- Pani Aniu, policja pani szuka - oznajmiła mi konfidencjonalnym szeptem jedna z wystraszonych kelnerek. Policja?! Coś z Wojtkiem! Matko Boska! Wyrwałam jak nieprzytomna.
Gliniarzy było dwóch - szalenie miłych, w radiowozie.
- Dokumenty poproszę pani Aniu - odezwał się jeden z nich.
- Co z moim synem?!
- Z Wojtkiem? Ano nic, a co ma być? Świateł pani jak zwykle nie wyłączyła...
- I wy przez te światła tak do mnie do do pracy przyjeżdżacie?...
- A nie. My to w sprawie kury.
- Mojej?! A co ona zrobiła? Łagodna przecież jak kura jest...
- Nie, sąsiadki kury - policjant pilnie spisywał moje dane z dowodu - Dowód musi pani wymienić, bo pękł. A kura nie żyje.
- Ojej, to przykre, a co jej się stało?
- Luna wylazła i ją puknęła.
- I co?
- Nic, sąsiadka policję wezwała.
- Do kury?!
- No. I tak bywa.
- Nie mogła baba po kasę do nas przyjść?...
- Po kasę to swoją drogą przyszła. No i nas wezwała.
- Wariactwo jakieś...
- Pani Aniu, pani nie wie, co się na wsiach dzieje. Pani to nieobyta jest. To z siekierą, to sobie rynny odkręcają, albo pastuchy przecinają. Na tym waszym prysiółku i tak spokój święty.
- Rynny okręcają?! A na cholerę?
- Na sprzedaż nie, bo to z PCV, ale sąsiada zaleje i fajnie jest, nie?
Drugi policjant za pomocą rysika, klnąc w żywy kamień wklepywał moje dane do jakiejś przedpotopowej maszynki, z daleka wyglądającej na przerośniętą krótkofalówkę.
- Dobra, to tak robimy. Ja panią pouczam w kwestii tej kury i psa. Przyjmuje pani pouczenie?
- A mam inne wyjście?
- No. Sad grodzki.
- Bez przesady. Ile wam jestem winna?
- Piątaka na kredytowy. Wypiszę. Przyjmuje pani mandat?
- A mam inne wyjście?
- No. Sad grodzki.
- Bez przesady.
Obaj panowie zajęli się wypełnieniem niezliczonych papierków. W każdym moje dane, jakieś oświadczenia, masakra. Pożegnaliśmy się w spokoju ducha, mi przestały sie trząść ręce. Jednak wizja rozjechanego na ulicy Wojtka (porwanego przez pedofila, zabitego w jakiś nieokreślonych okolicznościach, zatrutego muchomorem sromotnikowym, resztę dopisać) jakoś mnie wyjątkowo ruszyła. O kurę nie ma się po co kłócić - nie mam pojęcia, czy to faktycznie Luna, czy kurę dopadł lis. Ale jaki w tym sens jest, to ja nie wiem.
Wróciłam do pracy, opowiadam dziewczynom o sprawie.
- Anka, u mnie na wsi to tak było - zaczęła pani Krysia – mamy ogródki, jeden koło drugiego. Sąsiadka zgrabiła liście. Sąsiad nie, bo w pracy był i nie zdążył. Wiatr wiał i jej nawiało na ogródek. Awantura, siekiery w powietrzu. W końcu wezwali policję. To norma, co się dziwisz? Ty głupia jesteś, bo miastowa. A zresztą - u was w tych miastach to myślisz, że inaczej jest?
Krysia ma rację. Mieszkałam na konstancińskiej Grapie – osiedle gomułkowskie, ze strasznymi klatkami schodowymi, jak w kryminale - po 6 mieszkań na piętrze, schody odgrodzone siatką. Wpadłam na pomysł malowania okien. Ledwo jedno pociągnęłam farbą, walenie do drzwi. Policja. Byłam wtedy właścicielka lokalnej gazety i gliniarzy znałam wszystkich. Na dodatek byłam jakimś tam honorowym gliną za jakiś cykl artykułów. Dyplomik mam do dzisiaj, jeszcze przez komendanta powiatowego - a mojego serdecznego przyjaciela - Krzysia Osypiuka podpisany.
- Cześć Anka. Problem jest, bo sąsiadka na czwartym ma astmę i jej farba śmierdzi.
- Jak śmierdzi? Toż ekologiczna jest.
- Nio. Ale jej śmierdzi.
Dostałam pouczenie, dalej malowałam w spokoju ducha - nikt nie przyszedł, bo sąsiadka swój obywatelski obowiązek spełniła. Pomalowałam, czekam aż wyschnie. W międzyczasie pranie nastawiłam. Jakieś poszewki, prześcieradła. Wzięłam to w kupę i wywiesiłam na balkonie, na takiej zewnętrznej suszarce, wystającej poza barierki. Pół godziny później - policja. Ci sami gliniarze.
- Anka, problem jest.
- Farba?
- Nie, pranie. No, sąsiadce z parteru widok zasłania.
Mieszkałam na I pietrze, z uroczym widokiem na śmietnik i garaże. Wytknęłam łeb przez barierkę - no faktycznie - zwisało ze 20 centymetrów poniżej linii balkonu. Z okna na parterze wystawała sąsiadka.
- O! Patrzy pan! Zasłania mi widok! Widzi?! Zasłania!
Dostałam kolejne pouczenie.
Mam szczęście - chyba niebawem wyprowadzę się do domu na kompletnym odludziu. Zero sąsiadów, zero kur. Tylko ja, Wojtek i nasze zwierzaki. Nikt mnie nie będzie pouczał. Jak dobrze. Nie mogę się doczekać. A Luna z kolegami do tego czasu będzie siedzieć w kojcu. Takie życie.
Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie.
Anka Grzybowska
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości