Voit Voit
190
BLOG

Artystka z Koziej Wólki

Voit Voit Rozmaitości Obserwuj notkę 5

Zaczęło się od tego, że nie miałam pomysłu, co by tu zrobić z kilkoma obrzydliwymi ramkami. Postanowiłam je oblepić techniką deqoupage. Przypomniałam sobie, jak to się robi, zakupiłam byłam w sieci niezbędne materiały i siadłam do roboty. Wyszło tak sobie. Ramkom urody raczej nie przybyło, za to ja postanowiłam nieco zgłębić modny dzisiaj wiktoriański sposób na ozdobienie wszystkiego. W tym celu zadzwoniłam do człowieka, który ilustrował mi dwie książki. Facet skończył warszawską ASP, wiec pewnie wie. Nie wiedział, ale odesłał mnie do koleżanki - tym razem z Krakowa, ale po Kenarze. Ta wiedziała, na dokładkę prowadzi sklep z duperszmitami do deqoupage.

Technikę zgłębiałam ze dwa dni, potem wybyłam na kilkanaście dni, przed wyjazdem zamawiając w sieci jakieś pudelka, deseczki, karteczki, klej, cracle, lakiery i parę innych drobiazgów. Wróciłam - wysypałam śnieg z butów (zima głęboka to była), doprałam ciuchy i sobie usiadłam w dawnej pracowni Ojca.

Pierwsza partia moich autorskich deqoupage poszła na pniu. Nawet obrzydliwe ramki. Zachęcona zakupiłam kilka surowych zegarów z drewna, oblepiłam – poszły. Przekopałam sieć, znalazłam kilka projektów, ale mnie nie urzekły. Uznałam, że jako świeżo upieczona artystka muszę się wykazać weną twórczą. Zamówione kolejne deski i deseczki jakoś nie nadchodziły, za to nadeszła kupa rachunków za co się da. Złapałam kamienie z pola – tu kwiatek, tam motylek, lakier.... Poszły. Co za cholera?! Wytargałam słoiki i butelki, sprawdziłam w sieci, jak to zmajstrować, zmodyfikowałam nieco recepturę podkładu - oblepiłam i szybko zniknęły mi z oczu. Słoiki się skończyły, zabrałam się za stare kafle piecowe od lat leżące w warsztacie.

Mama, która przyzwyczajona jest do najdzikszych dziwactw domowych dla uzupełnienia kurczącego się budżetu wymyslanych ad hock, złapała się za farbę akrylową i wprowadziła się do mojego zacisza. Deqoupage powstawały jeden za drugim Przestałam mieć czas na cokolwiek Wtargałam do pracowni komputer. Po chwili klawiatury nie dało się odczytać – okazało się, że masowo używana do mycia rąk terpentyna likwiduje literki na klawiszach. Do pracowni wprowadziły się naturalnie wszystkie koty i psy, mój syn wtargał tam połowę swojej biblioteki, tudzież wszelkie ustrojstwa do malowania i rysowania. Po zaciszu nie pozostało ani śladu.

Wiosną tablica z nazwą mojej galerii wisząca na plocie, przyciągnęła wycieczki. Początkowo usiłowałam nawet wyglądać w miarę po ludzku, dopóki nie zorientowałam się, że moje wymazane farbami ogrodniczki wprowadzają coś w rodzaju artystycznego nieładu i poloru. Przestałam się przejmować farbą we włosach i umazaną szmatą wystającą z tylnej kieszeni spodni. Wycieczki są zachwycone, bo nie dość, że mogą kupić, to do tego mogą zobaczyć, jak to się robi, włażąc do pracowni z butami, prosto w pastę do pozłacania i puszki z akrylem. Przy okazji rozchwytują moje szkice cerkwi, klasztoru, jakieś stylizowane na koniec XIX wieku kwiatki i ziółka na sepii...

Po o o tym piszę? Milionów to ja na tym nie zrobię, ale na życie starcza.

Kilka miesięcy temu pojawiła się u mnie niezapowiedziana znajoma - mniej więcej w moim wieku, trochę starsza, czyli pod pięćdziesiątkę. Była kompletnie załamana, bo oboje z mężem stracili pracę. Uznała, że czas umierać. Płakała w pracowni, a ja robiłam sobie spokojnie podkłady pod deqoupage (najlepsza farba Śnieżynka, emulsja akrylowa, lekko rozcieńczona z domieszką farbek plakatowych syna, 4,80 za 2 litry) i wycinałam i wydzierałam róże z serwetek (trzywarstwowe do ust, paczka 50 sztuk 2 złote).

-Anka, ja już siły nie mam! Wiesz, ile ja mam lat?! Prawie 50! Kto mnie weźmie?! - łkała, posłusznie wycinając aniołki z papieru do deqoupage (7,10 arkusz 80x80, około 40 motywów)

- A ja mam prawie 60 – oznajmiła moja sześćdziesięcioośmioletnia matka z kąta, zamaszyście gruntując coś, co wyglądało na pudełko do wina- I co?! Słuchaj, dziecko, nie masz ty przypadkiem fajnych serwetek różnych? Takich papierowych w kwiatki, w jakieś aniołki? Jak znajdziesz, to napisz - wyślemy kasę, żebyś kupiła, bo tu wszystko tylko przez ten komputer i komputer. Tak po ludzku poszukaj w tej Warszawie...

Kilka tygodni później przyszła paka z serwetkami. Kupowała w paczkach, wiec mam kłopot, bo nie lubię się powtarzać. Tuż po paczce- telefon.

- Anka, dostałaś? To OK. Słuchaj, jakbyś robiła coś z masy solnej i ci grunt spływał, to mam taki patent...

Zapisałam sobie. Właśnie kombinuję, co z masą solną zrobić. Znajoma opanowała rynek aniołków i różyczek – ona wymyśla i lepi, mąż ozdabia i lakieruje. Milionerami nie będą, ale na życie mają.

Jaki z tego morał? Żaden. Po prostu - lepiej coś dziwacznego wymyślić, niż płakać w mankiet przyjaciółce. A my jutro z mamą i Wojtkiem jedziemy sobie do Reszla na kawę. A co! A dzisiaj chyba jeszcze te krzesło oblepię. Stało zapomniane... Żal mi go. Spylę je w tym tygodniu, tylko niech lakier wyschnie (nitro, 3,80 puszka 2 litry). Do szycia tapicerki zagonię mamę. Będę miała na chwile pracownię tylko dla siebie.

Voit
O mnie Voit

Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie. Anka Grzybowska Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Rozmaitości