Piątka młodych ludzi zabiła się dzisiejszej nocy w wypadku samochodowym. Zginęli na prostym odcinku drogi, ładując się pod ciężarówkę. Bogu ducha winnemu kierowcy TIR-a nic się nie stało, ale wątpię, żeby po tej makabrze usiadł jeszcze kiedyś za kółkiem.
Ojciec mojego syna - też Wojtek - był rzeczoznawca samochodowym. Specjalizował się właśnie w wypadkach, w większości śmiertelnych. Był biegłym sądowym. Często jeździł do „świeżych” trupów, czasami przynosił do domu zdjęcia z wypadków. Czasami ja jeździłam z nim, dokładając kolejny tekst do kroniki kryminalnej w naszej gazecie. To, co oglądaliśmy jest trudne do opisania. Chyba najbardziej utkwił mi w pamięci wypadek pod Górą Kalwarią - piątka młodych ludzi wjechała z impetem pod tylny zderzak autobusu. Samochód dosłownie przecięło na pół wzdłuż. Dzieciakom obcięło głowy. Nikt z nich nie przeżył. Z tego wypadku pamiętam najbardziej kierowcę autobusu - był świt, wypadek zdarzył się jakąś godzinę wcześniej. Starszy człowiek, tuż przed emeryturą siedział na poboczu, kiwając się w jakiejś dziwnej katatonii i powtarzał „Boże, co ja zrobiłem?! Co ja zrobiłem?!” Na nic zdały się tłumaczenia, że nie było w tym jego winy - dzieciaki jechały około 140 i po prostu bez hamowania wbiły się w tył jego autobusu. Nie mieli szans, a on nie mógł nic zrobić. Poza tym stara Bravia była przeładowana i kompletnie niesterowna. Ten człowiek kilka tygodni później popełnił samobójstwo.
Pamiętam też starszych państwa, którzy przyszli do Wojtka z prośba o pomoc. Ich syn zginął w wypadku – był świeżo po maturze i dostał za zdany egzamin pierwszy samochód. Wojtek zrobił ekspertyzę, z której wynikało, że chłopak był sam sobie winien. Jego matka płakała, a ojciec podał Wojtkowi rękę i powiedział: „Dziękuję panu. Musiałem wiedzieć.” Kilka dni później starsi państwo przysłali naszemu wówczas bardzo maleńkiemu synkowi, którego spotkali w naszym domu, śliczną, ręcznie robioną kołderkę. Ma ją do dzisiaj. Nie wiem, czy miałabym tyle odwagi, co ci starsi państwo. Chyba wolałabym nie wiedzieć.
No i może jeszcze ta karetka... W karetce jechała dziewczyna do porodu. Karetka gnała na sygnale, przez jedną z podłódzkich miejscowości. Na jakimś skrzyżowaniu w jej bok wbił się chłopak chyba beemką, w każdym bądź razie to był kabriolet. Dziewczyna wyleciała z noszy. Skutek tego był taki, że dziecko nie przeżyło. Jej mąż zaparł się - chłopak udowadniał, że miał pierwszeństwo, że nie słyszał sygnału karetki. Na rozprawie jego obrońcy przedstawiali nagrania głosów z tła - ryki silników, hurgot ciężarówek. Chłopak miał otwarty dach - nie słyszał, a że dzień był pogodny i słoneczny - nie zauważył koguta. No cóż - zwykły wypadek, tylko trochę przekroczył prędkość (w terenie zabudowanym jechał stówą). Nie wiem dlaczego Wojtkowi coś się nie zgadzało - może miał alergię na tiuningowane beemki - w każdym bądź razie na prośbę męża dziewczyny zaczął grzebać. Okazało się, ze dzieciak jechał z włączonymi na pełen regulator głośnikami. Znacie te rozkoszne bududuch, bududuch? No właśnie. Nie dość, że nie słychać karetki - nie słychać tez własnych myśli, a noga sama rwie się do gazu. Dzieciak poszedł siedzieć. Może niewiele mu to pomoże, ale rodzice zmarłego dziecka odzyskali spokój. O ile w takiej sytuacji można w ogóle o spokoju mówić.
Dlaczego o tym wszystkim rozwlekle piszę? Mam swoje na sumieniu. Kto ciekaw - niech przeczyta. Codziennie jeżdżę z moim synem po polskich drogach. Codziennie mijam zapakowane, tiuningowane graty z zachwycona sobą młodzieżą za kierownicą. Codziennie wysłuchuję bududuch, bududuch. Jeżdżę tak, żeby nikogo nie zabić. Może nie jeżdżę najwolniej, ale wiem, czym jeżdżę i co mogę. Jak powiedział kiedyś nieoceniony Pan Piotr - „Pani Aniu - niech pani pamięta - to samochód ma słuchać pani, a nie pani samochodu. Każdy jeździ najlepiej jak potrafi, ale idiotów nie sieją, sami się rodzą. Niech pani patrzy na pobocze, czy ma pani gdzie uciekać.” Mam prawo jazdy od 23 lat. Po wypadku nie prowadziłam. Kolizji miałam w życiu kilka - wszystkie z nie mojej winy. I to będzie moja ostatnia opowieść.
Z moim pierwszym mężem, Jackiem, parkowaliśmy pod siedzibą powiatu w Piasecznie. Siedziałam za kółkiem, wypięłam się z pasów i spokojnie tyłem, wjeżdżałam na parking przy ulicy. Nagle rozległ się huk, gwizdnęłam łbem w deskę rozdzielczą. Jacek - przypięty pasami - poleciał do przodu, wrzasnął i zamarł. Jeździliśmy wtedy polonezem na gaz. Człowiek w takiej sytuacji reaguje irracjonalnie - zamiast sprawdzić, co z Jackiem, wyskoczyłam z samochodu. W moje dupsko był wbity biały fiat. Na tyle głęboko, że butle z gazem połamały nasze siedzenia. Za kierownica siedział jakiś człowieczek, rzuciłam się jak kretynka na ratunek. kompletnie ignorując jęczącego męża (to nie było przyczyna rozwodu). Człowieczek najwyraźniej był w szoku, bo w ogóle nie reagował. Ściągnięci przez ówczesnego szefa powiatu Romka Chełchowskiego - który oglądał to wszystko z wysokości okien swojego gabinetu - gliniarze wyciągnęli łebka z samochodu. Miał ponad 4 promile, a to, co brałam za szok było zwyczajna drzemką. 20 metrów dalej jest przejście dla pieszych, po którym maszerowały przedszkolaki z pobliskiego przedszkola. Gdyby facet nie wyhamował na nas, zabiłby te dzieci. Pamiętam, jak składałam zeznania i dopiero na parkingu w Konstancinie, gdzie odholowano nasz samochód, ugięły się pode mną nogi - butle leżały na oparciach połamanych siedzeń, a cały samochód był zgięty w harmonijkę i złamany w pół. My wyszliśmy z tego całkiem przyzwoicie – Jacek miał poprzestawiane kręgi szyjne i łaził w kołnierzu chyba pół roku, a ja wykpiłam się wybitym łokciem i sporym guzem na głowie.
Dobra - dlaczego Was zanudzam? A dlatego, że jestem:
a) Za bezwzględnym karaniem pijanych sukinsynów za kółkiem. Odebranie prawka, samochodu i bezwzględna kara więzienia, nawet jeśli spowodowali jedynie kolizję.
b)Traktowaniu świeżo upieczonych kierowców w specjalny sposób - oznaczania samochodów, zakazu przekraczania 80 na godzinę, za każde wykroczenie kara finansowa i punktowa. Bezwzględna. Trzy wykroczenia i dzieciak może pożegnać się z prawkiem na kilka dobrych lat.
c)Absolutny zakaz tiuningowania bryk. Żadnych przyciemnianych szyb, ryczących głośników, atrap nie wiadomo czego, kretyńskich światełek.
d) Za brak dziecięcego fotelika - kara masakryczna. Widziałam wypadki, w których matka trzymała dziecko na kolanach, bo „ochroni je własnym ciałem”. A działała w momencie uderzenia jak kafar. Stać cię na samochód? Stać cie na fotelik.
A piszę to dlatego, ze chcę przeżyć. A bywają sytuacje, kiedy jadę z własnym dzieckiem i duszą na ramieniu. A akurat to jedne z nielicznych klocków, w które jestem dobra - zwłaszcza po wypadku, który mnie sporo nauczył.
Wariatka ze mnie? Pewnie tak, ale mam syna i nadal chcę go mieć. I chciałabym, żeby mój syn miał matkę. I nie wierzcie w idiotyczne zapewnienia, ze w razie czego będziecie ratować siedzące z tyłu dziecko. Będziecie odruchowo ratować siebie. A z przeciwka może jechać potencjalny morderca. I temu mordercy mówię NIE.
Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie.
Anka Grzybowska
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości