Kiedy umiera ktoś bliski, człowiek ma jakąś wewnętrzną potrzebę szacunku - dla Zmarłego, dla siebie, dla swojej rodziny. Bo śmierć tak naprawdę najstraszniejsza jest dla żywych, a nie dla tego, kto odszedł.
W niedzielną noc odszedł mój Ojciec. Walczyliśmy o Jego życie przez kilkanaście miesięcy - nie udało się. Zasnął spokojnie i bez bólu. Byliśmy przygotowani na tę śmierć, ale mimo to dla całej rodziny to była makabra.
Wczoraj o świcie pojechałam załatwić wszelkie sprawy związane z pogrzebem. Był ze mną przyjaciel rodziny, w cywilu właściciel dużej miejscowej firmy pogrzebowej. Załatwiliśmy sprawy w szpitalu, odebrałam rzeczy, dokumenty, podpisałam jakieś papiery, podziękowałam lekarzom i pielęgniarkom. Ojciec leżał w szpitalnej kostnicy - chciałam Go po raz ostatni zobaczyć. Poszliśmy z jakimś pracownikiem do czegoś przypominającego skrzyżowanie zbankrutowanego warsztatu samochodowego z szopą na narzędzia. Brudno, popękane ściany. Tam leżą nasi Zmarli, owinięci w folię.
Pożegnałam się z Tatą i myślałam, ze tego dnia większego koszmaru nie przeżyję. Myliłam się.
Ze szpitala pojechaliśmy do piskiego Urzędu Stanu Cywilnego. Instytucja ta mieści się w neogotyckim pseudo ratuszu w centrum miasteczka. Wchodzi się jakimś bocznymi schodkami do obskurnej klatki schodowej, trafiając najpierw na obdrapane drzwi od dwóch kibli, żeby w końcu odnaleźć pancerne, pomalowane na olejno drzwi do biura. Wąski korytarzyk, jakiś pokoik i za kolejnymi drzwiami - sala ślubów. Ściany brudne, na podłodze jakieś szmaciane dywaniki, pod ścianami plastikowe krzesełka. Oprócz tego na ścianie nieśmiertelna tablica ogłoszeń obwieszona jakimiś dziwnymi anonsami. No nic - w końcu nie przyszłam tu po wrażenia estetyczne.
Koło nas siedziała jakaś rodzina, która pojawiła się tu w tym samym celu co my. Wyglądali na zszokowanych, starsza pani płakała cichutko. W tle wesoło przygrywało Radio Zet. Jakiś urzędnik - jedyny w biurze - stukał coś na warczącej maszynie elektrycznej. Usiedliśmy na plastikowych krzesełkach i spokojnie czekaliśmy na naszą kolej, wysłuchując Lady Gaga. Wreszcie pojawił się jakiś młody człowiek, w rozdeptanych trampkach, brudnych dżinsach i podkoszulku. Urzędnik?... Niemożliwe...
Ku mojemu zaskoczeniu młody człowiek zawołał nas do siebie:
-Następny wejść!
-Chciałam poprosić o akt zgonu...
-Dokumenty tego co nie żyje!
-To mój Ojciec, nie „ten”.
-A mi wszystko jedno.
-?!
Z jakimś papierem do wypełnienia wyszłam na korytarzyk, bo tam stał jakiś kulawy stół z przyczepionym długopisem. Pan w tym czasie pilnie likwidował urzędowe oznaki życia Ojca - wypełniał jakieś papiery, coś tam wycinał i odrywał. Wróciłam z papierem. Pan machnął mi przed oczami dowodem Ojca:
-Bierze pani na pamiątkę?
-Tak, proszę mi to dać.
-Dane mi pani poda! Wykształcenie? Zawód? Stan cywilny? Dowód tej, co była jego zoną!
Wyciągnęłam dowód własnej matki, podałam panu dane Ojca.
-Tu pani se przeczyta, czy się zgadza - pan wepchnął mi w garść jakąś potężną, zadrukowaną z dwóch stron płachtę, złożoną na pół. Czytam, odwracam stronę...
-Gdzie kazałem, żeby pani czytała?! No gdzie?! To są inne dane! Nie widzi pani?! - wrzasnął, wyrywając mi papier z rąk – Tu ma pani czytać!
-Zaraz, daje mi pan jakiś dokument i każe czytać, no więc czytam...
-Ja pani ten dałem - młodzieniec w podkoszulku popukał palcem w pierwszą stronę papiera - a panią interesują dane innych ludzi! Co panią obchodzi, co tam jest?! Po co pani tam zagląda?! Co - ciekawość?!
Zaczynałam się gotować. Wreszcie nie wydzierżyłam:
-Przyjmuje pan ludzi w podkoszulku, brudnych dżinsach i rozklapanych trampkach. Wygląda pan obrzydliwie, a zachowuje się poniżej wszelkiej krytyki i traktuje mnie jak śmiecia. Co tu się do cholery dzieje?!
-Pani do mnie?! Do nie pani tak?! No to się spotkamy w sadzie cywilnym!!! Ja panią podam z powództwa cywilnego! Załatwię panią tak, że pani popamięta! Pani mówi, ze ja mam brudne spodnie?! Pani mnie obraża?! No, to się jeszcze spotkamy!
Z trudem opanowując się, żeby obdartusowi nie dać w pysk, złapałam papiery i wypadłam z gościnnego USC w Piszu. Pojechałam załatwiać sprawę grobu w Rucianym - tam dwie przesympatyczne dziewczyny, w białych bluzeczkach i czarnych spódniczkach przyjęły mnie w biurze ZGK. Szybko, miło, spokojnie. Bez nerwów.
-Wiesz - powiedział mój towarzysz - Wyobraź sobie, ze w tej norze bierzesz ślub. I daje ci go facet w trampkach...
Widziałam w życiu wiele śmierci - robiłam materiały o znalezionych na ulicy trupach, o wypadkach samochodowych, o morderstwach. To były te „złe” śmierci. Ojciec odszedł spokojnie, we śnie. To była dobra śmierć. Godna. Z tego majestatu i spokoju obdarł ją zwykły urzędnik USC. W mojej pamięci ten dzień będzie się kojarzył wyłącznie z brudnym biurem i siermiężnym chamstwem. Pozostały jedynie zwłoki, leżące w szpitalnej kostnicy, owinięte w kawał czarnej folii...
Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie.
Anka Grzybowska
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości