narażać się księdzu. To malutka społeczność i etykietka niewierzącego przylepia się na długo. Jedna z matek jest ewangeliczką. „Słuchajcie, ja wszystko rozumiem, ale nie wyślę dziecka na religię prowadzoną przez katolickiego księdza. Nie chodzi o katolicyzm, tylko o to, że to najzwyczajniej nieetyczne. Jesteśmy ewangelikami i już. Wy tez macie zakawyczkę, bo niewierzące jesteście.” Mamy, oj mamy. Pozostaje etyka, czyli w praktyce siedzenie w świetlicy przez godzinę, bo religia jest wepchnięta tak w środek zajęć, żeby dzieciaki nie pryskały. Możecie się oburzać, ale miejscowy ksiądz zupełnie oficjalnie oświadczył, że nie pozwoli na to, żeby religia była na pierwszej albo ostatniej lekcji, bo na sali nikogo nie ma. Poza tym i tak gimbus zabiera dzieciaki po wszystkich lekcjach, więc trzeba by było po nie przyjeżdżać wcześniej. A co ze świadectwem? Zamiast zaliczenia -  dziura? Propozycja szkoły jest taka, żeby dzieciaki na etykę dowozić kilkanaście kilometrów do innej szkoły. Obłęd kompletny, ale i tak niewykonalny -  ilość chętnych na etykę przerosła możliwości rzeczonej szkoły i nauczyciel -  jedyny -  robi bokami. Padł nawet pomysł, żeby etyki uczyła w czynie społecznym jedna z matek, zresztą etyk z wykształcenia. Okazało się to bez sensu, bo w czynie społecznym nie można, a szkoła nie ma nawet 1/20 etatu, żeby sprawę zalegalizować. Poza tym matka wprawdzie jest etykiem, co więcej -  z doktoratem, ale nie ma jakiejś specjalizacji. Nie pamiętam -  o metodykę chyba chodziło, czy o coś takiego. I pomysł padł na pysk. Co jeszcze ciekawsze -  do etyki nie ma podręczników. Nie ma i już. Próba wyciągnięcia jakiegoś planu dydaktycznego wywołała panikę, bo nikt go nie miał. Wreszcie dostałyśmy coś odlotowego z kuratorium. Przejrzałam to dzieło i opadła mi szczęka -  to, co tam jest powypisywane, woła o pomstę do nieba. Abstrahuję już od przedziwnego języka, którym to cudo jest napisane -  w końcu w kuratorium nie muszą znać ojczystej gramatyki – ale sam pomysł to pomylenie z poplątaniem. „Ty, ja to wiem -  jęknęła jedna z moich znajomych -  ale patrz: jestem rozwiedziona, z ojcem mojego syna żyję na kocią łapę, wierząca nigdy nie byłam, chyba nawet chrztu nie mam. Z kogo ja durnia robić będę? Z siebie? Z córki? Bez sensu.” Zgadzam się w całej rozciągłości, więc pewnikiem pozostanie świetlica...
 
Oj, nie mam pojęcia co robić... Puścić w przyszłym roku do szkoły, czy nie? Podobno w tym roku dzieci będą miały jakieś „testy kompetencyjne”. Ktoś będzie oceniał, czy nadają się do szkoły, czy nie. Kto to będzie robił – pojęcia nie mam. Pewnie pan od chemii z panią od wuefu, bo psychologa tu nie ma. 
 
„Wiecie co? Pamiętacie, jak myśmy chodziły do szkoły, to akurat mieli dziesięciolatkę wprowadzać, ale im nie wyszło. Mój bratanek miał niefart i trafił na nową maturę, z tymi kretyńskimi prezentacjami, co je po nocach robiłam. Siostrzenica wjechała w podział na liceum i gimnazjum, a mój syn musiał akurat nadziać się na kolejną reformę. Może oni zamiast reformować, zaczęliby te dzieciaki uczyć czytać i liczyć? Kiedy oni skończą dłubać przy naszych dzieciach?”
 
Pewnie nigdy. Kłopot w tym, ze muszę podjąć jakąś decyzję, a nie mam pojęcia jaką. Zostało mi pół roku. Potem już będzie z górki. No chyba, że znowu coś zreformują. 
Voit
O mnie Voit

Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie. Anka Grzybowska Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (10)

Inne tematy w dziale Rozmaitości