Stało się. Mam psa imieniem Ciaptuś. A było to tak:
Wczoraj z samego rana pojechałam do schroniska, żeby odebrać Ciaptusia. Pojechałam sama, co okazało się pomysłem takim sobie.
Ciaptuś czekał na mnie w klatce, do której dokwaterowano mu jakiegoś psiego osobnika, wyglądającego na krzyżówkę baseta z długowłosym buldogiem. Nowy lokator obgryzał kość i miał wyraźnie zły dzień. Ciaptuś popatrzył na mnie ponuro, nieproszony wylazł z klatki i poszedł krokiem tragicznym do samochodu. Wlazł, klapnął na moim siedzeniu i znieruchomiał.
Załatwiłam papiery, które podejrzanie szybko wepchnęła mi w garść szefowa schroniska i odprowadzona przez równie podejrzanie zadowolonego pracownika tego przybytku poszłam do samochodu. Ciaptuś ani drgnął.
-Posuń się - warknęłam. Ciaptuś spojrzał zezem, nie odwracając głowy – No rusz dupsko!
-Pani, toż to morderca - wyszemrał mi do ucha pracownik schroniska – Pani, co myśmy tu z nim mieli! Jezus Maria! Pani, na co takiej malej kobicie taki pies?! O, pudelka sobie pani weźmie...
Nie zważając na spowijającą mnie od stóp do głów czerń i idiotyczne szpilki na nogach, nabrałam powietrza w płucach i ryknęłam dzikim głosem:
-Zabieraj dupę z mojego siedzenia i won do tyłu!!!! Ale już!!!
Pracownik zwiał, Ciaptuś ziewnął, żeby pokazać mi kto tu tak ogólnie jest panem i z gracją czołgu przelazł na prawy fotel. Cholera, nie będę się z bydlakiem szarpać, poza tym nie będę nadwyrężać świeżo zdobytej reputacji karłowatej Hetery. Pan ze schroniska w końcu obserwował nas zza węgła.
Ciaptuś głową sięgał sufitu i na każdym wyboju patrzył na mnie z wyrzutem.
- Siedź tu cholero i pilnuj samochodu. Idę po cukier. Siedź tu, jasne? - trzasnęłam drzwiczkami i poszłam do sklepu, zastanawiając się, co ja sobie właściwie za bydlę wzięłam na kark. Stojąc w kolejce do kasy przestudiowałam dziwny papier pod tytułem „Karta informacyjna psa, kota, inne”. Psa i inne były skreślone. Najwyraźniej Ciaptuś w statystykach figuruje jako kot. Czytałam i czułam jak mi się włosy jeżą na karku: „Pies (samiec). Trudny do prowadzenia, przejawia cechy alfa, może stanowić potencjalne niebezpieczeństwo”... O cholera...
Tuż za drzwiami sklepu usłyszałam ryk rozwścieczonego Ciaptusia. Pies wystawał przez uchylone drzwiczki i wyglądał tak, jakby przed chwilą co najmniej wyrznął wieś z przyległościami. Piana na mordzie, zęby na wierzchu, włos zjeżony. Przed samochodem wrósł w ziemię jakiś facet
- Pani! To Pani ten... Pani weźmie go! On mnie chciał zagryźć! Ja policje zawołam! Ja chciałem tylko sprawdzić, czy drzwiczki zamknięte, złapałem za klamkę, a on!...
W miarę spokojnie wyjaśniłam facetowi, że jeszcze chwila i ja wezwę policję, wepchnęłam mu do ręki 20 zetów, przy okazji obejrzałam go sobie dokładniej. Nie miał jednego zadraśnięcia. Na dodatek Ciaptuś na mój widok wyszedł z samochodu i przywarował mi przy nodze. Coś tu nie gra.
-Zmyślne bydle jesteś - mruknęłam - Na miejsce i leżeć!
Ciaptuś spokojnie wskoczył do tyłu, przelazł do bagażnika mojego kombi i ułożył się wygodnie. Zwierz zaczynał mi się coraz bardziej podobać.
Do domu dojechaliśmy bez przygód. Mama na widok Ciaptusia powiedziała tylko, że ładny, podrapała go za uchem i dała dużą kość, co przyjęte zostało ze zrozumieniem. Luna na widok nowego zesztywniała. Psy obwąchiwały się na podwórku, a mama zaciągnęła mnie za rękaw do domu.
Po kuchni spacerował spory karton. Taki po proszku do prania. Drugi taki sam usiłował przejść między nogami wysokiego, barowego stołka.
- One tak łażą od godziny! Gdzieś ty była! Sama ze wszystkim zostaje - zaczęła litanię mama.
Złapałam uciekający w podskokach karton - w środku była kura. Żółta jakaś. Moje dotychczasowe kontakty w kurami zaczynały się najczęściej w garnku, a kończyły na talerzu. W drugim - tym spod stołka - kur było dwie. Jedna jakaś ryżawa, druga brązowa.
- W garażu jest kogut - wyjaśniła mama, obserwując stadko kur z gdakaniem biegające po kuchni – Słuchaj, one chyba w domu nie zostaną?
Zachwycony atrakcją Jeżowaty pogonił drób w okolice sypialni rodziców. Mama wyglądała na wstrząśniętą.
- Zrób coś z tym, a ja się położę. Idę do ciebie, bo nie lubię ptaków, a one... - jęczała mama, zajmując moje łóżko. Zanim złapałam ptactwo z pokoju rozległ się dziki wrzask, a potem jak z katapulty wypadła mama. - Szczury!!!! Zabierz te szczury!!!!
Wpadłam do pokoju - na mojej poduszce leżało pięć zupełnie nowych kotów. Wszystkie białe w bure łaty. Najwyraźniej powstawał szósty. Świetnie po prostu. Marzyłam o sześciu małych kotach... Duża Kota - szczęśliwa mama - popatrzyła na mnie dramatycznie. Jasne - jak zwykle urodzi co ma do urodzenia i zostawi mi cały przychówek.
Mama wzięła kolejną dawkę środków uspokajających i położyła się u siebie. Jakoś udało mi się wygonić drób spod sekretarzyka. Kury razem z małżonkiem zamieszkały w kojcu, moja drewutnia, do której wybieg przylega, zamieniła się w kurnik. W Googlu sprawdziłam, co to takiego w tym worku, który stał pod ścianą. Okazało się, że to nie kasza gryczana, tylko jakaś śruta. Dowiedziałam się, że kury piją wodę, więc zatargałam im płaską miskę. Ciaptuś w tym czasie zaczął zwiedzać dom w towarzystwie Luny. W Googlu było tez coś o jakiś witaminach dla drobiu, coś o ziarnie, świeżej trawie i robakach. Robaki mogę zdobyć w sklepie wędkarskim...
Zaraz! Ciaptuś z Luną w domu?! Koty!!!!
Wparowałam do pokoju, pewna, że zastanę krwawą jatkę. Sytuacja przedstawiała się następująco - Kota właśnie wyłaziła przez okno, na łóżku leżała dumna Luna, owinięta wokół szczurowatych zwierzątek, wylizująca im z zapałem brzuszki. Pod łóżkiem warował Ciaptuś, zakochanymi oczami patrząc na moją suczkę. Jeżowaty sterczał na sztywnych łapach pod kaloryferem. Ryży siedział w kominku, w ramach protestu wywalając popiół na podłogę. Boże! Gimbus!
Sprintem, w T-shircie pogalopowałam na przystanek. Wojtek zaspany jak kret rzucił mi się w objęcia:
- Mama, a skąd się biorą dzieci w brzuszku?... - zaczął się ciąg dalszy dzisiejszych atrakcji. Na szczęście moja opowieść o technikach powstawania dzieci w brzuszku mamy była tak nudna, że Wojtek zasnął mi na rękach gdzieś w okolicy zygoty.
W ten sposób jednego dnia stałam się szczęśliwą posiadaczką ZOO, a mój syn został człowiekiem uświadomionym. W ramach autoterapii cały wieczór zajmowaliśmy się grą w Settlersów. Lunę udało się wywalić z łóżka, koty wylądowały w koszu na drewno wyłożonym moją poduszką. Ciaptuś, który miał z założenia mieszkać na dworze, dostał legowisku w przedpokoju, ale w nocy przytargał je w zębach pod moje łóżko. I tak dobrze, że nie wlazł mi pod kołdrę. Kury na szczęście jakoś wcześnie poszły spać, ale jedna z nich powiła... jajko! Nasze pierwsze domowe jajko! Jakie to szczęście, że jajkom nie trzeba wylizywać brzuszków, tylko wystarczy je wrzucić do wrzątku...
Wojtek o świcie zapowiedział ciąg dalszy rozmowy na temat zygoty. Zapowiada się kolejny uroczy dzień...
Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie.
Anka Grzybowska
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości