Z tym Mikołajem jest coś nie tak. Niby wie, co przynieść, ale skąd ma wiedzieć, jak rodzina twierdzi, ze nic nie chce?
Z mamą sprawa jest prosta - nie chce nic i już. Czyli jednak trzeba będzie wysilić szare komórki i coś wymyślić. Nieśmiertelne kremy, powodujące nieodmiennie zdziwienie „Po sześćdziesiątce? Nie przesadzasz?” czy perfumy zalegające potem przez lata szuflady odpadają w przedbiegach. Ukochane biografie też odpadają - po pierwsze zazwyczaj trafiam w te, które już są, a poza tym nie cierpię najnowszej historii Anglii z dziwnymi rozwodami, wyciskającymi łzy z oczu opowieściami o książątkach i wiecznej Elżbiecie. Kilka dobrych filmów byłoby się przydało, ale to, co ja oglądam, mamą wstrząsa do głębi. Innymi słowy - pojęcia nie mam, co jej wybrać. Ciuchów ma sterty, kwiatów doniczkowych nie znosi, niczego - za wyjątkiem dzwonków, ale tych ma ponad 500 – nie zbiera. Muzyka wszelaka odpada - mama ma słuch jakby jej słoń na ucho nadepnął i nie odróżnia Stonesów od Mozarta. Wyobrażacie sobie, że miała bilety do Kongresowej na Stonesów i wyszła, bo było za głośno?! Ręce opadają. Psa też jej nie kupię, bo zostaną bezdomną. Kota tez nie. Nawet świnka morska odpada. Pozostaje biżuteria, bo jak Mikołaj wyjedzie z patelnią do naleśników (akurat byłaby się przydała), to może postradać życie. Domyślam się, czego chce. Sama jestem zaskoczona swoją przenikliwością. Jak chce, to dostanie. Teraz syn.
Wojtek oznajmił, że chce rózgę, bo w przedszkolu ciągle stoi w kącie. Rózga to nie problem, ale co dalej? Przewertowałam Allegro. I tak stałam się szczęśliwą posiadaczką: wulkanu, który trzeba samemu zbudować, pomalować i najwyraźniej wystrzelić; zestawu dla małego boksera (rękawice, worek, packa i pas), żeby dziecko się wyżyło; kompletu ciastoliny, farb do buzi, czegoś do malowania palcami i stempelków; zestawu kartonów różnokolorowych; pasa do miecza Anakina; zdalnie sterowanego helikoptera i kilku innych dziwnych rzeczy z myślącą masą na czele. Ale absolutnym hitem okazało się akwarium. Dla mrówek.
Diabelstwo wygląda tak: duże coś ze szkła, w tym żel. W mrówki trzeba zaopatrzyć się samemu (mam nadzieję, ze nie wszystkie posnęły, bo potrzebuję aż 15 sztuk). Mrówkom robi się dziurki, wpuszcza do środka, a one sobie drążą tunele. Skonsultowałam się ze znajomym biologiem - same superlatywy. Ponieważ Wojtek jest wielbicielem wszystkiego, co żyje, mój znajomy zaproponował mi patyczaki. „Słuchaj, sama miałaś, pamiętasz? Razem hodowaliśmy! I patrz - ja teraz w ZOO pracuję, zajmuję się robalami różnymi. Coś w człowieku zostaje!” Przekonał mnie. Patyczaki przyszły dzisiaj. Mój znajomy z dzieciństwa dał je panu kierowcy autobusu. Cud się stał- paczka się nie otworzyła, stwory nie wylazły. Gorzej było w domu.
Patyczaki lubią ciepło i trzykrotki. Te ostatnie zakupiłam w jedynej okolicznej kwiaciarni, wzbudzając pewną sensację, bo rzadko kto kupuje trzykrotki hurtem. Patyczaki lubią też wilgoć. To wiem z własnych patyczakowatych doświadczeń. Do tego potrzebne jest akwarium. Akwarium mam - duże, 250 litrowe. To pozostałość po moim ex-mężu, który namiętnie hodował ryby morskie. Te akwarium to była przejściówka i jakimś trafem dostałam je w trakcie sprawy rozwodowej.
Patyczaki przywiozłam z pietyzmem do domu, zapakowałam do akwarium-terrarium, już zawczasu obsadzonego trzykrotkami, wysypanego żwirkiem i przyozdobionego gałązkami. Całość postawiłam w pokoju mamy, gdzie miały (akwarium, trzykrotki i patyczki) w ścisłej tajemnicy oczekiwać na przyjście Mikołaja. Mama była z lekka zdegustowana, bo pamiętała moje eksperymenty z patyczakami, które zazwyczaj kończyły się gremialną ucieczka na ściany.
Pół godziny później z pokoju mamy wyszedł dumny Wojtek z patyczakiem na ramieniu. „Mama! Wyrosły u babci! Ale fajne takie gałązki!”. Mama zdrętwiała, ja poleciałam na ratunek - niedosunięta pokrywa terrarium i większość towarzystwa dała nogę. Następną godzinę spędziłam na wyszukiwaniu koszmarków, a do wieczora siedziałam z Wojtkiem przy necie, oglądając patyczaki najprzeróżniejsze. Te nasze to stosunkowo popularne straszyki kolczaste (zwane pospolicie także przez mnie patyczkami). Fajnie wyglądają - jak spacerująca gałązka jeżyny.
No i tak jeden prezent od Mikołaja diabli wzięli. Trzeba poszukać czegoś na dokładkę. Nawet biorąc pod uwagę, że mrówki i terrarium Wojtek dostanie oddzielnie (mrówki mam zamiar złapać do butelki), to i tak trzeba czegoś poszukać. Jestem przeciwniczką plastikowych koszmarków z serii transformers, więc zaczęłam grzebać w zabawkach edukacyjnych. I znalazłam! Duże, ciężkie pudło wypełnione gipsem z domieszką plastikowych kości. Trzeba to wszystko ręcznie wydłubać (narzędzia dołączone), oczyścić z pietyzmem i złożyć szkielet dinozaura. Znając mojego syna, będzie zachwycony. Póki co śpi z terrarium ze straszykami, wywindowanym na wysokość jego piętrowego łóżeczka. Mam nadzieję, że cholery w nocy nie wylezą, bo jakoś nie przepadam za łażącymi po mnie owadami (śpię piętro niżej). A jak mnie wkurzą, wyładuję się na worku treningowym syna.
A mi Mikołaj przyniesie w tym roku patelnię do naleśników. Stara przypala.
Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie.
Anka Grzybowska
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości