To zaczyna być narodowa histeria – szaleństwo tłumu mogę zrozumieć, szaleństwa hierarchów kościelnych, godzących się na pochówek pary prezydenckiej w Krypcie Leonarda – nie.
Pierwszy raz słyszę, żeby o pochówku na Wawelu decydował sposób śmierci, a nie zasługi. Nie wiem, jak można porównywać Kaczyńskiego z Piłsudskim, nie mam pojęcia, co ma tam robić jego zona. Tez ma jakieś zasługi dla Polski? Doskonale rozumiem za to Jarosława Kaczyńskiego, który błyskawicznie wykorzystał koniunkturę i wywindował swoją rodzinę na wawelskie wzgórze. Któż z nas oparłby się takiej pokusie? Zwłaszcza w chwili, kiedy powiedzenie NIE jest równoznaczne z brakiem szacunku, patriotyzmu, miłości, empatii, chrześcijańskiego miłosierdzia, etc.
W tym wszystkim przeraża mnie postać księdza Dziwisza – ambitnego byłego sekretarza papieża, który najwyraźniej uzurpuje sobie prawo bycia wyrocznią narodową. Dziwisz jest nietykalny, bo od lat grzeje się w miłym ciepełku funkcji pełnionej przy papieżu. A któż przeciwstawiłby się decyzjom człowieka, który służył przyszłemu świętemu? Dziwisz który przez lata występował w dalekim tle papieża, który w końcu nie został prymasem i musiał zadowolić się kardynalskim kapeluszem, nareszcie ma okazję zabłysnąć. No i zabłysnął. Teraz nosi kolejny tytuł: Strażnika Nekropolii Królewskiej.
W katastrofie zginęło 96 osób. O pozostałych nie mówi się, lub mówi niewiele. Ich nikt nie będzie przewoził w konduktach pogrzebowych przez cała Warszawę, a trumny zostaną wystawione na Torwarze. Bardzo eleganckie i prestiżowe miejsce. Po co w ogóle wystawiać te trumny – pozostaje dla mnie tajemnicą. Mam jakieś poczucie kompletnego barbarzyństwa. Nie wiem, czy chciałabym, żeby trumny ze zwłokami moich najbliższych wystawiane były na widok publiczny. Dobrze przynajmniej, ze trumny mają być zamknięte.
Po katastrofie, kiedy odnaleziono ciało prezydenta, jego brat uznał, ze sekcji zwłok nie będzie. Rosjanie nie zdążyli jej najprawdopodobniej zrobić. Zadecydował Jarosław Kaczyńskie i ja mogę go zrozumieć – nikt nie chce, żeby jego bliskich rozkładano na czynniki pierwsze na stole sekcyjnym. Ale w tym przypadku nie mówimy o bracie Jarosława, tylko o prezydencie RP. Oczywiście – wiemy, ze zginął w katastrofie, wiemy, co mogło być przyczyną śmierci. Problem w tym, że zgodnie z polskim prawem osoba, która zginęła na skutek wypadku musi zostać poddana szczegółowej obdukcji. Jak widać – są od tego odstępstwa. Z decyzją Jarosława nikt nie dyskutował, ale śmierć prezydenta powinna być udokumentowana w sposób nie budzący jakichkolwiek zastrzeżeń. I nie po to, żeby epatować krwawymi szczegółami publikę, tylko po to, żeby z jak największą dokładnością dowiedzieć się, co było jej przyczyną. Bardzo konkretnie. Wyników nie trzeba podawać do publicznej wiadomości, wystarczy, że będą do wglądu dla przyszłych pokoleń badaczy i historyków. Nie mówiąc już o tym, ze śmierć nastąpiła w Rosji, co już budzi do życia demony w postaci kilku fanatycznych posłów i równie zwariowanych zakonników, opowiadających dyrdymały w Radiu Maryja. No, ale brat prezydenta ma zawsze rację. Jak nie ma racji – patrz punkt pierwszy.
Wokół tragedii pod Smoleńskiem zaczynają zbierać się różne hieny, opowiadające ze szczegółami o swoich przeżyciach. Poseł Bielan na żywo relacjonował targające nim uczucia, kiedy to towarzyszył Jarosławowi Kaczyńskiemu w Smoleńsku, opowiadał o wszystkim, łącznie z tym, jak wyglądały zwłoki prezydenta, kto co powiedział i kiedy zapłakał. Wtóruje mu kilku kolegów i spłakana posłanka Szczypińska. Nagle okazuje się, ze z prezydentem przyjaźniły się tłumy ludzi, większość bez żadnych przeszkód w te i we wte łazikowała po Pałacu Prezydenckim, a kilku – w tym poseł Bielan – było w dżinsach i kraciastej koszuli wzywanych do gabinetu głowy państwa, tylko po to, żeby wymienić się najnowszymi plotkami. Poseł Bielan w ten sposób stał się jednym z najbardziej znanych polskich posłów, okupując od czterech dni pierwsze strony wszelakich gazet.
W gazetach pojawił się nieprzeliczony tłum, który miał lecieć feralnym samolotem, ale z jakiś przyczyn nie poleciał. Gdyby zebrać to towarzystwo do kupy, okazałoby się, że potrzeba by było sporej floty „tutek”, żeby je przewieźć. No, ale taka okazja długo się nie trafi, więc trzeba mediom o tym opowiedzieć.
Oprócz posła Bielana i tłumu ludzi opowiadających o tym, jak prezydent jadł pierogi w szpitalnej stołówce, zapijając je cienką herbatka podaną w szklance do wody mineralnej, objawiło się stado zwolenników różnego rodzaju pomników. Zaczęło się od pomysłu Salonu 24 na nazwanie Stadionu Dziesięciolecia (ostatnio Narodowego) imieniem prezydenta. To wywołało lawinę – ulice, uliczki, place, skwerki, szkoły. Zaraz zaczną powstawać „statuje” różne. Ktoś zacznie na tym tłuc kasę, podobnie jak na masowo wyrabianych pomnikach papieża. Przesadzam? Raczej nie – znając polskie pomysły, niebawem w każdej gminie i każdym miasteczku będzie „coś” nazwane imieniem prezydenta. W sąsiednim miasteczku rada gminy najpierw przyznała Kaczyńskiemu honorowe obywatelstwo, a potem uznała, że lepiej dać mu na dokładkę szpital – i tak zamiast bardzo zasłużonej miejscowej lekarki, która mu od niedawna patronowała, teraz będzie mu patronował Lech Kaczyński, który najprawdopodobniej ani o istnieniu owej miejscowości, ani jej szpitala nie miał zielonego pojęcia. Jedyny radny, który miał na tyle straceńczej odwagi, żeby zaprotestować, został wylany z sali, zarzucono mu ubecką przeszłość i postraszono wszelkimi możliwymi konsekwencjami. Człowiek położył uszy po sobie, bo z tłumem się nie wygra.
W necie już można zakupić galanterię typu prezydent z pierwszą damą na tle orła w koronie cierniowej (znaczek – 16 złotych, plus koszty wysyłki), zdjęcie pary prezydenckiej w ramce (30 złotych, ale z kirem w rogu), flagi z godłem i kirem, bez godła i kirem, bez godła i bez kiru, szmatki na anteny samochodowe i diabli wiedzą co jeszcze. Ktoś pomysłowy wyprodukował kubki z datą śmierci prezydenta – są chętni. Kilka zespołów nagrało okolicznościowe disco-polo, na czym najbardziej przejechał się czerwonowłosy wielbiciel hazardu, niejaki Wiśniewski, który przy okazji nagrania patriotycznej pioseneczki uśmiercił kilka osób, których na pokładzie samolotu nie było.
Wielkim wygranym jest Andrzej Wajda. Katyń został przez krytykę bezlitośnie zjechany, zresztą faktycznie trudno to oglądać. Po kilku niesamowitych klapach – Pierścionek z orłem w koronie chociażby – Wajda czekał na okazję. Na Katyń siłą zaganiano nieszczęsnych żołnierzy, żeby jakoś nabić frekwencję, a tu nagle siupryza – nie dość, ze pokaz w Rosji, to do tego o kopie biją się zachodnie telewizje. Marzenie! Wajda natychmiast wystąpił jako ekspert od Katynia i kolejna wyrocznia, tytułowana z ogromną atencją przez prowadzącego program „mistrzu”, opowiadając o filmie, jego związkach ze śmiercią prezydenta i swoim ojcu poległym w Katyniu.
Nieszczęśni dziennikarze, którzy przez tydzień muszą zajmować się wyłącznie śmiercią pary prezydenckiej, łapią się najprzeróżniejszych sposobów żeby jakoś zapełnić program. Występują panie z warzywniaka, które sprzedały prezydentowej marchewkę, pan, który widział prezydenta z daleka podczas dożynek i ma z tego tytułu bardzo dużo do powiedzenia, sąsiedzi z wszelkich możliwych miejsc, studenci, koledzy ze szkoły, a nawet matka dziecka, które kilka miesięcy temu podało prezydentowi kwiaty. Wszyscy mówią, mówią i ronią łzy. Fakt – specjalizujący się w krwawych jatkach – pokazał film nakręcony chyba komórką w kompletnych ciemnościach, na którym podobno widać cało prezydenta. Pojawiło się sporo „ostatnich wywiadów”, których podobno prezydent udzielił i Faktowi, i Wprost, i Dziennikowi… Poczytalność wzrośnie.
No i gadające głowy… Przy dzisiejszym przejeździe konduktu z pierwszą damą, w tle relacji Polsatu występowała… Olga Lipińska, która co prawda przyznała, że prezydentowej raczej nie znała, ale nie przeszkodziło jej to przez kilkadziesiąt minut opowiadać o tym, ze Kaczyńscy byli mecenasami sztuki i lubili teatr. Z kolei w TVN24 jako ekspert od spraw rosyjskich wystąpił Daniel Olbrychski, który natychmiast oznajmił, że znał Wysockiego. Wysocki co prawda nie znał prezydenta, bo za wcześnie umarł, ale za to kochał Polaków, a Olbrychskiego w szczególności.
I ostatnie – sprawa Katynia. Tytuły prasowe, porównujące katyńską hekatombę z wypadkiem samolotu – wszystko jedno, z prezydentem na pokładzie, czy bez niego – to delikatnie rzecz ujmując nadużycie. No, ale nośne i dramatyczne, więc rzecz jasna usprawiedliwione.
Spektakl trwa. Jeszcze kilka dni. Nie wiem, co jeszcze można wymyślić, ale z cała pewnością jakieś fajerwerki jeszcze się trafią. W tym wszystkim żal mi jednej osoby – córki prezydenta, która musi przez cała tę szopkę przechodzić. Dziewczyna straciła w makabryczny sposób oboje rodziców, a swoją żałobą musi dzielić się z niezliczonymi tłumami, komentującymi każdy jej gest. Marta Kaczyńska, ktora zawsze stroniła od polityki i fleszy nagle, w sytuacji dla niej koszmarnej, została wystawiona na widok publiczny. Serdecznie jej tego wszystkiego współczuję.
Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie.
Anka Grzybowska
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka