Jestem w sytuacji, która mnie przerosła: otóż wiele lat temu - przeszło 10 - miałam potężny wypadek samochodowy. Teraz mówię już o tym spokojnie, ale do niedawna nie siadałam w ogóle za kółko.
To był listopad, szarówka. Jechałam w okolicach Zalesia Górnego, terenem niezabudowanym, drogą zarośniętą wokół krzakami i lasem. Ciężkie volvo jechało sobie spokojnie, w granicach 80. W pewnym momencie za dość obszernym zakrętem, zza krzaka w odległości niecałych 10 metrów ode mnie wyskoczył na drogę facet. Przede mną widziałam światła ciężarówki, jechałam blisko prawego pobocza. Nie zdążyłam odbić w lewo i ominąć TIR-a, zahaczyłam człowieka prawym kierunkowskazem - przeleciał przez samochód, likwidując sobą prawy słupek, szybę, mój zagłówek, lewe tylne drzwi i lewy słupek. Na koniec wpadł pod ciężarówkę. Wezwałam policję i pogotowie. Człowiek - miał na imię Marian - zginął na miejscu. Mi w sumie nic się nie stało - miałam złamaną prawą rękę, wybity bark i rozwaloną głowę. Samochód miał rozwalony o naczepę TIR-a lewy przód. Kierowca TIR-a uratował mi życie, bo w ostatniej chwili przyspieszył i trafiłam jedynie w tył naczepy.
Pan Marian miał 3,2 promila we krwi, policjanci przybyli na miejsce znaleźli w krzakach jego kolegę. Okazało się, ze panowie postanowili się założyć o flaszkę, że wystraszą kogoś tak, że wjedzie w drzewa za lewym poboczem. Nie udało się. Zabiłam człowieka.
Uniewinniono mnie, chociaż z tamtej jazdy rozliczam się do dzisiaj. Za każdym razem, kiedy mam koszmarny sen, widzę jak w zwolnionym tempie pana Mariana, który chyba miał zamiar wyskoczyć tylko na pobocze, ale potknął się i wtedy go trafiłam. Nie wiem, czy ktoś z Was - mam nadzieję, że nie - słyszał uderzenie ciała o samochód. To trochę tak, jakby wszystko wokół, wszystkie dźwięki zamarły, nie słychać trzasku blach, wybijanej szyby, pracy silnika, tylko takie głuche uderzenia. Zawsze zastanawiam się, czy miałam szansę tego człowieka ominąć. I wiem, ze nie miałam, bo dostałabym ciężarówką. Ale we śnie zawsze skręcam pod kątem prostym, mieszczę się przed TIR-em i wjeżdżam w las, podrzuca mnie w rowie, rozwalam przód, eksplodują poduszki. A człowiek żyje.
Teraz myślę, że niepotrzebnie przyhamowałam. Trzeba było od razu wiać w las. Zwłaszcza, ze widziałam tego TIR-a wyjeżdżającego zza zakrętu.
Wyskoczyłam z samochodu, dobiegłam do niego. TIR wyhamował kawałek dalej, niemal rozrywając ciało na pół. Próbowałam człowieka ratować. Pomagał mi kierowca TIR-a - przyjaźnimy się do dzisiaj. Potem przyjechała karetka i policja. Pamiętam, że byłam całe we krwi, ale nawet nie czułam złamanej ręki. Dopiero lekarz z pogotowia powiedział mi, że mam otwarte złamanie. Wokół padał deszcz i ta krew rozpływała się w kałuży. Pamiętam policjanta, który oglądał ślady hamowania - prawie spaliłam gumy, na drodze był szeroki, czarny pas, przecięty czarnym pasem hamowania TIR-a.. Zatrzymałam się na betonowym słupku na poboczu, a potem zawisłam tyłem w rowie - obróciło mnie. „Zabrakło mu 5 metrów - powiedział policjant - wtedy pani by go ominęła.” 5 metrów zaważyło o ludzkim życiu. O moim nie - wówczas wjechałabym prosto pod TIR-a.
Pan Marian był moim rówieśnikiem - miał 29 lat, tyle, ile ja wtedy.
Od tego czasu stałam się pasażerem.
Kiedy zachorował Tata, który nas wszędzie i zawsze woził, musiałyśmy jakoś dać sobie radę. Z duszą na ramieniu siadłam w passacie. Długi, ciężki, jakiś nie taki. Pierwszy raz, kiedy wyjechałam na drogę, robiło mi się miękko. Zawsze jeździłam pewnie, dość szybko, kochałam samochody, często je zmieniałam. Teraz każdy wyjazd do był koszmar. Niby wszystko OK, a w środku siedzi jakiś duszek i mówi, ze zaraz coś wyjedzie, wypadnie, jakaś staruszka się przewróci. Zaciskałam zęby i mówiłam, ze muszę, że dam radę. Radość z czterech kółek gdzieś zniknęła. Wreszcie powiedziałam dosyć i znalazłam kogoś, kto może mi pomóc, czyli szkółkę z jazdami doszkalającymi. Gorzej - muszę jechać do Warszawy, odwieźć gdzieś syna, mamę... Ja, to ja, ale jeśli im się coś stanie?
Zadzwoniłam do kilku miejscowych szkółek jazdy. Z pierwsza umówiłam się dwa tygodnie naprzód, bo człowiek nie miał wolnych miejsc. Odczekałam. Pan w umówionym terminie nawet się nie stawił. Nawet nie zadzwonił. No to ja zadzwoniłam - do konkurencji. Pan był po pół godzinie. Pojeździliśmy, ustaliliśmy o co chodzi. Pan był dość drogi jak na miejscowe stosunki, ale za to jest człowiekiem anielskiej cierpliwości. Pojeździliśmy po okolicy, wreszcie wybraliśmy się do najbliższego dużego miasta ze światłami. Światła na mnie wrażenia nie robią, ale za to długie, leśne proste... Pan - imieniem Piotr - podszedł do sprawy spokojnie. Pojeździliśmy po okolicznych dziurawych prysiółkach, nie wiem, jakim cudem udało mu się przekonać mnie, ze nie każdy pieszy musi powodować jazdę 10 na godzinie, na jedynce z półsprzęgłem. Po kilku lekcjach przestałam się bać.
- Zrobimy tak, pani Aniu - pojeździmy sobie razem. Też mam sprawy do załatwienia, a pani nie płaci za lekcje, tylko kupuje paliwo. Kiedy pani do tej Warszawy jedzie? No to jedziemy razem. Nic mi pani nie płaci - tez coś załatwię. To co? Bierzemy pani samochód?
- Bierzemy, ale stawiam obiad
- Nie mam nic przeciwko temu.
Koszmary minęły. Po 10 latach.
Dziękuję, Panie Piotrze.
Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie.
Anka Grzybowska
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości