Sunday, February 13, 2011
Euromir napisał wczoraj na moim blogu parę życzliwych uwag o Berlinie. Domyślam się, że mieszka w Szwecji i że jak sam przyznał, niemiecka stolica spodobała mu się podczas jednej z wizyt, ponieważ przypominała mu Warszawę, do której wtedy jeździć nie mógł.
Na temat Warszawy niestety jestem odmiennego zdania, ale znam ten ból. Kiedy przyjechałem do niej po wielu latach nieobecności, dotarło do mnie, że jest jednym z najbrzydszych miast, jakie widziałem.
Ale wracam do Euromira. Dziwił się, dlaczego nie wszyscy Niemcy są wysokimi blondynami i tak dużo widuje się tam takich, którzy Niemców z wyglądu wcale nie przypominają.
Jego zdziwienie trochę mnie rozbawiło, ale wcale nie dziwi. Sam byłem kiedyś w Szwecji, stąd wiem, że spotkanie tam kogoś na ulicy, kto nie byłby sobowtórem von Sydowa, Borga albo Edberga, należy do rzadkości.
Kryterium, które nieźle funkcjonowałoby w Szwecji, w Norwegii albo Finlandii, w Niemczech się nie sprawdza. Spotkałem się kiedyś z opinią, że zaledwie 10, góra 15 procent niemieckiego społeczeństwa, odpowiada ideałom rasowym Hitlera i Goebbelsa, o których wiemy wszyscy, że z wyglądu przypominali fryzjerów z Rumunii.
Oczywiście byli czymś więcej. Żaden z nich nie trudniłby się tak źle płatnym zajęciem, ale obydwaj lubowali się w brzytwach i gotowi byli przystrzyć każdego, kto nie odpowiadał ich wyobrażeniom.
A jak jest z wyobrażeniami, wiadomo. Hitler z Goebbelsem też byli przekonani, że są blondynami wielkimi jak dęby i strzelistymi jak topole, tylko nikt nie wyprowadzał ich z błędu. To jest paradoks, ale w najbliższym otoczeniu Hitlera tylko Heydrich wyglądał na nordyka, choć w dowództwie SS wrzało od plotek, że jego matka była Żydówką.
Wyobrażenia mają to do siebie, że się usamodzielniają i mimo że nieodmiennie rozmijają się z rzeczywistością lubią przeradzać się w pewniki. Szczególnie w kwestiach narodowościowych prawda stoi z reguły na straconej pozycji. Przekonanie, że Niemcy mają wyglądać, jak nie wyglądają, może być tego przykładem.
Byłem kiedyś w Amsterdamie z moją ówczesną przyjaciółką, Niemką. Dopiero wiele lat później przypomniałem sobie, że u Holendrów drażnił ją jasny kolor owłosienia. Zapewne chodziło jej o coś innego, ale tak się zachowywała. Ze zdziwieniem rejestrowałem jej złośliwe docinki pod adresem kelnerki, która obsługiwała nas w knajpie. – Popatrz na nią – trącała mnie w łokieć. – Egzamin z rasy zdałaby na piątkę z plusem.
Stawiała takie zarzuty także innym Holendrom. Jakby nie mogła im darować, że są blondynami. Rzeczywiście, w Amsterdamie rzucał się w oczy typ germański. Co nie powinno dziwić. O tym, że Holendrzy należą do rodziny niemieckiej, wie każdy językoznawca. Nieprzypadkowo język ich nazywany jest przez Anglików dutch, czyli deutsch…
Nie wiedziałem jednak, jak reagować. Jaki egzamin z rasy? Jakie Rassenprüfung ? Mówiło się o tym u niej w domu w dzieciństwie ? Jakiś dziadek, wujek, sąsiad? Były w ogóle egzaminy na szerokość kości policzkowych i kształt podbródka w III Rzeszy?
Chyba były. Z tym, że organizowano je pewnie dla tych, którzy nie byli Niemcami.
Niemcy są mieszanką wszystkich możliwych nacji Europy Środkowej, Wschodniej, Zachodniej i Północnej. Przemieszczali się we wszystkich kierunkach. Parę tygodni temu rozmawiałem w knajpie z Badeńczykiem z Freiburga. Twierdził, że tak naprawdę jest Francuzem, ponieważ wszyscy Alemanowie są zniemczonymi Galami. Naturalnie kokietował ze względu na uroczą Francuzkę, która siedziała przy naszym stoliku i doskonale się bawiła.
Europejskie granice zawsze były płynne. Był taki moment po rozbiorach Rzeczypospolitej Obojga Narodów, kiedy 60 procent obywateli królestwa Prus w domu mówiło po polsku. Większość z nich stała się potem Niemcami, którymi są do dzisiaj. Podobnie było z mitycznymi Prusami Jadźwingami wyrżniętymi rzekomo w pień przez Krzyżaków, co jest ewidentnym kłamstwem, w które nigdy nie uwierzę.
Po co mieliby ich wyrzynać, skoro mogli ich opodatkować? Przecież po to tylko prowadziło się wtedy i prawie zawsze wojny – żeby przysporzyć sobie nowych poddanych, czyli podatników. Tylko infantylni czytelnicy Sienkiewicza wierzą, ze w bitwach walczyli ze sobą rycerze. Ginęła piechota, ale konne rycerstwo było oszczędzane. Na rycerstwie najszybciej można było się dorobić. Po co zabijać rycerza w wartej majątek zbroi, skoro można dostać za niego okup?
Wojna totalna i wyrzynanie w pień całych narodów to wynalazki XX wieku. Dlatego dzisiejsi Niemcy są nawet o tym nie wiedząc potomkami Francuzów, Włochów, Rosjan, Anglików, Czechów, Żydów, Holendrów, Duńczyków, Polaków, Jadźwingów, Prusów. To samo odnosi się do innych narodów, w tym także do Polaków, ale o tym napiszę może innym razem.
Inne tematy w dziale Kultura