Dawno nie byłem u dentysty. Ostatni raz w połowie lat dziewięćdziesiątych. Kupa czasu. Zęby jednak jakoś mi się nie naprzykrzały. Przyzwyczaiłem się do ich codziennego mycia po każdym posiłku pod wpływem mojej przyjaciółki, wówczas studentki medycyny, z którą dzieliłem mieszkanie. Mieszkaliśmy w domu, który widać na pierwszym zdjęciu po prawej stronie.
Przejąłem jej rytuały. Nawyki nie zawsze muszą być złe. Szczególnie kiedy służą higienie jamy ustnej. Zacząłem doceniać uzdrowicielski wpływ szczoteczki MERFLUAN oraz pasty do zębów ELMEX, która uodporniła mnie na próchnicę. ELMEX był dla mnie w rzeczy samej zbawienny.
Sześć lat temu ból jednak przypominał o sobie podczas jedzenia, co nie poprawiło mi nastroju. Dopiero wdychając zimne powietrze dotarło do mnie, że od paru dni starałem się nie obciążać lewej strony uzębienia, skąd atakował mnie promieniście. Instynktowne zmiany sposobu gryzienia zawsze zapowiadały jego nadejście. Nasilał się i potem wycofywał, ale jego kolejne wizyty były coraz bardziej nieznośne.
Któregoś popołudnia zacząłem wędrówkę po suficie. Zwijałem się z bólu. Obejmowałem głowę rękami, jakby za chwilę miało dojść do eksplozji. Jęczałem i może nawet wyłem. To było nie do wytrzymania.
Mogłem oczywiście pójść do dentysty. Unikałem tego jednak nawet za cenę bólu. Kiedy byłem już bliski niemal obłędu, zadzwonił telefon. To była Jola, która wyszła za Niemca z Bremy. Poznałem ją jeszcze w Polsce, kiedy miała piętnaście lat. Lubię ją za wesołe usposobienie i barwne historie, które mi opowiada przez telefon. Wiem wszystko o przyjaciółkach jej dorosłego syna i o mężu, który bez niej by sobie nie poradził. Początkowo nie wierzyłem w te opowieści, ale kiedy odwiedziłem ją w Bremie, przekonałem się, że mówiła prawdę. Zresztą zawsze mówi prawdę.
Tamtego popołudnia jednak przeprosiłem ją i powiedziałem, że nie mogę rozmawiać z powodu zęba. – To wypłucz sobie usta szałwią – poradziła Jola. – Szałwią? – zdziwiłem się. Ale po chwili biegłem już do apteki, żeby kupić jedno opakowanie SALBEITEE.
Szałwia okazała się skuteczniejsza od ELMEKSU. Sprawiła, że przez trzy albo cztery lata miałem spokój z zębami. Aż sam nie mogłem w to uwierzyć. Jeden kubek ziołowej herbaty zaoszczędził mi co najmniej kilku wizyt u dentysty.
Musiałem jednak coraz częściej sięgać po szałwię. Z upływem czasu traciła skuteczność. Jedno płukanie, które z początku starczało na parę miesięcy, trzeba było powtarzać częściej.
Ostatnio ból nie dawał mi wytchnienia. Ćmił niemal codziennie. Szałwia wzmagała go z początku, co uświadomiłem sobie dopiero teraz przez powtarzalność jego nasileń, ale kiedy sięgał zenitu, następował cud. Słyszałem kliknięcie w szczęce po lewej stronie. Jak za naciśnięciem elektrycznego wyłącznika ból ustępował, jak gdyby nigdy go nie było. Miałem spokój na następne dwadzieścia parę godzin.
Dwa tygodnie temu musiałem pójść do przychodni. Mój były dentysta, dr K., jak mogłem tego oczekiwać, przeszedł już na emeryturę. Jego gabinet przejęła młoda dziewczyna. Dziwiła się, że moje zęby nienajgorzej zniosły tak długą przerwę w zabiegach. Zrobiła mi rentgen i uznała, że ząb trzeba będzie usunąć, co równiez nie było dla mnie wielkim zaskoczeniem.
Uprzedziła, że zaboli mnie dziąsło podczas nakłucia strzykawką, na co odparłem, że może rwać bez znieczulenia. Zareagowałem odruchowo. Ostatnią ekstrakcję zęba pamiętam jeszcze z czasów, kiedy w Polsce rwało się zęby na żywca, ponieważ brakowało dewiz na najprymitywniejsze środki znieczulające na bazie kokainy.
Wizyta w Spółdzielni Stomatologicznej na rogu Foksal i Nowego Światu, gdzie pięć foteli dentystycznych stało obok siebie w rzędzie, przypominała wycieczkę do rzeźni, w której kobiety i mężczyźni wyli jak gdyby obdzierano ich ze skóry. Tych krzyków, wrzasków i przerażonych twarzy nigdy nie zapomnę. Kto wie, czy nie ze wstydu za nich postanowiłem, że ja zniosę ból z godnością.
Już wtedy znałem jego tajemnicę. Wiedziałem, że w chwili największego nasilenia następuje metafizyczne pstryknięcie, po którym sam się wyłącza. Na własny użytek stworzyłem teorię, zgodnie z którą w takich sytuacjach należy wyobrazić sobie, że ból dotyczy kogoś innego.
Mimo że miałem ząb nadjedzony próchnicą i zaropiały korzeń, który trzeba było łyżeczkować, nie jęknąłem nawet, a dentystka była autentycznie wzruszona. Pogłaskała mnie po policzku i powiedziała - dzielny chłopiec - i że nigdy nie miała takiego pacjenta.
Moja nowa dentystka nie zgodziła się jednak na zabieg bez znieczulenia. Powiedziała, że nie wolno jej tego robić ze względu na etykę zawodową. Poczułem lekkie ukłucie na dziąśle i na tym moje „męczarnie” się skończyły.
Piętnaście minut później byłem już na ulicy. Lżejszy o wspomnienie bólu i zęba i zobaczyłem cudowne niebo na Berlinem, które natychmiast postanowiłem sfotografować.











Inne tematy w dziale Kultura