Backfactory na rogu Hauptstrasse i Akazienstrasse. Wczoraj byłem tam znowu. Ostatnim razem fotografowałem to miejsce bodajże jesienią. W czasie ulewnego deszczu, który zapowiadał nadejście mrozów i zimy. Myślałem wtedy, że napatrzyłem się w stopniu wystarczającym na szklane refleksy świateł, kontury ludzkich sylwetek i rozmazanych samochodów przemieniających się w obiektywie kamery w jakieś niepojęte puzzle, które nie mogły do siebie pasować.
Jednak wczoraj zagadek było więcej. Miałem wrażenie, że te wszystkie lustrzane odbicia wielkomiejskiego krajobrazu oglądam po raz pierwszy. Przynajmniej w takim zagęszczeniu.
W oknach ruszających z przystanku autobusów odbijały się pachnące piecem bochenki chleba, bułki, ciastka i inne wypieki. W jakiś niepojęty i może nawet nieprzyzwoity sposób zlewały się z twarzami pasażerów i sylwetkami ludzi, którzy tłoczyli się przy wejściu do pasażu po przeciwnej stronie ulicy.
Wystarczyło zamówić cappuccino, usiąść na taborecie przysuniętym do szyby wystawowej, żeby znaleźć się w świecie znanym mi kiedyś tylko z filmów.
Z tych najlepszych ma się rozumieć. Takich jak "Midnight Cowboy" albo "Taxi Driver".








Inne tematy w dziale Kultura