Zaczęło się pozornie niewinnie - moje dziecko zapragnęło wziąć udział w lokalnych wyścigach psich zaprzęgów. W tym celu przytroczyliśmy naszą alaskankę Lunę do specjalistycznego sprzętu na kołach i poszliśmy za górkę, gdzie rzeczone zawody miały się odbyć. Zaprzęgów było całe 4 sztuki, w tym jeden dość zastanawiający, z ostrowłosymi foxami przyczepionymi do czegoś, co przypominało kartonowe pudło przytroczone do deskorolki. Po półgodzinnej szarpaninie z foxami, usiłującymi jakoś zrzucić jarzmo, udało się w końcu dzieciaki wystartować. Runda biegła wokół górki, potem kawałek przez lasek i w końcu środkiem mokrego bagienka. Obyło się bez strat w ludziach, zwierzętach i sprzęcie, Wojtek wygrał, a my pozabierałyśmy zawodników i poszłyśmy do nas ich przebrać.
W domu jedna z matek wyciągnęła zza pazuchy wymiętolony list i kazała nam wszystkim się pod nim podpisać, z podaniem imienia, nazwiska, adresu, maila i numeru dowodu osobistego. List gruntownie przeczytałam i podpisałam, jako, ze nie było w nim nic groźnego dla życia i zdrowia. Numeru dowodu nie pamiętam, więc wymyśliłam coś na poczekaniu. Niestety - pamiętam mail, imię, nazwisko i adres. To mnie pogrążyło.
„Witam - odczytałam kilka dni później jakieś pismo od bliżej mi nieznanej organizacji – Cieszymy się że zechciałaś wstąpić w nasze szeregi. To ważne, żebyśmy wszyscy zdawali sobie sprawę z globalnego ocieplenia. Mamy nadzieję, że zastosujesz się do naszych rad, zmniejszając tym samym emisję dwutlenku węgla do atmosfery.” Tu następowały rady, niekoniecznie dotyczące emisji dwutlenku węgla: mam zaprzestać palenia w piecu („wybierz rozwiązanie ekologiczne! Nie używaj węgla, który w procesie spalania produkuje dioksyny i furany!”), powinnam jak najmniej używać światła („wyłączaj sprzęt - lodówkę, pralkę, telewizor czy komputer - po każdorazowym użyciu”), mam nie jeździć samochodem („wszędzie da się dojechać środkami komunikacji publicznej - metrem, pociągiem czy tramwajem”), mam używać ekologicznych produktów spożywczych („żywność modyfikowana genetycznie może wpłynąć nie tylko na Ciebie, ale i na Twoje dzieci! Czy wiesz, że może także wpłynąć na noszony przez Ciebie płód?”), mam przestać kupować zabawki produkowane w Chinach („Niewolnicza praca dzieci w Chinach nie uszczęśliwi Twojego dziecka!”) i omijać dużym łukiem jajka z kurzych ferm („Kury przetrzymywane są w nieludzkich warunkach, w klatkach, w których nie mogą się poruszać, obcina im się dzioby i pazury, a wszystko po to, żeby zwiększyć produkcję! Jajka od takich kur mogą ujemnie wpłynąć na Twoje zdrowie!”).
Przejęta nie na żarty postanowiłam w ogóle przestać palić w piecu, wyłączać lodówkę po każdym otwarciu drzwiczek, jeździć do Rucian metrem, nie zachodzić w ciążę, zaprzestać kupowania czegokolwiek, jako że i tak wszystko zostało wyprodukowane w Chinach i zrezygnować z jajek na miękko. List zmięłam w kulkę i wywaliłam do śmietnika.
Kilka dni później odezwali się obrońcy zwierząt różnych: „Witamy, cieszymy się, że zechciałaś zasilić szeregi naszej organizacji.” Dalej było o wilkach, bobrach, łosiach, żubrach, traszkach i gąbkach słodkowodnych. Kolejny list poleciał do kosza.
Kolejne pismo nawoływało do wzięcia udziału w proteście przeciwko (albo za) psom łańcuchowym, na który to protest miałam jechać do Warszawy. Nie pojechałam, a list podzielił los swoich poprzedników.
„Witamy! Jak to dobrze, że właśnie Ty zechciałaś wstąpić do naszej organizacji – głosiło kolejne pisemko. Tym razem do pisemka dołączona była broszura o dziurze ozonowej, z wepchniętym do środka czekiem. Czek był zastanawiający, bo płatnikiem najwyraźniej byłam ja. Czekiem, listem i broszurka napaliłam w nieekologicznym piecu.
-Ty, jacyś wariaci do mnie piszą - zaraportowała w przedszkolu jedna z matek - nie wiesz przypadkiem, o co tu chodzi?
Wiedziałam tyle samo co ona, więc wzruszyłam tylko ramionami. Kilka dni później znowu coś przyszło. Tym razem na żółtym blankiecie, do złudzenia przypominającym przekaz pocztowy: „Witaj, z przykrością zawiadamiamy, że do dnia dzisiejszego nie odnotowaliśmy wpływu na nasze konto składek członkowskich - użalił się nadawca pisemka. Dalej było straszenie sądem morskim, jeśli składki nie wpłyną w ciągu najbliższego tygodnia. Składki nie wpłynęły, więc otrzymałam kolejny monit, tym razem na czerwonym blankiecie. O sądzie morskim nic nie było, było za to o firmie Kruk, znanej wszystkim dłużnikom w całej Polsce.
Tym razem szlag mnie trafił i zadzwoniłam pod podany na dole telefon. Odebrała panienka o miodopłynny głosie:
-Jesteśmy federacją organizacji ekologicznych - poinformowała mnie aksamitnie panienka - Walczymy o naszą Ziemię, naszą Matkę. Pieniądze otrzymywane w ramach dobrowolnych składek przeznaczamy na naszą działalność statutowa. Bez twojego zaangażowania nasza Matka umrze - nawijała panienka, a mi zaczął dym iść z uszu - Publikacja o zagrożeniu dziurą ozonową mogła zostać wydana jedynie dlatego, że właśnie ty zdecydowałaś się wesprzeć cały proces jej przygotowania. Została wydana na ekologicznym papierze, a jak zauważyłaś, pisali ją wybitni znawcy tematu, tacy jak Kowalski i Malinowski...”
Tego było już za wiele - kilkustronicowa broszurka kosztowała 60 złotych. Co do cholery? Pokryłam koszty druku całego nakładu, tantiemy autorskie dwóch kretynów i zakup papieru?! Poza tym w życiu nie deklarowałam żadnych dobrowolnych składek, jestem osobnikiem z gruntu aspołecznym i namówienie mnie do wstąpienia do jakiejkolwiek organizacji graniczy z cudem. O co tu chodzi?!
Przypomniałam sobie nieszczęsne wyścigi psów i zadzwoniłam do matki od listu:
- Rany, wiem że narozrabiałam - jęknęła - pojęcia nie miałam, że tak wyjdzie! To nie była żadna deklaracja, zresztą - czytałaś przed podpisaniem. To było jedynie udzielenie poparcia dla działań proekologicznych! Słuchaj, tu chodzi o to, że ja jestem dystrybutorką takich mazideł różnych, niby tych ekologicznych i żeby awansować, muszę się społecznie udzielać. No i dali nam te listy, żeby znajomi podpisali. A teraz wszyscy się na mnie obrazili. Ty, może to się da jakoś odkręcić?
Da się. Ostatni liścik przesłałam mojemu prawnikowi. Teraz siedzi i straszy ekologów - biznesmenów. A ja już w życiu nie pójdę na jakiekolwiek psie wyścigi. Na wszelki wypadek wystąpię też z Amnesty International, Stowarzyszenia Psich Zaprzęgów i Komitetu Rodzicielskiego. Basta.
Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie.
Anka Grzybowska
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości