Mam dwa koty, identyczne koty. Różnią się jedynie posturą: Kota Duża jest wysokopienna, Kota Mała poszła w jamnika. Oba są białe w bure łatki, z burymi ogonami w paski. Kota Duża jest kocim sybarytą - dnia spędza śpiąc na rozgrzanej blasze kuchennej. Kota Mała jest klasyczną powsinogą, do tego wiecznie wyszmotruchaną i brudną jak nieszczęście. W nocy - o ile obie panie zechcą przyjść do domu, w kuchni odbywa się polowanie na myszy, zakończone najczęściej jakimś potwornym łomotem w granicy 3 w nad ranem. Obie panie nie lubią kociego żarcia - Kota Mała w ramach protestu sika do miseczki z paskudną papką z puszki. Oba koty świetnie żyją z naszymi psami, używając włochatej Luny w charakterze poduszki.
Tydzień temu Kota Mała zniknęła. Było to o tyle dziwne, że akurat przytargałam ze sklepu ukochane kocie żarcie, czyli szyjki kurzęce. Koty to widziały, odprawiły taniec radości, po czym Mała Kota gdzieś poszła. Nie było jej trzy dni, więc zaczęłam się niepokoić. Czwartego dnia rozkleiłam na słupach ogłoszenia ze zdjęciem i dokładnym rysopisem poszukiwanej. Z jakiś przyczyn na ogłoszeniach następnego dnia pojawiły się gwiazdy Dawida i dopiski z serii „Czarni Pany!”. Zniechęcona dałam znać do lokalnego portalu internetowego – tam dziwne rysunki są raczej trudne do zrobienia - a idąc za ciosem, z lekka przymulona trawiącą mnie grypą dałam ogłoszenie na psio-kocich forach. W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku w stosunku do Małej Koty, położyłam się spać.
Pierwszy telefon zadzwonił o 3 w nocy:
-Ja mam pani kota, co nie? To ile pani daje? 500? Ładny kotek. Szkoda kotka... No jak - „gdzie”?! No u nas, przed blokiem co te garaże są, nie? A! Miasto! Zgierz, pani. Wychudzone biedactwo, daleka droga za nim. Jaki kolor? A jaki pani chce?
Kolejny, 15 minut później:
-No to witam. Pani to pies zaginął - zajęczał jakiś męski głos - a wie pani co? Ja też nie śpię, to może teges, co? Kamerkę pani ma? Bo ja mam, to wymiary ci podam. No jak to czego? Ha, ha, ha... To jak będzie?
Wyłączyłam telefon. Rano znowu się zaczęło:
-Dzień dobry - jakiś dziecięcy głosik zapiszczał w słuchawce - Ja proszę pani mam koty. Ale mama powiedziała, że jak ich nie oddam, to je utopi. Ja mieszkam w Gdańsku, proszę pani i mam te koty do oddania. Może je pani od razu zabrać, wszystkie cztery, ale one jakieś ślepe są.
-Witam, jestem właścicielką renomowanej hodowli kotów rasowych z Leska. Polecam pani rasę sfinks - idealne koty do mieszkania i dla dzieci. Hipoalergiczne, nie zostawiają sierści... jak to - obrzydliwe są!!! Pani jest obrzydliwa!!!
-Dzień dobry pani. To pani znalazła mojego kota? A! Pani zginął! A nie mogła go pani pilnować?! Człowiek się na telefon wykosztuje, nadziei sobie narobi, a ta ledwo znajdzie, od razu gubi! Te ludzie to teraz takie są!...
-Dzień dobry, ten kot to kot czy kotka? A! Kotka! Bo pani jej nie wysterylizowała! To ogromny błąd! A! Wysterylizowała pani! To fatalnie! Roztyje się i padnie na serce. Pewnie już padła i dlatego jej pani znaleźć nie może. A w szafie coś pani nie śmierdzi, bo moje to w szafie zdychają?
Grypa mnie rozłożyła dokumentnie, a poszukiwacze kotów dobili. Padł mi głos i trzeszczałam, albo wydawałam dziwne dźwięki popsutego radia. Oddałam komórkę mamie, a sama padłam do maili. Moja skrzynka zapchana była do granic możliwości. 4/5 to różne fundacje zbierające na kocie żarcie, tudzież na wyjątkowo niezdrową sterylizację. Był dramatyczny w swej wymowie list o masowych truciach kotów w Zielonej Górze, kilka reklamówek hodowli jakiś niesamowitych kocich potworków za bajońskie sumy, reklamy miseczek i wdzianek na zimowe chłody, kilka anonsów o zagubionych bądź znalezionych psach i kilkanaście wiadomości ze zdjęciami różnych kocich stworów o zadziwiających kolorach, z których każdy był tym, którego szukam. Kazano mi się podpisać pod jakimś listem o zakazie zamykania okienek piwnicznych i pod kontrpostem o przymusowym zamykaniu okienek. W tym ostatnim było sporo o pladze pcheł w słoikach z marmoladą, a w pierwszym – o myszach masowo nawiedzających piwnice. Szkoła z Bochni poinformowała mnie, że mam zbierać „bilon jednogroszowy w celu wsparcie naszego Schroniska w akcji grosz do grosza”.
Mój osłupiały przyjaciel, który z racji swojego zawodu (jest informatykiem) został zagnany do odczytywani maili, szalenie zainteresował się treścią mojego anonsu:
-Coś ty tam u cholery napisała? - jęknął, czytając sążniste pismo na temat ratowania lasów tropikalnych - Weź ty się połóż, ja to może jakoś zatrzymam. Skrzynkę ci zmienię, albo coś. Może filtr - mruczał, przekopując się przez kolejny list - A zamiast tego bilonu wyślij im pięć złotych przekazem. Taniej wyjdzie.
-Słuchaj, jak to się wyłącza? - mama w drzwiach machała dzwoniącą komórka - ja już siły nie mam. A mówiłam, że nie lubię kotów?!
Sprawa rozwikłała się późnym wieczorem: „Szanowna pani - pani nieszczęście bardzo nas dotknęło więc postanowiłyśmy pomóc w poszukiwaniach pani Kota. Jesteśmy członkiniami Koła Gospodyń w mieście XY i w ramach zajęć Uniwersytetu Złotego Wieku studiujemy Informatykę i Internet. Przy pomocy naszej pani Wykładowczyni postanowiłyśmy pomóc pani i nadałyśmy linki do pani ogłoszenia o zaginięciu Kota na dostępnych stronach z darmowymi ogłoszeniami drobnymi. Wierzymy, że to pozwoli Kotu wrócić do pani. Będziemy wspierać pania i pani Kota tak długo, jak to będzie potrzebne. W obliczu nieszczęścia powinnyśmy się jednoczyć. Pozdrawiamy z wiara w nasze wspólne przedsięwzięcie...”
-O k***a... - jęknął mój przyjaciel - Gdzie one to nadały?!
Przekopanie netu dało mizerne efekty – ogłoszenia wprawdzie były, ale nie dało się wywalić, bo nie mieliśmy hasła i nicku. Maile do Koła Gospodyń Wiejskich tez nie na wiele się przydały, bo nikt ich nie odbierał.
-Pewnie odbierania jeszcze nie przerabiały - klął mój przyjaciel.
Na wszelki wypadek na moim prywatnym mailu nastawiliśmy autoresponder: „Dziękujemy wszystkim! Kot się znalazł! Prosimy o nieprzekazywanie dalszych informacji na ten temat.” W komórce, której używam przede wszystkim w sprawach służbowych, nagrania zmienić się nie dało. Trudno jest moich klientów witać: „Dzięki, kot już jest, nie zostawiaj wiadomości!”. GG na wszelki wypadek ustawiliśmy na „nie pokazuj wiadomości od nieznajomych”, po czym tradycyjnie wywaliło mi książkę telefoniczną.
Sprawa z kotem miała w sumie jedna dobrą stronę: w domu zapanował cisza. Nic nie piszczało, w wyłączonym telefonie przestała grać kretyńska muzyczka, GG przestało upiornie zgrzytać, a ja mogłam się spokojnie wyleżeć. Głos mi wprawdzie do dzisiaj nie wrócił, ale za to znalazła się Mała Kota - wylazła w środku nocy z szafki z garami.
-Trzeba było do tego zacząć. Ona zawsze tam śpi - ziewnął obudzony rumorem ojciec.
-Ty, napisz o tym na blogu - mruknął mój przyjaciel, usiłujący jakoś przywrócić mi łączność ze światem - Albo wiesz co? Daruj sobie. Oni i tak nie uwierzą. Mnie już nic nie dziwi - w końcu znam cię 20 lat.
Riposta mi nie wyszła - kompletnie mnie nie słychać. Idę do łóżka.
Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie.
Anka Grzybowska
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości