Voit Voit
84
BLOG

Plastikowe święta

Voit Voit Rozmaitości Obserwuj notkę 2

 

 

Dzisiaj wybrałam się do miasta. Takiego prawdziwego, miastowego. Pojechałam tam w celu zakupu węglarki, bo u nas taki towar nie występuje.

W sklepie z artykułami żelaznymi, oprócz obfitości wszelakiego żelastwa, królowała znudzona pani z petem przylepionym w kąciku ust i święty Mikołaj. Niezbyt imponujących rozmiarów, za to koszmarnie brudny i ze świecącym okiem (jednym). Z Mikołaja dobywały się jakieś trzaski, więc pani od czasu do czasu waliła go pięścią w głowę - wówczas zamiast trzasków przez chwilę słychać było pierwsze takty jakiejś świątecznej pieśni. Węglarki nie było, więc kupiłam wiadro i siekierę. Pani zainkasowała należność, mruknęła „Wesołych świąt” i walnęła w łeb Mikołaja.

W aptece koło rynku była kolejka, ale w końcu musiałam gdzieś kupić zapas aspiryny, śmierdzącego lepiszcza do smarowania pleców i syropu. Mikołaj już tam był - ten zajmował się mierzeniem ciśnienia i wręczaniem ulotek. Siedział w kącie przy stoliku i zachwalał jakiś lek na hemoroidy. Wyglądał na ciężko znudzonego. Pani zapakowała moje aspiryny w czerwono-zielono-złotą torebkę z napisem „Życzymy zdrowia w świąteczny czas”, Mikołaj potrząsnął dzwonkiem i wymamrotał „Uhu!”. Kiedy wychodziłam, udało mu się zwerbować jakąś panią i zapakować ją w przyrząd do mierzenia ciśnienia. Nie wiem, czy namówił ja do zakupu leku na hemoroidy w prezencie gwiazdkowym.

W miejscowym Carefurze Mikołajów było paru, w tym kilku płci żeńskiej. Był też jeden styropianowy bałwan, poruszający się dziwnymi skokami. Reklamował proszek do prania (Bryza - promocja). Z głośników płynęły syntetyczne kolędy, przeważnie amerykańskie, przerywane przez jakąś sepleniącą panienkę, która zachęcała do kupowania jogurtów i bakalii. Wszystko obwieszone było girlandami z zielska i bombek. Za regałami czaili się Mikołajowie z tacami serów - jeden z nich wyjaśnił mi, ze ser edamski to tradycyjna świąteczna potrawa. Zanim się obejrzałam, wrzucił mi do koszyka kostkę rzeczonego sera, a ja żułam kawałek jakiejś gliny o posmaku tektury, nabity na wykałaczkę. Spod regałów z proszkami atakował bałwan, ale ten był łatwy do ominięcia bo styropianowe wdzianko nieco utrudniało mu poruszanie. Żeńskie odmiany Mikołajów, w przykusych spódniczkach wykończonych jakby watą sterczały pod kosmetykami. Panowała między nimi ostra konkurencja, z nutka szczerej wrogości:

-Pani chyba nie wierzy reklamy - tłumaczyła Mikołajowa od Rexony - Przecież to śmierdzi - oskarżycielsko wskazała palcem swoją sąsiadkę, sprzedającą jakieś zapaszyste dezodoranty z kulką.

Uciekłam Mikołajowym, tylko po to, żeby w dziale rybnym trafić na jakiegoś brodatego jegomościa w czerwonej czapce, zachwalającego śledzie. Kolejny Mikołaj wylazł zza stosu pomarańczy (w promocji z dołożoną do każdego kilograma paczką goździków) . Na szczęście panie przy kasie wyglądały względnie normalnie.

Na parkingu o dziwo Mikołajów nie było, za to znalazłam za wycieraczką reklamę agencji towarzyskiej - na czasie, panie miały na sobie jedynie czerwone, mikołajowe czapeczki.

No, ale w końcu idą święta, więc następny brodacz kombinował coś przy dystrybutorze na stacji benzynowej (prywatnej). Przy kasie siedziało dwóch panów, najwyraźniej wściekłych. Obaj mieli czerwone czapeczki.

- A da pani spokój - machnął ręką jeden z nich, zdegustowany moim pytaniem o nakrycie głowy - Teraz to te święta są z plastiku. Pamięta pani - kiedyś to w domu zapach ciasta, karp się smaży, uszka matka robi, barszcz, śledzie z beczki... Choinka, cacka się robiło... A teraz - plastik, catering i chińskie bombki. Na pasterkę pani chodzi? Ja też. Fajnie, prawda?  No tak... - wyprostował się służbiście -  Firma G&D życzy pani wesołych świąt. Zapraszamy ponownie.

Razem z resztą i paragonem dostałam śmierdzącą choinkę do powieszenia przy lusterku.

Pojechałam do domu i przypominałam sobie moje święta. Bywały różne - raz lepsze, raz gorsze. Były tez tragiczne, takie jak te trzy lata temu, kiedy umierał Ojciec mojego synka. Wszystkie łączyło jedno – domowe ciasto, karp, uszka, barszcz, kutia, prawdziwa choinka, wieczorne klejenie cacek z bibuły i kolorowych papierków. No i śpiewanie kolęd, dzielenie się opłatkiem. I ten zapach, jedyny i niepowtarzalny zapach Bożego Narodzenia. A tuż przed Wigilią, kiedy już wszyscy odświętnie ubrani czekali aż Ojciec poda opłatek, wisiałam z nosem przyklejonym do szyby, żeby zobaczyć, czy ta Pierwsza Gwiazdka już się pojawiła. Potem – kiedy jeszcze żyła Babcia - błogosławieństwo stołu i wielka uczta, przerwana zawsze po przekąskach na rozdanie prezentów, które skądś pojawiły się pod choinką. No i sianko pod obrusem... Potem Pasterka, mimo że moja rodzina nie należy do szczególnie wierzących. Pasterka to część świąt, nie da się na nią nie iść.

Przyjechałam do domu, wyładowałam zakupy i w drzwiach zderzyłam się z moim dzieckiem:

-Mama! Święta idą! Ciężarówka Coca-Coli już jest! - wrzasnął rozentuzjazmowany maluch, machając łapką w stronę telewizora.

Jutro kupię zapas bibuły, kolorowych papierków i kleju. Przed Wigilią jak co roku będziemy lepić cacka, wyciągniemy z pudeł bombki, znajdziemy stojak do choinki. A ja jak zawsze - pojadę po karpia, zrobię makowce, kutię, pierogi z kapustą i grzybami, uszka, dwa barszcze, śledzie, galaretę... Pójdziemy do kościoła po opłatek, włożymy sianko pod obrus. A potem pośpiewamy kolędy, podzielimy się opłatkiem i pójdziemy na Pasterkę. Bo wszystko jedno - jest źle, czy dobrze, święta muszą być. Prawdziwe, nie plastikowe. Bez znudzonych Mikołajów z lekiem na hemoroidy i bez ciężarówki Coca-Coli. Może mimo wszystko Wojtkowi coś z tego zostanie...

Voit
O mnie Voit

Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie. Anka Grzybowska Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Rozmaitości