Voit Voit
122
BLOG

Bronek na metki.

Voit Voit Rozmaitości Obserwuj notkę 4

- Przywiezie mi pani Bronka - niezbyt jasno zaapelował do mnie kilka dni temu właściciel mojego ulubionego sklepiku - na szybę bym chciał. Na plajster.

Jak trza, to trza. Pojechałam do sztabu lokalnej Platformy w Piszu - cisza, spokój, na stole leżą ostatnie plakaty. Zgarnęłam dwa, dołożyłam kilka dziwacznych książeczek z Bronkiem w roli głównej. Koszulek nie mieli, a szkoda, bo akurat koszulkę chcę. Prywatnie.

Dzisiaj zawiozłam zamówienie do sklepiku. Wyciągnęliśmy plaster, ale trzymać nie chciał, więc posiłkując się metkami z metkownicy jakoś Bronka przylepiliśmy. Przyjrzałam się swemu dziełu z pewnym namaszczeniem - jako członkini PO poczułam się spełniona. Na wszelki wypadek położyłam jeszcze na ladzie książeczki o Bronku. Poprzesuwałam je w lewo, w prawo, w końcu rozłożyłam w wachlarzyk. Pełen artyzm.

Pogadałam chwilę z właścicielem i pojechałam sobie do domu. Po drodze przypomniały mi się wybory z 89 i 91 roku...

Mieszkałam wtedy na warszawskiej Woli, na Jelonkach. Wokół tłumy byłych już opozycjonistów, którym przewodził Marek Kowalczyk - jeden z najlepszych ludzi, jakich kiedykolwiek poznałam. Marek był głuchy i nosił przedziwny aparat słuchowy w oprawce okularów. Problem w tym, ze świetnie widział i jakoś do głowy mu nie przyszło, żeby w okulary wstawić jakieś szkła. Kiedyś w Unii Demokratycznej - a może to był ROAD - było jakieś spotkanie w ówczesną szefową Bundestagu. Marek siedział jakoś vis a vis niej, w pewnym momencie w ferworze dyskusji podrapał się przez okulary w oko. Mina Niemki była bezcenna.

Marek był wariatem absolutnym w absolutnie pozytywnym tego słowa znaczeniu. Wiecznie roześmiany, z sumiastym wąsem, wpadał na najdziksze pomysły. Mieszkałam wtedy z dziadkiem, człowiekiem szalenie sierioznym, niedopuszczającym w ogóle myśli, że jego ukochana wnuczka znowu w coś dziwnego wdepnęła. Pewnej nocy wyrwał mnie z łóżka domofon - Marek. Cicho, żeby nie obudzić dziadka otworzyłam drzwi. Oprócz Marka było z 15 osób, w rękach dzierżyli torebki z mąką i wiadra.

- Klej będziemy gotować - oznajmił Marek i wlazł do kuchni – A wy cicho, bo nas dziadek pogoni!

Pół nocy gotowaliśmy cholerny klajster w ocynkowanych wiadrach na mojej kuchence gazowej. Wszystko w absolutnej ciszy. Nad ranem, uzbrojeni w wiadra i tony plakatów poszliśmy oblepić płot budowy, która była tam od niepamiętnych czasów. Płot był długi jak diabli, z dech. Namordowaliśmy się jak głupi, bo za płotem czyhał cieć, który jakoś nie lubił plakaciarzy. Wyszło nam naprawdę pięknie - cały kilkudziesięciometrowy płot oblepiony był na gęsto. Pogalopowaliśmy do łóżek, rano wchodzę do kuchni - nad zapomnianym wiadrem, pozostawionym na kuchence gazowej stoi osłupiały dziadek:

- Wiesz, jak robisz naleśniki, to może rób trochę mniej, bo kto to zje? - poradził, przyglądając się wiadru z lekko przypaloną zawartością.

W domu mi się jakoś upiekło, gorzej było w sztabie. Tego samego dnia, cali dumni pochwaliliśmy się sukcesem plakatowym. Sprawa była fajna, bo to była ostatnia noc, kiedy plakaty mogliśmy wieszać. Zabraliśmy ze sobą kilka osób i pojechaliśmy oglądać nasze dzieło - Marek cała drogę dumny jak paw opowiadał o nocnej eskapadzie. Przyjeżdżamy - płota nie ma. Zniknął. Był tam 20 lat, a tu - pustka. Na dodatek przed budynkiem, który jeszcze niedawno otaczał, zebrał się tłum oficjeli przecinających wstęgę...

Sztab w 91 roku mieścił się w knajpie w „osiedlu dla budowniczych”, o wdzięcznej nazwie Karuzela. Knajpa jak knajpa - przede wszystkim miała bar i to dobrze zaopatrzony, z którego notorycznie korzystaliśmy. Nasze starsze panie - Halszka Pracelowa, Iza Gotzman, Teresa Bażańska - najczęściej wprowadzały nieprawdopodobne zamieszanie i zachowywały sie jak nasze rówieśniczki. W czasie znakomitych spotkań w Karuzeli, wódz koła Janek Narożniak coś smęcił o jakiś programach, a my z tyłu oglądałyśmy jakieś kiecki. Pewnego dnia do Karuzeli ktoś przywiózł xero - krzyk techniki. Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale Halszka z Izą dostały polecenie, żeby na tym przedmiocie coś tam odbić. Obie panie - zwłaszcza Halszka, ostatnia dama Rzeczypospolitej - zabrały sie z zapałem do dzieła, a my poszliśmy okupować bar. Po chwili coś wchodzi - czarne od stóp do głów, rzucające mięsem. Halszka. Jakim cudem udało im się obu wyciągnąć pojemnik z tonerem i wystrzelić zawartość - nie wiem. Efekty były niesamowite, bo diabelstwa nie dawało się niczym zmyć, a obie biadały, że muszą jakoś do domu dojechać. Ich jęki mieszały się ze zrzędzeniem Janka, który jak zwykle usiłował jakoś nad tym wszystkim zapanować. Jak zwykle zresztą - bezskutecznie.

Janek objął szefostwo koła i od razu wzbudził sensację. Połowa naszych członków jeszcze niedawno latała i pisała na murach „uwolnić Narożniaka”, wiec wszyscy chcieli faceta obejrzeć. Koło było cholernie duże, chyba z półtora tysiąca ludzi. Zebranie odbywało się w siedzibie dzielnicy na Wolskiej, w ogromnej sali. Napięcie sięgało zenitu, bo w końcu ta legenda miała się pojawić. W sali była świetna akustyka - nie było kompletnie słychać nikogo, kto siedział za stołem prezydialnym, natomiast znakomicie słychać było rozmowy publiczności. W końcu sali kilku starszych mocno i głuchych panów opowiadało sobie na ucho kawały po rosyjsku, a za mównicą ktoś gadał. Janek nie należy do ludzi jakiś przesadnie wysokich, zza mównicy wystawało go tak z 10%. Jak na bohaterską legendę, trochę mało.

- Eeee... A ten to kto jest? - ocknął się jeden z panów.

- Aaaaa... Gada jakiś. Nie widać go.

- Jak nie widać, o - głowa wystaje. Kiwa, może trzeba klaskać?

- A ty co?! Na plenum jesteś?!

- Ależ panowie - odezwałam sie jakaś patriotycznie usposobiona jejmość - To jest Janek Narożniak!

- Co ty gadasz kobieto! Jaki Narożniak?! Narożniak to jest kawał chłopa, on kilku załatwił, zanim go zabili!

Jejmość zamilkła, my też. A panowie zawsze patrzyli na Janka jak na uzurpatora. Nic nie było ich w stanie do niego przekonać.

Przypomniałam sobie Bronka przylepionego metkami do szyby i pomyślałam, że już mi się nie chce. Bo nie ma już tych przyjaźni, tego wariactwa. My z tamtych nie tak przecież odległych czasów, przyjaźnimy się, bywamy u siebie, pamiętamy, dzwonimy. Ale atmosfera nie ta. Wypaliłam się i jedyne, na co mnie stać, to na te metki przy Bronku. Przynajmniej nie odpadnie.

 

 

 

 

 

Voit
O mnie Voit

Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie. Anka Grzybowska Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Rozmaitości